[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ścigały ich; po kilku minutach szalonego biegu, Kamis dał znak, aby się zatrzymali.
Co się stało? zapytał Jan Cort, odetchnąwszy.
Zwierzę nie mogło wyciągnąć rogu, który utknął w korze drzewa odpowiedział Kamis.
Czy być może! zawołał Maks Huber.
Jesteśmy zdrowi i cali, ale straciliśmy napróżno kilka nabojów.
Tymbardziej szkoda kul i prochu, że podobno mięso nosorożca jest jadalne rzekł Maks Huber.
Tak potwierdził Kamis chociaż nie zalicza się do smacznych, gdyż pachnie piżmem.
Ciekawym, czy on się wyplącze z tego drzewa odezwał się Maks Huber.
Nie mieli po co wracać do baobabu. Ryczenie nosorożców ciągle rozlegało się po lesie; do
godziny szóstej popołudniu podróżni nasi szli w głąb puszczy i rozłożyli się na wieczorny
odpoczynek u stóp ogromnej skały.
Następny dzień przeszedł bez żadnego wypadku, to też podróżni uszli ze trzydzieści kilometrów,
nie napotkali jednak żadnej rzeki, ani większego strumienia, którego tak niecierpliwie wyglądali.
Spoczynek następnej nocy zakłóciło im mnóstwo nietoperzy, które rozpierzchły się dopiero ze
świtem.
Szkaradne, nieznośne stworzenia! zawołał rano Maks Huber, ziewając z powodu zle
przespanej nocy.
Nie trzeba narzekać odpowiedział Kamis.
Dlaczego?
Bo lepiej mieć do czynienia z nietoperzami, niż z mustykami, a tych na szczęście nie
napotkaliśmy.
Najlepiej byłoby, abyśmy nie napotykali ani jednych, ani drugich.
Nie unikniemy mustyków, panie Maksie!
A kiedyż nas gryzć zaczną te szkaradne owady?
Skoro zbliżymy się do jakiej rzeki.
Do rzeki, Kamisie! zawołał Maks Huber. Miałem nadzieję, że napotkamy rzekę, ale teraz nie
mam już tej nadziei&
Kto wie, panie Maksie, rzeka jest może bliżej, niż się spodziewasz.
Kamis zauważył w istocie pewne zmiany gruntu, który przemieniał się stopniowo na błotnisty.
Miejscami, na małych bagniskach rosły wodne rośliny. Maks zabił kilka dzikich kaczek, które jedynie
gnieżdżą się w pobliżu wód.
Gdy słońce schylało się ku zachodowi, usłyszeli skrzeczenie żab.
Zbliżamy się do okolicy, która bywa siedliskiem mustyków rzekł Kamis.
Pochód teraz był niezmiernie utrudniony z powodu pnączy i pasożytów, które rosły bujnie w tym
gorącym i wilgotnym klimacie. Drzewa natomiast porozrzucane były rzadziej.
Pomimo to jednak nie widać było nigdzie wody.
Grunt stawał się pochyły, poprzerzynany małemi bagniskami, które trzeba było mijać uważnie, aby
nie zanurzyć się, lub co gorsza nie utopić w błocie. Tysiące pijawek roiło się w tych bagniskach. a na
powierzchni ich przebiegały olbrzymie stonogi, szkaradne owady czarniawego koloru, z czerwonemi
nogami. Dość było spojrzeć na nie, aby odczuwać wstręt nieprzezwyciężony.
Jakaż znowu rozkosz dla oka przypatrywać się tym różnorodnym motylom o tęczowych barwach i
tym pełnym wdzięku ważkom o przezroczystych skrzydełkach, bujających ponad wodą. Wiewiórki i
wiwery, przebywające w pobliżu tych bagnisk, żywiły się przeważnie owadami
Kamis spostrzegł, że nietylko osy, ale i muchy znajdowały się tutaj obficie. Ukąszenie tych
owadów bywa śmiertelne dla koni, wielbłądów i psów, dla ludzi zaś jest nieszkodliwe, zarówno jak
i dla zwierząt dzikich.
Podróżni nasi szli tak do godziny wpół do siódmej wieczorem; dzień ten był dla nich bardzo
uciążliwy.
Kamis zajęty był właśnie wyborem odpowiedniego miejsca na nocleg, gdy uwagę wszystkich
zwróciły okrzyki Langa.
Podług zwyczaju, chłopczyk pobiegł naprzód, rozglądając się na wszystkie strony, gdy naraz
usłyszano jego głośne wołania.
Czyżby go napadło jakie dzikie zwierzę?
Jan Cort i Maks Huber pobiegli co prędzej w tę stronę. Obawa ich okazała się płonną.
Langa, stojąc na ogromnym, powalonym pniu drzewa, wyciągał ręce przed siebie, wołając:
Rzeka!& rzeka!&
Kamis podążył za niemi, a Jan Cort rzekł:
Otóż upragniona rzeka!
O pół kilometra dalej, na szerokiej, otwartej przestrzeni płynęła rzeka, której jasne wody odbijały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]