[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przez kilka chwil rozpaczliwie .żonglowała wazonem, zanim nie chwy-
ciła go pewnie.
Uśmiechnął się.
-Jeśli to stłuczesz, będziesz musiała dać wszystko, co masz, pod zastaw.
-I to pewnie dwukrotnie -zgodziła się, bezlitośnie powstrzymując fale
ciepła, która uderzyła jej na policzki. Już to, o czym myślała, było złe, a
jeszcze by tego brakowało, żeby Rick się o tym dowiedział. Nie godziła
się na to, by on i jego pocałunki, obojętnie -prawdziwe czy wymyślone
wyprowadzały ją z równowagi. Usiłowała zapanować nad roztrzęsio-
nymi nerwami i uważnie odstawiła wazon na półkę. -Zdecydowałyśmy
się na przerwę w zwiedzaniu, by pójść na zakupy, Ricku.
-Ale Przecież jeszcze nawet nie zaczęliśmy porządnego zwiedzania.
Znowu patrzył na nią natarczywie. Westchnęła w głębi duszy, Rick był
zbyt spostrzegawczy i atrakcyjny. Doszła do wniosku, że musi jakoś
sobie poradzić z tymi jego spojrzeniami.
Zbijały ją z tropu. On ją zbijał z tropu. Zamiast trwonić czas, analizując
jego pocałunek, powinna myśleć o tym,jak się od niego uwolnić i do-
trzeć do pana Havilana w Whitehall. Do spotkania została zaledwie
godzina. Jeśli zaraz nie zacznie się improwizacja", to bedą kłopoty" -
stwierdziła.
-No dobrze, więc prawda brzmi tak -powiedziała. -Mamy zamiar obra-
bować sklep. Jesteś zadowolony?
-Niezmiernie. -Ale pokręcił głową.
-Gdybyś pozwolił mi prowadzić... zaczęła...
Dotknął jej ust palcem wskazującym. Czuła, że w środku cala płonie.
Zmusiła siebie, by stać spokojnie i nie zdradzać swej reakcji.
Rick cofnął palce, jakby był oparzony.
-Już się o to kłóciliśmy.
-Rzeczywiście. -Przeszła do innego działu domu towarowego.
Rick szedł za nią. Zmarszczyła czoło i rozejrzała się za Lettice.
- Czy jesteś zadowolona ze swej pracy w zoo? -spytał.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie, a następnie skierowała wzrok gdzie
indziej.
-Tak. Jest fantastyczna i w dodatku niczego nie można przewidzieć.
Dlatego jest taka świetna.
-Chodzi ci o zakochane osły.
Przytaknęła, skupiając uwagę na przedmiocie, który miała przed sobą...
dopóki nie zdała sobie sprawy, że przygląda się biodrom męskiego ma-
nekina, stojącego przy wystawie
z porcelaną. Skierowała się natychmiast w stronę niewinnego kompletu
szklanek kuchennych.
-W ogóle o zwierzęta -odpowiedziała, chrząkając. -Nie jest to systema-
tyczna praca w biurze. Mam też odczucie, że mogę coś zmienia na
świecie, a to miłe. Po prostu podoba mi się ta robota.
Rick podniósł nóż leżący na wystawie, a potem go odstawił.
- Czy cieszy cię myśl o nowej pracy?
-Tak. -Westchnęła, przypominając sobie, co musiała zrobić, zanim bę-
dzie mogła wrócić i ją rozpocząć.
-Nie wyglądasz na zbyt uszczęśliwioną.
-Ale jestem. -Rzuciła mu szybkie spojrzenie, zastanawiając się, jak do-
trze do pana Havilana bez jego towarzystwa.
Przecież nawet w komiksach bohaterowi zostawiano trochę swobody. A
gdzie podziała się Lettice?
Zaczęła się niedbale odsuwać od Ricka, jakby miała zamiar pooglądać
inne wystawy. On jednak posuwał się za nią. Najwyrazniej miał zamiar
iść wszędzie tam, gdzie ona.
Jego obecność wywoływała w niej panikę. Próbowała pomyśleć
rozsądnie, ale w głowie miała tylko durną rozmowę, jaką Rick odbył z
Grahame'em po śniadaniu. Grahame chciał, by Rick kupił nowy serwis
stołowy do kuchni, skoro już będzie w mieście. Gdzie, do cholery, była
Lettice? I dlaczego nie mogła uwolnić się od tego atrakcyjnego faceta
i dotrzeć do pana Havilana? Sprawa naszyjnika wydawała się tak dale-
ka.
