[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odpowiedziała mu cichym szlochem i lekkim uściśnieniem ręki.
 Nie, oczywiście nie. Nie chciałbym słyszeć z twych ust innej odpowiedzi. To poczciwy
chłopak i dobry chrześcijanin. Więcej wart od tych mormonów, mimo ich modłów i kazań.
Jutro kilku ludzi jedzie do Nevady. Zawiadomię go więc, w jakich jesteśmy opałach. Jeśli go
dobrze znam, przyleci szybciej niż błyskawica.
Słowa te wywołały uśmiech na zapłakanej twarzyczce Lucy.
 Gdy tu już będzie, potrafi znalezć radę  powiedziała.  Ale boję się o ciebie. Ludzie
mówią... opowiadają takie straszne rzeczy o tych, którzy się sprzeciwili woli proroka. Zawsze
spotyka ich jakieś nieszczęście.
 Myśmy się mu jeszcze nie sprzeciwili  odrzekł John.  Będziemy mieli czas się strzec,
gdy do tego dojdzie. Mamy jeszcze cały miesiąc przed sobą. A w ostateczności zwiejemy z
Utah.
 Porzucić Utah!
 Tak wypadnie.
 Ale co z farmą?
 Spieniężymy, co się da, a resztę zostawimy. Prawdę mówiąc, już nieraz o tym myślałem.
Zbrzydło mi to ciągłe uginanie karku, jak oni to robią, przed tym ich przeklętym prorokiem.
Jestem wolnym Amerykaninem i nie potrafię tego. I za stary jestem na naukę. Jeśli raz jeszcze
wlezie nam w paradę, gotówem go poczęstować porządną porcją grubego śrutu.
 Oni nie pozwolą nam wyjechać  zauważyła Lucy.
 Zaczekamy na Jeffersona, a potem szybko to załatwimy. Tymczasem nie trap się, kocha-
nie, i nie płacz. Bo gdy cię ujrzy taką zmartwioną, nigdy mi tego nie przebaczy. Nie ma się
czego bać, bo i nie ma żadnego niebezpieczeństwa.
Pewny ton Johna Ferrier nie zdołał zwieść Lucy. Zauważyła, że jej przybrany ojciec tego
wieczora niezwykle starannie zaryglował drzwi i uważnie oczyścił i nabił starą, zardzewiałą
strzelbę, która wisiała na ścianie w jego sypialni.
52
XI. Wyścig o życie
Nazajutrz po rozmowie z prorokiem mormonów John Ferrier udał się rankiem do Salt La-
ke City. Odszukał tam swego znajomego, który jechał w góry Nevady i przez niego posłał
wiadomość Jeffersonowi Hope. Szczegółowo powiadomił go o nieuchronnym niebezpieczeń-
stwie wiszącym nad nimi i usilnie prosił o natychmiastowe przybycie. Załatwiwszy to ode-
tchnął z ulgą i już w lepszym nastroju wybrał się w powrotną drogę.
Podjeżdżając do domu zdziwił się na widok dwóch koni przywiązanych do słupów po bo-
kach bramy. Ale jeszcze bardziej zdziwił go widok dwóch młodzieńców, którzy bez ceremo-
nii rozgościli się w jego bawialni. Jeden z nich, o długiej, bladej twarzy, siedział wygodnie
odchylony w fotelu na biegunach, z nogami opartymi o kominek. Drugi, młodzieniec o iście
byczym karku i nalanych rysach nieokrzesanej twarzy, stał przed frontowym oknem, trzyma-
jąc ręce w kieszeniach i gwiżdżąc jakiś znany psalm. Obaj skinęli głowami Ferrierowi na po-
witanie, a ten, który siedział, zaczął rozmowę.
 Możliwe, że pan nas nie zna. To jest syn starszego brata Drebbera, a ja nazywam się Jó-
zef Stangerson. Razem z panem wędrowaliśmy przez pustynię, kiedy to Bóg wyciągnął dłoń i
przyjął pana do swej prawdziwej owczarni.
 Jak i przyjmie cały lud w naznaczonym czasie  odezwał się drugi nosowym głosem. 
Boży młyn miele wolno, ale na drobny pył.
John Ferrier skłonił się chłodno. Odgadł, kim są jego goście.
 Przyjechaliśmy  ciągnął Stangerson  za radą naszych ojców, by prosić o rękę pańskiej
córki dla tego, który spodoba się panu i jej. A że ja mam tylko cztery żony, gdy brat Drebber
ma ich siedem, sądzę, że powinienem mieć pierwszeństwo.
 Nie, nie, bracie Stangerson  zaoponował drugi z gości.  Nie chodzi o to, ile kto z nas
ma żon, lecz na ile może sobie pozwolić. Mój ojciec oddał mi teraz wszystkie swoje młyny i
jestem bogatszy od ciebie.
 Ale ja mam lepsze widoki  gorąco odparł Stangerson.  Kiedy Bóg powoła do siebie
mego ojca, odziedziczę jego garbarnie i inne fabryki. Poza tym jestem starszy od ciebie i zaj-
muję wyższe stanowisko w hierarchii kościelnej.
 Niech dziewczyna zadecyduje  odrzekł młody Drebber z samolubnym uśmiechem pa-
trząc w lustro.  Jej pozostawmy wybór.
Podczas tego dialogu John Ferrier stał w drzwiach pieniąc się ze złości. Z trudem się ha-
mował, by nie smagnąć gości pejczem po plecach.
 Słuchajcie  powiedział wreszcie, podchodząc do nich,  Przyjdziecie, kiedy moja córka
was zawoła, a przedtem nie życzę sobie oglądać waszych twarzy.
Młodzi mormoni patrzyli na niego ze zdziwieniem. W ich oczach ten wzajemny spór o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •