[ Pobierz całość w formacie PDF ]
działa tylko:
Nie muszę ci niczego wyjaśniać, mała Smoczyco.
Na co Aliera wypaliła:
Musisz. Jesteś mi to winna!
I Verra zarumieniła się.
Nie miałem pojęcia, o co chodziło, ale jedno nie ulegało wątpliwości: charak-
terek Aliera rzeczywiście miała.
Niespodziewanie Verra uśmiechnęła się lekko i przyznała:
Być może rzeczywiście winna ci jestem wyjaśnienie. Otóż po pierwsze
mylisz się: nie wiesz o bogach tak dużo, jak sądzisz. Ludzie podziwiają bogów,
odmawiając im atrybutów ludzkich. Dragaerianie traktują boskość jak wysoki po-
ziom umiejętności, podobnie jak czynią to w stosunku do magii. %7ładne podejście
nie jest do końca właściwe. Boskość to połączenie wielu cech i wielu naturalnych
czynników i wymaga zmian w każdym aspekcie osobowości. Nigdy nie byłam ani
człowiekiem, ani Dragaerianką, ale jednak gdybym była którymś z nich za życia,
teraz jestem boginią. Moja krew to krew bogów i to jest powód, dla którego kraina
zmarłych nie może mnie zatrzymać. Jeśli chodzi o Zerikę, to mogła stąd odejść,
gdyż Kula ma moc nawet tutaj. Mimo to mogliśmy ją powstrzymać i prawie to
uczyniliśmy. Pozwolić odejść stąd żywej osobie to poważna decyzja, której kon-
sekwencje należy rozważyć, mimo że naprawdę niewielu potrafi powtórzyć ten
wyczyn. Twój przyjaciel Vlad nigdy nie zdołałby tu dotrzeć w duchowej postaci.
Potrzebował ciała, by tego dokonać. Dusze rzeczywiście są takie same, ale sprawa
jest bardziej skomplikowana. W uproszczeniu rzecz sprowadza się do krwi i do
tego, że dotarł tu jako żywa istota. Dlatego może jako nadal żywy stąd odejść.
Raz. Nie wracaj tu, bo powtórnie stąd nie wyjdziesz!
160
Ostatnie zdanie skierowane było do mnie. Towarzyszyło mu spojrzenie, po
którym pozostało mi jedynie udawać, że wcale się nie trzęsę.
Verra dodała zaś:
Co się tyczy ciebie. . . Nie dokończyła uśmiechnęła się tylko.
Aliera zarumieniła się i spuściła wzrok.
Wiem powiedziała cicho.
Właśnie. W twoim przypadku, jak być może opowiedzieli ci przyjaciele,
miałam pewne trudności w przekonaniu niektórych, by pozwolili ci odejść. Gdy-
byś nie była następczynią tronu, musiałabyś pozostać. A oni obaj wraz z tobą. Czy
teraz jesteś zadowolona z odpowiedzi?
Aliera przytaknęła, nie podnosząc wzroku.
A co ze mną, szefie? rozległo się niespodziewanie.
Cholera!
Wcale o tym nie pomyślałem, więc teraz zebrałem się na odwagę i spytałem:
Mogę wiedzieć, co z. . .
Twój familiar naturalnie dzieli twój los.
Aha. . . w takim razie. . . Dzięki.
Dzięki, szefie. Ulżyło mi.
Miło słyszeć, że choć komuś.
Verra ponownie zabrała głos:
Jesteście teraz gotowi odejść? Powinniście zrobić to szybko, jeśli bowiem
zaśniecie, żadne z was nie obudzi się żywe, a istnieje cesarski zakaz zabraniający
niemartwym zasiadania na tronie i sprawowania władzy.
Nie odejdę stąd bez mojego kuzyna oświadczyła Aliera.
Verra straciła cierpliwość.
