[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyniszczającym duszę smutku! Czekałem dnia dzisiejszego z namiętnością prawie,
wiedziałem bowiem, że mają tu być te szczygły i Natusia. Rano pand Aniela ze
zwykłą złośliwością namawiać mię zaczęła, abym jechał z nią do Falatycz, gdzie
będą wszyscy"... Za dwa dni jadę stąd i oto tak robi moja ukochana...
Zaciąłem się w złości i smutku, poszedłem do siebie i zacząłem isię wynosić nad
zgniliznę padołu...
Ponieważ ja postanowiłem nie jechać do Falatycz, nie chciała jechać i pani
Aniela, włóczyła mię ze sobą w szpalery męcząc wyznaniami, żalami, skargami.
Winienem sdę zastanowić nad nią, nad jej namiętnie szalonym dla mnie uczuciem,
ale nie mogę. Po obiedzie uciekłem znowu do siebie.
Od dawna żyję w światach dalekich, w myślach o pracach zamierzonych i nie mam
siły poruszyć się z tego jedynego punktu: Natusia. Musiałem myśleć, że rozmawia
z tym %7ły-dziakiem, słucha jego napuszonej elokwencji, darowuje mu swe bezcenne
uśmiechy, swe słodkie słowa i te tajemnicze cienie na jej cudnej twarzy, których
zapomnieć nie można. Musiałem myśleć, że rozbawioną tak będąc ani myśli o mnie,
zapomniała. I wszystkie złudzenia zaczynają ur mgnieniu oka próchnieć... Kryję
głowę w poduszkę i duszę się żalerji, rozpaczą prawie, łkającą bieganiną myśli.
Nagle coś zaturkotało. Natuś w niebieskiej sukni, z odkrytą głową zajechała
jednym koniem i małą hryczułką. Wezwano mię do salonu. Zbladłem w ciągu tych dni
i pomiizerniałem jak Piotrowin. Gdy wszedłem, przywitała mię tym niemym głosem
oczu wyznających jakieś słowa ukojenia, pociechy, nadziei. Nie patrzyłem na nią
i dużo a wesoło mówiłem. Gardzę tobą niby miało to znaczyć. Uczepiła się nagle
mej febry i na gwałt namawiać poczęła, abym się Tomasza poradził. Odpar-
AYSÓW, 1890
315
łem, jak Pitt młodszy *, że zbytecznie bym jechał etc. Koniec końców musiałem
przystać. Oczy te mówiły: dla ciebie przyjechałam, dla ciebie, czyż nie
rozumiesz, chciałam cię pocieszyć, nie smuć się...
Wsiedliśmy. Bryczka jest tak maleńką, że z trudnością mieści się na niej dwie
osoby, nas siedziało troje: ja, Natuś i głupi" span Wacław, który ma plecy o
szerokości sporej komody. Siedział przed naimi w kucki, powożąc. Gdy
zanurzyliśmy się w wąwóz i z okien dworu już nas widać nie było, zdjęła
rękawiczkę i przyłożyła mi do ust białą rękę swoją. Co za rozkoszna jazda! Koń
ledwo nas ciągnął po piasku, jechaliśmy noga za nogą, Wacio gapił się na konia,
a my za jego plecami jak za murem fortecznym całowali się oczami i ustami. Czyż
ona mogłaby tak kłamać?
Nie można było mówić zupełnie otwarcie, tylko urywanymi dwuznacznikami
zrozumiałymi dla nas. Co za nieopisana rozkosz! Gdy mijamy Rogacz, wskazuję nań
oczami i mówię:
Jutro, o dziesiÄ…tej rano pewno jadÄ… doktorowie medycyny?
Nie wiem... odpowiada patrząc niemal błagalnie, aby po tym nie smutnym nie
być.
4 Gdy zjeżdżamy ze wzgórza Jku, mostkowi, patrzy z uśmiechem na łąkę, którą na
schadzki chodzę, i kiwa główką z powagą komicznąJOdpiąłem jej od piersi kilka
gałązek konwalii, zabrałem rękawiczkę... Zajeżdżamy przed dwór, Wacuś idzie do
ofiicyny do drÄ… Tomasza, a ja zostajÄ™ z NatusiÄ… w salonie sam.
W środę, wieczorem, o dziesiątej, dobrze? mówi przechylając głowę i
zakrywając oczy rzęsami.
W Rogaczu nie można?
