[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzonym o złe intencje?
- Chyba wolno - wymamrotała Liz.
- To dobrze, bo właśnie usłyszałaś komplement - z zadowoleniem
oświadczył Steve, - Nazywaj to, jak chcesz.
Otworzył drzwi strzelnicy i przepuścił przed sobą Liz, przez cały czas
świadomy jej zdziwionego spojrzenia.
Policjant dyżurujący przy biurku wydał im naboje. Zajęli stanowiska
obok siebie.
- Lubisz strzelać? - spytał Steve, patrząc, jak Liz szybko ładuje broń.
- Tak. - Wkładała nauszniki tłumiące dzwięki. - Gdy tylko, jako dziec-
ko, zdołałam utrzymać w rączkach pistolet, tata nauczył mnie strzelać.
Mama była o to okropnie zła. Nienawidziła broni.
Steve zauważył, że Liz bardzo daleko ustawia sobie tarcze.
- Po co to robisz? Przecież zazwyczaj koncentrujemy się na bliskich
celach.
- A co szkodzi umieć dokładnie celować na dużą odległość?
W tej chwili otworzyły się drzwi strzelnicy i, ku satysfakcji Steve'a,
pojawił się Mulvaney z dwoma kolegami. Przyszli popatrzeć. Zwietnie.
Będą mogli przekonać się na własne oczy, że Liz Casey nie ma pojęcia
o strzelaniu, co jeszcze bardziej pogorszy jej samopoczucie.
S
R
- Zaczynaj - powiedział rozradowany. - Ale strzelając na tak duży dy-
stans, tylko zmarnujesz amunicję...
Dalsze słowa Steve'a zagłuszyło sześć strzałów, oddanych jeden po
drugim.
Zajął się ustawianiem tarczy dla siebie. Z góry wiedział, jaki będzie
wynik tego pojedynku.
Okazało się jednak, że się pomylił.
- Hej, tylko popatrzcie! - wykrzyknął zdumiony Mulvaney, który stanął
tuż za Liz. - Trafiła idealnie w sam środek wszystkich sześciu tarczy.
Nie widziałem jeszcze czegoś podobnego! O ile wiem, nikt u nas na
posterunku nie potrafi tak strzelać. Nawet ty, Miller, jesteś gorszy -
dodał z drwiącym uśmiechem.
Steve był przekonany, że Mulvaney żartuje. Opuścił swoje stanowisko i
zaszedł z tyłu Liz.
Oniemiał. Mulvaney mówił prawdę. Niewiarygodne! Liz zdobyła mak-
symalną liczbę punktów.
Za ich plecami rozległy się okrzyki podziwu, a nawet brawa. Błyska-
wicznie po całym posterunku rozniosła się wiadomość o osiągnięciu
Liz. Wszyscy biegli do niej z gratulacjami. Nikt nie miał pojęcia, że tak
świetnie strzela. Zawsze ćwiczyła, gdy w pobliżu nie było nikogo.
Trzymała w sekrecie swoje umiejętności. Aż do tej pory.
- To nic wielkiego - oświadczyła skromnie. - Mówiłam Steve'owi, że
strzelam od dzieciństwa.
- A skąd ta maksymalna liczba punktów? - z uznaniem zapytał któryś z
kolegów.
- Po prostu miałam szczęście. - Liz wzruszyła ramionami.
Pojawił się nawet Walt Rogan. Położył rękę na ramieniu Steve'a i po-
wiedział do niego:
- Gdyby chciało ci się wcześniej sprawdzić, jakie wyniki
S
R
w strzelaniu ma twoja partnerka, wiedziałbyś, że jest sklasyfikowana w
ścisłej czołówce.
- Nie miałem powodu zaglądać do jej kartoteki ponurym głosem
oznajmił Steve. - Po co tyle hałasu o nic? Przecież nie były to żadne
zawody.
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że zachowuje się dziecinnie. Inni poli-
cjanci też byli tego świadomi.
- Miller, ty także jesteś dobrym strzelcem - uznał Mulvaney, obejrzaw-
szy wyniki Steve'a. - Chyba oboje jesteście najlepsi na naszym poste-
runku.
- Może należałoby ich rozdzielić - do rozmowy włączył się Larry Spi-
cer, partner Mulvaneya. - Znacznie bardziej wolałbym mieć Casey za
partnera niż kogoś, kto ma kłopoty z trafieniem w prześcieradło.
Wszyscy się roześmieli, wraz z Liz, która, jak podejrzewał Steve, była
bardziej zadowolona z wytworzonej koleżeńskiej atmosfery niż z po-
chwał. Sytuacja rozwijała się w niepożądanym dla niego kierunku. Po
olśniewających wynikach partnerki jego krótkie śledztwo w lombardzie
zeszło na drugi plan. Będzie musiał popracować nad zmianą układu sił.
Robiąc dobrą minę do złej gry, powiedział do Liz:
- Nie ma sensu tu sterczeć. Pokazaliśmy, na co nas stać.
Po opuszczeniu strzelnicy oznajmił, że zamierza pojezdzić przydzielo-
nym mu radiowozem, gdyż chce sprawdzić, czy jest w pełni sprawny.
- Zaniepokoił mnie dziwny odgłos silnika. Nie wiem, co to jest. Jeśli
będę potrzebny, posłuż się pagerem.
Wydawało mu się, że Liz jest rozczarowana. Czyżby chciała jechać
razem z nim...? Szybko jednak uznał, że nie ma to dla niego żadnego
znaczenia.
- A ja w tym czasie postudiuję akta nie rozwikłanych spraw - powie-
działa.
S
R
Tak zwykle postępowało wielu wywiadowców, gdy tylko znalezli wol-
ną chwilę. W normalnych warunkach Steve zrobiłby podobnie. Ale to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]