Jak chcesz! warknęła. Zostań, proszę uprzejmie. Gdybyś jednak
zmieniła zdanie, to wychodzi się stąd przez łuk, który znają twoi przyjaciele, po-
tem w lewo, mija się Cykl i idzie dalej prosto. Możecie iść wszyscy, jeśli zdołacie.
Lord Morrolan wkrótce odkryje, że życie wypływa z niego, w miarę jak się stąd
oddala. Ale próbuj, może uda ci się wynieść trupa, którego dusza nie będzie miała
tu wstępu. Zmarnujesz wtedy całą jego przyszłość, nie tylko życie. Teraz mnie
zostawcie!
Spojrzeliśmy po sobie.
Poczułem się naprawdę zmęczony.
Z braku lepszego pomysłu przeszliśmy przez salę tronową i odszukaliśmy łu-
kowato sklepione przejście, przy którym pierwszy raz spotkaliśmy Kierona Zdo-
bywcę. W prawo prowadziła droga do sadzawki, nadal kuszącej, ale zbyt niebez-
piecznej. Na lewo znajdowało się wyjście. Dla mnie i dla Aliery.
Ze sporym zaskoczeniem odkryłem, że nie chcę zostawiać tu Morrolana. Gdy-
by chodziło o Alierę, być może moje uczucia byłyby inne, ale to akurat nie wcho-
dziło w grę. Wszyscy stanęliśmy w samym przejściu pod łukowatym sklepieniem.
161
Nikt się nie poruszył.
* * *
Otworzyłem pudełko otrzymane od Platfusa. Nieprzyjemne uczucie się nasi-
liło. Wewnątrz znajdował się sztylet w pochwie prostej i użytecznej roboty. Do-
tknięcie pochwy było trudne. Dotknięcie rękojeści jeszcze trudniejsze.
Nie lubię go, szefie.
Ja też.
Musisz go wyjąć, zanim. . .
Muszę. Muszę wiedzieć, czy będę w stanie go użyć. Teraz bądz cicho, bo
rozmowa z tobą nie ułatwia mi sprawy.
Wyjąłem sztylet z pochwy i mój umysł stał się obiektem jego ataku. Ręka za-
częła mi drżeć, toteż zmusiłem się do rozluznienia chwytu. Spróbowałem przyj-
rzeć się i ocenić sztylet, jakby był zwyczajną bronią. Ostrze miało trzynaście cali,
było obosieczne i miało dobry czubek. Całość była dobrze wyważona, a ostrze pa-
sowało nawet do mojej dłoni. Rękojeść wykonano z ciemnego drewna, a pochwę
pokryto czarną, nie odbijającą światła skórą i. . .
"Morganti."
Nie puściłem go, choć miałem wielką ochotę. Poczekałem, aż ręka przestanie
mi drżeć, co w końcu nastąpiło. Nigdy dotąd nie miałem w dłoni broni Morgan-
tich i niewiele brakowało, abym sobie solennie obiecał, że nigdy więcej podobnej
nie wezmę. Ponieważ obietnice składane pod wpływem impulsu przeważnie są
głupie, powstrzymałem się w ostatniej chwili.
Niemniej było to niemiłe, by nie rzec przerażające uczucie, do którego zresztą
nigdy się nie przyzwyczaiłem. Znałem kilka osób, które regularnie nosiły podob-
ną broń, i do tej pory nie wiem, czy byli chorzy, czy po prostu mieli znacznie
silniejszą psychikę niż moja.
Zmusiłem się do zadania serii pchnięć i cięć. Pchnięcie postanowiłem też prze-
trenować na sosnowej desce. Trzymałem ją lewą dłonią przy ścianie nad szafką,
a prawą miałem pod stałą kontrolą i ciosy zadawałem jak najdalej od miejsca trzy-
mania. Musiało to wyglądać absurdalnie, ale wcale nie było mi do śmiechu. Co
dziwniejsze Loiosh także nie wygłosił żadnych komentarzy na ten temat.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]