Jill zamarła nagle w bezruchu.
- Co jest? -spytał Rick, odwracając się, gdy ona się zatrzymała.
-Grahame -odparła, łapiąc Ricka za rękę i ignorując ciepło, jakie poczu-
ła przy dotknięciu. Kierując się do lady powiedziała: -Chciał, .żebyś
kupił nowy serwis. Skoro tu jesteśmy,
to go kupmy.
- Nie. Grahame może to zrobić! -zaprotestował Rick, żywo stawiając
opór. - Ja nie wiem, co wybrać, Jill.
-Oj, przestań marudzić! -Ponownie rozpoczęła wędrówkę w stronę lady.
- Poza tym, Grahftme tak naprawdę nie spodziewa się, że ty to kupisz,
więc nastawia się, i. będzie mógł do woli narzekać. W ten sposób prze-
chytrzysz go i będziesz wdzięczny babci, że chciała najpierw iść na
zakupy.
- To prawda. A tak w ogóle, to gdzie jest babcia? -spytał,
rozglądając się wkoło.
- Czy mogę w czymś pomóc? -spytała ekspedientka, poprawiając swe
różnokolorowe włosy. Najwyrazniej nowomodne szaleństwo ogarnęło i
Londyn.
-Ten pan chce kupić nowy serwis kuchenny -powiedziała Jill.
-Z porcelany, ceramiki, syderytu czy wzmocnionego szkła?
-Nie wiem -powiedział zagubiony Rick.
-Proszę mu wszystko pokazać -zaproponowała Jill. Jeszcze tylko mi-
nuta" -pomyślała , i odsunęła chwilowy wyrzut sumienia.
Kobieta wyjęła kilka rodzajów naczyń i zapuściła się
w długie objaśnienia zalet każdego z nich. Rick słuchał grzecznie.
Jill poklepała go po ręce.
-W takim razie pójdę poszukać Lettice.
Przytaknął.
Uśmiechnęła się i czmychnęła. Jak tylko przekroczyła próg działu, ktoś
złapał ją za rękaw.
-Czekam tu już od piętnastu minut! -warknęła Lettice.
-Pomyślałam, że może jeśli się zgubie, to przyjdziesz mnie znalezć.
Jill zaśmiała się.
-Widać podobnie myślimy. A teraz chodzmy.
Rick zmiął kartkę i rozejrzał się po sklepie, a potem przyjrzał się znów
kobiecie, która mu właśnie przyniosła wiadomość. Wyglądała na prze-
straszoną.
-Jak dawno wyszły? -spytał, wściekły, że gdy babka i Jill wreszcie zde-
cydowały się na zwiedzanie, to on był zajęty dyskusją o naczyniach
kuchennych. Kartka zawierała polecenie, aby je spotkał za dwie godzi-
ny w muzeum figur woskowych Madame Tussaud's. Zdecydował, że
gdy wróci do do-mu, zabije Grahame'a.
-Niedawno wyszły, proszę pana -powiedziała ekspedientka.
-Tak mi przykro...
-Dobrze. -Odwrócił się szybko i skierował do drzwi.
-Widziałam, jak wsiadały do taksówki! -zawołała za nim
dziewczyna.
Rick, zdenerwowany, zdusił w sobie przekleństwo i szedł
dalej. Nabrał się na sprytny rozumek i delikatny uśmiech.
I na fantastyczne ciało. Jego babka też robiła z niego idiotę
Jeśli sądził wcześniej, że te dwie kobiety coś knuły, to teraz
potwierdziły się jego podejrzenia.
Miał zamiar być przed muzeum wcześniej. Coś go dręczyło w związku
z tym miejscem. Odsunął to od siebie, dochodząc do wniosku, że nie
może się doczekać, by usłyszeć, jak Jill i jego babka wytłumaczą ten
numer.
-Dobra robota, Jill -powiedziała Lettice, uśmiechając się zadowolona,
gdy wreszcie znalazły taksówkę.
-Bez przesady -odparła Jill, pogrążona w poczuciu winy.
To było straszne, tak porzucić Ricka, ale Przecież nie mia
ła wyboru. Jego przenikliwe spojrzenie wprawiało ją w coraz
wieksze zakłopotanie i już prawie miała zamiar wyznać mu
wszystko. Chryste, ale byłby z niego dobry śledczy. To jego spojrzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]