[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Endra & pona
ous
l
a
d
an
sc
dziewczynkę. W tej sytuacji pomyślałam sobie, że może ty i Boyd
chcielibyście wziąć te dzieci do siebie i przysposobić je. To jest możliwe do
przeprowadzenia. Ich ciotka wyraziłaby na to zgodę. Co o tym myślisz?
Dzieci są bardzo ładne, mają jasne włoski. Znałam dobrze ich rodziców: to
byli przyzwoici ludzie, inteligentni i na poziomie. Czy chciałabyś pomóc
tym maleństwom?"
Clare odłożyła list. Była wzruszona i równocześnie ogromnie
wzburzona. Z jednej strony całym sercem współczuła małym blizniakom,
ale z drugiej... Jak pani Przybylska mogła jej coś takiego zaproponować! To
nie do pomyślenia! Co prawda nie ona pierwsza wspomina o adopcji.
Mówił o tym lekarz w szpitalu i niektórzy znajomi. Ale dla Clare ta
propozycja była równoznaczna z bolesnym pogodzeniem się z poniesioną
klęską. Chciała mieć własne dziecko, swoje i Boyda. Marzyła o chłopcu,
który byłby do niego podobny, i o utalentowanej artystycznie dziewczynce,
którą uczyłaby malować. Wciąż jeszcze nie zrezygnowała, wciąż jeszcze
kurczowo trzymała się tego marzenia. Nie traciła nadziei, że z czasem, z
rozwojem medycyny, nauka będzie mogła jej pomóc, że jeśli jeszcze raz
spróbuje... Lekarze nie dawali jej jednak żadnej szansy na urodzenie
dziecka, a Boyd zmusił ją, by mu przyrzekła, że już więcej nie będzie
próbować. Miał na uwadze przede wszystkim stan jej zdrowia: każda ciąża
wyczerpywała ją fizycznie, a każde niepowodzenie wpędzało w depresję.
Ale adopcja nie wchodziła w grę. Nie przeczytała nawet listu do końca.
Włożyła go do koperty i drżącą ręką wrzuciła do pojemnika na śmieci.
Potem pobiegła do salonu, wyjęła z kredensu papier z pięknym
świątecznym nadrukiem i zabrała się do pakowania prezentów z taką pasją,
Endra & pona
ous
l
a
d
an
sc
jakby to była jakaś wroga armia, którą musi pokonać. Włączyła radio i na-
stawiła głośno dobrą muzykę. Nic jednak nie mogło wymazać z jej pamięci
obrazu dwojga osieroconych niemowląt. Powoli zaczęła ją ogarniać złość.
Jak pani Przybylska mogła jej sugerować adopcję? Przecież w Polsce są na
pewno tysiące małżeństw, które by chciały zaadoptować dziecko; te dzieci
nie powinny opuszczać rodzinnego kraju. Ten pomysł był bez sensu,
niedorzeczny! Ale Clare nie mogła przestać o tym myśleć. W końcu
porzuciła pakowanie paczek i wróciła do pracowni, by znalezć pociechę w
malowaniu.
Tym razem przezornie nastawiła budzik na piątą, żeby nie zapomnieć
o zabraniu się w porę do przyrządza-
nia kolacji. Gdy skończyła malować, oczyściła pędzle i poszła do
kuchni. Wstawiła kolację do piekarnika i poszła wyrzucić śmieci. Na
wierzchu jak wyrzut sumienia leżał zmięty list od pani Przybylskiej.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, a potem wyjęła go i dopiero
wtedy wyrzuciła śmieci. Jakby usprawiedliwiając się przed sobą pomyślała,
że może nie zrozumiała intencji pani Przybylskiej z powodu jej nie
najlepszej angielszczyzny.
Tak jednak nie było. Sprawa osieroconych niemowląt nie przestawała
jej dręczyć. Te dzieci istniały i wciąż przebywały pod opieką jakiejś
nastolatki, która ich nie chciała. To przecież zupełnie zrozumiałe, myślała
Clare, że ta dziewczyna chce ułożyć sobie życie po swojemu: poznać
chłopca, wyjść za mąż i mieć własne dzieci. Chociaż Clare współczuła
sierotom, nie uważała, by mogła im pomóc. Na wszelki wypadek usunęła
list z oczu: schowała go do szuflady biurka. Powinna jednak odpisać pani
Endra & pona
ous
l
a
d
an
sc
Przybylskiej. Zignorować ten list byłoby szczytem niegrzeczności. A
zresztą, jeśli nie odpisze, pani Przybylska może pomyśleć, że list zaginął i
napisze do niej ponownie. A więc odpisze krótko i stanowczo, że dziękuje
za propozycję, ale nie jest zainteresowana adopcją. To wystarczy. Ale nie
zrobi tego dziś, ma czas...
Po kolacji Boyd oglądał mecz piłki nożnej, a ona kończyła pakować
prezenty. Wręczyła mu wszystkie otrzymane dziś kartki świąteczne, by
sobie przejrzał, ale do listu od pani Przybylskiej nie przyznała się. Pomyś-
lała, że był przeznaczony tylko dla niej, a skoro nie była zainteresowana
zawartą w nim propozycją, to nie ma sensu pokazywać go Boydowi.
Przerwała na chwilę pakowanie i spojrzała na niego. Ubrany w dżinsy
i sweter, siedział wygodnie w fotelu, tuż obok na stoliku stał kieliszek
koniaku. To dziwne, myślała, obcy ludzie nieraz doradzali mi adopcję, on
nigdy. I dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wie, co Boyd sądzi o
adopcji. A może przeczuwał, co ona o tym myśli, i dlatego milczał, nie
chcąc zranić jej uczuć. Czyżby to był egoizm z jej strony, że chce go
pozbawić
nawet dziecka z drugiej ręki"... Może dlatego była przeciwna
adopcji, bo z góry wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie myśleć o cudzym
dziecku jak o własnym?
Clare bezmyślnie patrzyła na paczkę, którą trzymała w ręku, ale nie
widziała jej. Właściwie po raz pierwszy w życiu zastanawiała się nad
swoim stosunkiem do adopcji.
- Strajkujesz, Clare? - spytał Boyd widząc, że przestała pakować.
- Zamyśliłam się.
Endra & pona
ous
l
a
d
an
sc
- O czym myślałaś?
- Zastanawiam się, czy nie zamieniłam przez pomyłkę prezentów -
skłamała.
- To do ciebie niepodobne, masz świetną pamięć.
- Widać się starzeję.
- To dobrze! Lubię starsze panie!
- Od kiedy?
- Od teraz! Zbliż się, to ci to dokładnie wyjaśnię.
Zostawiła prezenty i usiadła mu na kolanach, opierając się wygodnie o
jego ramię. Z początku trochę się śmiali, rozmawiali, potem zaczęli się
całować coraz czulej, częściej i namiętniej. Clare nie zapakowała już
prezentów... Nie znalazła też okazji, by powiedzieć Boydowi o liście pani
Przybylskiej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]