[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ściły już kilka dni w szkole i nie byłoby dobrze, gdyby
ta przerwa jeszcze bardziej się przedłużyła.
- Pewnie masz rację - powiedziała tonem, który
sugerował, że absolutnie się z nim nie zgadza.
- W takim razie chciaÅ‚bym ciÄ™ zapytać, czy zgo­
dziłabyś się zaopiekować blizniętami aż do powrotu
Rachel?
- Oczywiście - odparła bez wahania.
- Jeśli okaże się, że masz za dużo pracy, skłonny
jestem wziąć kilka dni urlopu.
112 LODY NA DESZCZU
- Och, to na pewno nie bÄ™dzie potrzebne - powie­
dziaÅ‚a zdecydowanym tonem. - Dzieci i tak wiÄ™­
kszość czasu spędzają w szkole. A poza tym w końcu
po to mnie zatrudniłe , żebym się nimi opiekowała.
- To prawda. No dobrze, nie będę cię już dłużej
zatrzymywał. Pani Hobbs zacznie zaraz przygotowy-
wać obiad, więc lepiej dowiedz się, o której będziemy
dziÅ› jedli.
- Właśnie wybierałam się do niej, zęby powie-
dzieć, że nie będzie mnie dziś na obiedzie.
- Wychodzisz wieczorem? - zapytał zdziwiony.-Tak.
- Z kim?
- Nie sądzisz chyba, że będę się przed tobą tłuma-
czyć - odparła zirytowana.
- Ponieważ mieszkasz w moim domu, czuję się za
ciebie odpowiedzialny.
- Zupełnie niepotrzebnie.
- Z kim wychodzisz? - zapytał ostrym tonem.
- IdÄ™ na randkÄ™.
- Ze względu na bezpieczeństwo tego domu, żą-
dam, abyś powiedziała mi, kto się tu dziś pojawi.
- Nikt siÄ™ nie pojawi.
- Spotykasz siÄ™ z nim w Haychester?
- Najpierw muszę jeszcze po niego pojechać.
- Ach, więc to Lyndon Davies - powiedział trium-
falnie.
- Brawo, gratuluję trafnej odpowiedzi - zaśmiała
siÄ™ ironicznie Fabienne.
LODY NA DESZCZU 113
- Pamiętaj tylko, żebyś nie wróciła zbyt pózno.
- Co siÄ™ stanie, jeÅ›li wrócÄ™ pózno? Zamkniesz prze­
de mnÄ… drzwi?
- Nie przeciągaj struny - wycedził Tolladine.
Po chwili opanowaÅ‚ siÄ™ i powiedziaÅ‚ spokojniej­
szym tonem:
- Jeśli wrócisz w nocy, proszę, abyś zachowywała
siÄ™ cicho.
Odwrócił się na pięcie, wszedł do swojego pokoju
i zamknÄ…Å‚ drzwi.
Fabienne z ledwoÅ›ciÄ… nad sobÄ… panowaÅ‚a, zastana­
wiając się, dlaczego musiała zakochać się akurat
w swoim pracodawcy.
ROZDZIAA ÓSMY
Muzyka jazzowa była dobra, kolacja również nale-
żała do udanych, ale Lyndon Davies nie wytrzymywa
porównania z Vere'em.
- Cholera, a już miałem nadzieję, że po drodze
zabraknie ci benzyny - powiedziaÅ‚ Lyndon, kiedy Fa­
bienne wysadziła go przed domem siostry.
- Do zobaczenia jutro w szkole - odpowiedziała.
ze śmiechem.
Fabienne dotarła do Brackendale po północy i była
przekonana, że wszystkie drzwi będą już dawno żary
glowane. Tymczasem przed wejściem paliła się lam
pka, a tylne wejście zamknięte było tylko na zamek.
Delikatnie przekręciła klucz i cicho weszła do środ-
ka. Powoli posuwała się naprzód ciemnym koryta-
rzem, a kiedy zbliżyÅ‚a siÄ™ do gabinetu Vere'a, ze zdzi­
wieniem spostrzegła, że drzwi są lekko uchylone
i w środku pali się światło. Nie przypuszczała, że Tol-
ladine pracuje o tak póznej porze. Przyszło jej na
myśl, że Vere nie położył się spać po to tylko, żeby
móc sprawdzić, o której godzinie Fabienne wraca do
domu.