Nie mogę, naprawdę nie mogę pózniej... zobaczemy...
Zbliża się do mnie i pozwala całować oczy i usta, i czoło jak śnieg białe. Jest
na to sekund kilka, gdyż fajfry * idą głośno gadając.
Spieszy siÄ™ pani do Falatycz?
316 DZIENNIKI, TOMIK XX
Muszę tam jechać...
SÅ‚odki" mus...
Za co pan mnie ma? Za co?
A no cóż? Na co dzień nosi się inne rękawiczki, na Zielone Zwiątki inne.
Nie mówię z panem!...
Odwraca się, aby wyjść. We drzwiach już:
To tak za wszystko?
O pół do jedenastej w środę?
Tak... mówi cichutko, wychodząc.
Za chwilę odjechałem. A teraz mam te same co dawniej myśli, choć tak ślicznie
konwalie pachnÄ…. O, Gminet, Gminet, Ouinet, mÄ…dry Ouinet! *
Nie piszę teraz, co czytam, co piszę, nad czym myślę. Ale co to wszystko warto!
Czyż nie mądrze jest szukać w tym życiu chwil szczęścia, jakich udziela jedna
jedyna rozkosz życiowa miłość?
' Miłość do Natusi splotła się z powieścią Sienkiewicza Bez dogmatu. Każdy numer
czytanym jest przeze mnie i Natusię ze skwapliwością nadmierną. Jest to ta
chwila w powieści, kiedy Płoszowski, kochając idealnie Anielki; zaczyna jej
pożądać cudzej żony", jak mówi rozszerza jąć: groznie powieki Natuś. To samo
ze mną i to samo tak, i;e moja miłość postępuje jednocześnie z rozwojem uczuć u
powieści. Był któryś dzień, że gdy przyniesiono z poczty Słowo", czytałem Bez
dogmatu tak jak list od Natusi. Nie mówiąc o tym do siebie, czekamy, co będzie z
Anielką... Ach, gdybyż ją Sienkiewicz oddał Płoszowskiemu! Jest tak, że
otwierając numer drżę z niecierpliwości. Tę niemą wymianę pożądań czy i ona
przebywa, ta przesławna Glaukopis?
Dziś, gdyśmy jechali, mówiła:
Niech pan przeczyta 66 numer...
Co to znaczyło?
AYSOW, 1890
317
29 maja (środa).
Wczoraj namówiłem p. Anielę na spacer do lasu. Poszliśmy z Adasiem. Temu
ostatniemu pić się w lesie zachciało, poszedłem więc z mim do Patfcowa. Aniela
została na skraju lasu. Doktorzy odjechali byli przed godziną kamień mi się z
ipiersi zwalił. Natusła zostawała samą... Poprosiła mię do salonu i ofiarowała
swe usteczka karminowe. Ale we mnie jest teraz coś niebezpiecznego... Czułem
obok niej wtedy nawet gdym ją, kochaną, przyciskał do serca zapach %7ły-dziaka
i dziurawiła mi mózg myśl, że wczoraj on mógł ją tak przyciskać. Zaczynałem
szydzić drąc pazurami własne serce. Wyszliśmy z P. i szli tą piaszczystą drogą z
góry, którą tak znam. Mówiłem ze śmiechem o %7łydziaku. Wtedy zauważyłem, że N.
milczy, gdy o nim zle mówię. Ach, ja ją znam! Ona go bardzo lubi... Opowiadano
mi, że w Falatyczach z nim mówiła ciągle, wiem, że jest w niej zakochany...
Spotkaliśmy się z panią Anielą i przyszliśmy razem do A. Po drodze mówiłem znowu
ze śmiechem o dżentelmenizmie doktora W., o jego arystokratycznych pojęciach.
Wtedy zaczęła go bronić.
Jest dobrym Polakiem, wesoły, przyjemny, dowcipny, wykształcony. Nie wie
biedny pan W., że jest tak szamerowany * tutaj, na tym Podlasiu, które tak
lubi...
Wściekłem się w ciągu jednej minuty. Byłem już zimny, zamknięty, choć N. zrywała
po drodze akacje i ukradkiem podawała mi, choć cicho, jak tylko ona umie,
mówiła:
Punktualnie jutro... o pół do jedenastej...
Podrywała mię zazdrość i unosiła jak porwanego wichrem. Noc przepędziłem do
białego dnia bezsenną. Rano już usnąłem i miałem straszny sen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]