[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cie karawany, nadciągnęły potężne tabory wichru i stanęły nad nocą. Ogromne obozowi-
sko, czarny ruchomy amfiteatr zstępować zaczął w potężnych kręgach ku miastu. I wybu-
chła ciemność ogromną wzburzoną wichurą i szalała przez trzy dni i trzy noce...
- Nie pójdziesz dziś do szkoły - rzekła rano matka - jest straszna wichura na dworze. -
W pokoju unosił się delikatny welon dymu, pachnący żywicą. Piec wył i gwizdał, jak
gdyby uwiązana w nim była cała sfora psów czy demonów. Wielki bohomaz, wymalowa-
ny na jego pękatym brzuchu, wykrzywiał się kolorowym grymasem i fantastyczniał
wzdętymi policzkami.
Pobiegłem boso do okna. Niebo wydmuchane było wzdłuż i wszerz wiatrami. Srebrzy-
stobiałe i przestronne, porysowane było w linie sił, natężone do pęknięcia, w srogie bruz-
dy, jakby zastygłe żyły cyny i ołowiu. Podzielone na pola energetyczne i drżące od na-
pięć, pełne było utajonej dynamiki. Rysowały się w nim diagramy wichury, która sama
niewidoczna i nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą.
51
Nie widziało się jej. Poznawało się ją po domach, po dachach, w które wjeżdżała jej fu-
ria. Jeden po drugim strychy zdawały się rosnąć i wybuchać szaleństwem, gdy wstępo-
wała w nie jej siła.
Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą pustkę, zamiatała całe połacie ryn-
ku do czysta. Ledwie tu i ówdzie giął się pod nią i trzepotał, uczepiony węgła domu, sa-
motny człowiek. Cały plac rynkowy zdawał się wybrzuszać i lśnić pustą łysiną pod jej
potężnymi przelotami.
Na niebie wydmuchał wiatr zimne i martwe kolory, grynszpanowe, żółte i liliowe smu-
gi, dalekie sklepienia i arkady swego labiryntu. Dachy stały pod tymi niebami czarne i
krzywe, pełne niecierpliwości i oczekiwania. Te, w które wstąpił wicher, wstawały w na-
tchnieniu, przerastały sąsiednie domy i prorokowały pod rozwichrzonym niebem. Potem
opadały i gasły nie mogąc dłużej zatrzymać potężnego tchu, który leciał dalej i napełniał
cały przestwór zgiełkiem i przerażeniem. I znów inne domy wstawały z krzykiem, w pa-
roksyzmie jasnowidzenia, i zwiastowały.
Ogromne buki koło kościoła stały z wniesionymi rękami, jak świadkowie wstrząsają-
cych objawień, i krzyczały, krzyczały.
Dalej, za dachami rynku, widziałem dalekie mury ogniowe, nagie ściany szczytowe
przedmieścia. Wspinały się jeden nad drugi i rosły, zesztywniałe z przerażenia i osłupiałe.
Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwiał je póznymi kolorami.
Nie jedliśmy tego dnia obiadu, bo ogień w kuchni wracał kłębami dymu do izby. W
pokojach było zimno i pachniało wiatrem. Około drugiej po południu wybuchł na przed-
mieściu pożar i rozszerzał się gwałtownie. Matka z Adelą zaczęły pakować pościel, futra i
kosztowności.
Nadeszła noc. Wicher wzmógł się na sile i gwałtowności, rozrósł się niepomiernie i
objął cały przestwór. Już teraz nie nawiedzał domów i dachów, ale wybudował nad mia-
stem wielopiętrowy, wielokrotny przestwór, czarny labirynt, rosnący w nieskończonych
kondygnacjach. Z tego labiryntu wystrzelał całymi galeriami pokojów, wyprowadzał pio-
runem skrzydła i trakty, toczył z hukiem długie amfilady, a potem dawał się zapadać tym
wyimaginowanym piętrom, sklepieniom i kazamatom i wzbijał się jeszcze wyżej, kształ-
tując sam bezforemny bezmiar swym natchnieniem.
Pokój drżał z lekka, obrazy na ścianach brzęczały. Szyby lśniły się tłustym odblaskiem
lampy. Firanki na oknie wisiały wzdęte i pełne tchnienia tej burzliwej nocy. Przypomnie-
liśmy sobie, że ojca od rana nie widziano. Wczesnym rankiem, domyślaliśmy się, musiał
udać się do sklepu, gdzie go zaskóczyła wichura, odcinając mu powrót.
- Cały dzień nic nie jadł - biadała matka. Starszy subiekt Teodor podjął się wyprawić w
noc i wichurę, żeby zanieść mu posiłek. Brat mój przyłączył się do wyprawy.
Okutani w wielkie niedzwiedzie futra, obciążyli kieszenie żelazkami i mozdzierzami,
balastem, który miał zapobiec porwaniu ich przez wichurę.
Ostrożnie otworzono drzwi prowadzące w noc. Zaledwie subiekt i brat mój z wzdętymi
płaszczami wkroczyli jedną nogą w ciemność, noc ich połknęła zaraz na progu domu. Wi-
cher zmył momentalnie ślad ich wyjścia. Nie widać było przez okno nawet latarki, którą
ze sobą zabrali.
52
Pochłonąwszy ich, wicher na chwilę przycichł. Adela z matką próbowały na nowo roz-
palić ogień pod kuchnią. Zapałki gasły, przez drzwiczki dmuchało popiołem i sadzą. Stali-
śmy pod drzwiami i nasłuchiwali. W lamentach wichru dawały się słyszeć wszelkie głosy,
perswazje, nawoływania i gawędy. Zdawało się nam, że słyszymy wołanie o pomoc ojca
zabłąkanego w wichurze, to znowu, że brat z Teodorem gwarzą beztrosko pod drzwiami.
Wrażenie było tak łudzące, że Adela otworzyła drzwi i w samej rzeczy ujrzała Teodora i
brata mego, wynurzających się z trudem z wichury, w której tkwili po pachy.
Weszli zdyszani do sieni, zaciskając z wysiłkiem drzwi za sobą. Przez chwilę musieli
wesprzeć się o odrzwia, tak silnie szturmował wicher do bramy. Wreszcie zasunęli rygiel i
wiatr pognał dalej.
Opowiadali bezładnie o nocy, o wichurze. Ich futra, nasiąkłe wiatrem, pachniały teraz
powietrzem. Trzepotali powiekami w świetle; ich oczy, pełne jeszcze nocy, broczyły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]