ChciaÅ‚a siÄ™ nawet z nim przywitać, ale kiedy spo­
strzegła jego lodowate spojrzenie, od razu straciła na
LODY NA DESZCZU 115
to ochotÄ™. Minęła go bez sÅ‚owa i oddaliÅ‚a siÄ™ do swo­
jego pokoju.
Następnego dnia Fabienne nie widziała się z Lyn-
donem, ponieważ Rachel wstaÅ‚a wczeÅ›nie i sama po­
stanowiła odwiezć dzieci do szkoły.
Fabienne pomachała jej na pożegnanie. Dziwiła się
sobie, że nie potrafi zmusić się do niechętnych uczuć
wobec tej kobiety. Pomimo zażyÅ‚ych stosunków, któ­
re, jak sądziła, łączyły Rachel i Vere'a, Fabienne nadal
jÄ… lubiÅ‚a. W przeciÄ…gu dość krótkiego czasu przywiÄ…­
zała się do wszystkich domowników Brackendale,
szczególnie zaś do pana domu.
WróciÅ‚a do swojego pokoju i wzięła siÄ™ za codzien­
ne porzÄ…dki, chociaż miaÅ‚a ochotÄ™ na dÅ‚ugÄ… przejażdż­
kę samochodem. Doszła jednak do wniosku, że ze
względu na nieobecność Vere'a i Rachel nie powinna
zbytnio się oddalać od Sutton Ash. Gdyby okazało się,
że któreÅ› z dzieci trzeba wczeÅ›niej przywiezć do do­
mu, tylko ona mogłaby to zrobić.
PostanowiÅ‚a posprzÄ…tać w pokoju dzieci, ale okaza­
ło się, że tym zajęła się już Ingrid. Nie mając nic
więcej do roboty, wróciła do swojego pokoju. Była
dopiero dziesiąta. Wyjrzała przez okno i zobaczyła
podjeżdżający pod dom samochód Alexa.
Czym prędzej zbiegła na dół.
- Alex! - krzyknęła radoÅ›nie. - WidzÄ™, że nie za­
pomniałeś, kto podaje najlepszą kawę w mieście.
ZaprosiÅ‚a go do salonu i poczÄ™stowaÅ‚a filiżankÄ… ka­
wy. Po kilku minutach rozmowy Fabienne odniosła
116 LODY NA DESZCZU
wrażenie, iż jej brat zaczyna się niecierpliwie kręcić.
Zanim jednak zdążyła o cokolwiek zapytać, Alex ja
ubiegł.
- Czy Rachel zeszła już na dół?
Fabienne od razu się zorientowała, że nie jest to
pytanie zadane w celu podtrzymania rozmowy.
- Nie przypuszczałam, że chciałeś się z nią zoba-
czyć. Rachel odwiozła dzieci do szkoły, a potem miał
zamiar pojechać na kilka dni do swoich rodziców.
Alex milcząco przyjął tę wiadomość i nagle zaczął
zwierzać się siostrze.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze będę się
czuł tak jak teraz. Ponieważ Rachel przechodziła przez
trudny okres, uznaÅ‚em, że trzeba dziaÅ‚ać bardzo ostro­
żnie. No właśnie, a teraz przyjeżdżam bez zapowiedzi.
Chyba się w niej zakochałem.
- Czy ona o tym wie?
- MyÅ›lÄ™, że tak. Jednak ze wzglÄ™du na nasze wcze­
śniejsze doświadczenia, oboje jesteśmy bardziej
ostrożni.
- Ale nagle poczułeś, że musisz się z nią zobaczyć?
- To idiotyczne, prawda? - Alex podniósł się
z krzesÅ‚a. - Nie masz przypadkiem adresu albo tele­
fonu jej rodziców? Rachel wspominała, że mieszkają
gdzieś koło Lintham.
- Chcesz tam do niej pojechać? - zdziwiÅ‚a siÄ™ Fa­
bienne.
- Może tylko zadzwonię i zaproszę ją na obiad.
Sam jeszcze nie wiem.
LODY NA DESZCZU 117
- Rachel zostawiÅ‚a mi tylko numer telefonu. Po­
czekaj chwilÄ™, zaraz go przyniosÄ™.
Przez najbliższe kilka godzin Fabienne starała się
uporać z ogarniającym ją poczuciem winy. Nie mogła
odmówić prośbie brata, ale z drugiej strony wiedziała, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •