[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i zabłoconej sukni na wschodkach siedziała, a ujrzawszy ją, z brudnej chusty twarz wychyliła
i zawołała:
A! panienka dziś w wesołej kompanii chodzi! Nu, daj Boże zdrowie i szczęście!
A tak, moja Ruchlo! Krewni nasi... uprzejmie zaczęła Jadwiga.
Mowę jej przerwał rozlegający się tuż obok srebrny i szczebiotliwy a od zdyszania prze-
rywany głosik:
A ja tak leciałam, tak leciałam za panną Jadwigą, że aż zasapałam się i tchu nie mogę
złapać... Dzień dobry! Zwiąt winszuję, wszystkiego dobrego życzę! Niech panna Jadwiga o
naszej wczorajszej kłótni zapomni, bo to głupstwo było, i niech mi pani na zgodę rączkę po-
da...
Owszem odpowiedziała i chętnie teraz ku wietrznej sąsiadce rękę wyciągnęła.
Ta zaś, z palącymi się oczami a rozwianymi przez wiatr loczkami, trzepała dalej:
Bo widzi pani, wczorajszy wieczór to był dla mnie ważny wieczór... jestem już z panem
Bolesławem po słowie... Na pasterkę wtenczas dzwonili, kiedy my przyrzekaliśmy sobie, że
się pobierzemy... Pan Jezus rodził się, a my przyrzekaliśmy sobie... jak raz w tej samej minu-
cie, kiedy Pan Jezus rodził się...
Zgrabny, ale chudy i blady urzędnik, wytrzeszczając nieco błękitne oczy i nadzwyczaj po-
woli każdy wyraz wymawiając, z kolei zaczął:
Powiem pani, że tak, już dawno sympatyzowaliśmy z panną Pauliną...
Winszuję państwu... wszystkiego dobrego życzę wesoło przerwała Jadwiga.
Daj Boże, abym i ja pannie Jadwidze jak najprędzej tego samego winszowała! Tymcza-
sem chwała Bogu, że pani w przyjemnej kompanii święta przebywa...
A tak. Przyjechali do nas panowie Ginejkowie, krewni nasi. To jest starszy, Aleksander,
a młodszy, Stanisław, już mamę do domu odprowadził... bliscy nasi krewni...
Urzędnik grzecznie czapkę zdejmując przed Aleksandrem nazwisko swoje wymienił. Pau-
lina zaś szczebiotała dalej i nieustannie nie wiedzieć o czym. Paplanie, zarówno jak ustawicz-
41
ne fertanie się po świecie i przystrajanie osoby swojej w najbarwniejsze możliwie łachmanki
wydawało się nieodbitą koniecznością dla tej czeczotki, która jednak złą być nie musiała.
Posiadała też dar jednoczesnego mówienia i słuchania tego, co mówili inni, bo nagle oczy na
Ginejkę podnosząc zawołała:
A to panowie z tych samych stron, co i pan Bolesław... Niechże pan Bolesław pyta się o
swoje strony... Może i familię pana panowie Ginejkowie znają... to tak miło kogoś ze swoich
stron spotkać!... Czemu pan nie pytasz się? No, pytaj się pan prędzej...
Powiem państwu flegmatycznie zaczął narzeczony że na mrozie gadać nie mogę, bo
zaraz fluksji dostanę...
Jadwiga śpiesznie podchwyciła:
Więc niech państwo będą łaskawi na jaką godzinkę dziś do nas przyjdą, to moi krewni
opowiedzą wszystko, co pana Bolesława interesować może...
Znajdowali się już u drzwi mieszkania Jadwigi, a u drzwi innych mieszkań tworzyły się
grupy podobne do tej, którą składali oni: odświętnie przy odziane, gwarzące, tu i ówdzie na-
wet wybuchające śmiechem. Wszyscy ci ludzie, dłuższym niż zwykle spoczynkiem pokrze-
pieni, głodni, lecz wiedzący, że czeka ich dziś obfitszy niż zwykle posiłek, wracali z kościoła
w towarzystwie znajomych, krewnych, których do siebie zapraszali i od których wzajemne
otrzymywali zaprosiny. Na białym od śniegu dziedzińcu panowało, gwarem wesołych głosów
w mroznym powietrzu brzmiało, zarumienionymi twarzami w blasku słonecznym świeciło,
obfitym dymem kominów ku błękitnemu niebu się wzbijało wielkie, uroczyste święto!
Zrodkiem zaś dziedzińca, po najszerszej z udeptanych śród śniegu ścieżek, ślepa eks-
właścicielka ziemska, w ciemnych okularach i z laską w drżącym ręku, szła powoli, wsparta
na ramieniu swojej niemłodej, lecz jeszcze pięknej córki. Czarno i ubogo, lecz niezmiernie
starannie ubrane, ściśle do siebie przybliżone, w nieszczęściu swoim i wielkim wzajemnym
przywiązaniu rozrzewniające, przesuwały się one pośród tego mrowiska ludzi z obojętnością
istot z innego świata. Czasem z dużych, pięknych oczu tej wyniosłej panny, ciężko przecież
[ Pobierz całość w formacie PDF ]