[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jake jest jednym z najbardziej wziętych muzyków sesyjnych w Detroit.
- Kim jest ta kobieta obok niego? - zapytała Lucy, spoglądając
podejrzliwie na blondynkę. - Ma fatalnie położoną farbę i za często się tu
kręci.
Marisa wzruszyła ramionami, zrobiła obojętną minę. Nie miała
żadnego prawa czuć się zagrożona czy zazdrosna. Nie miała żadnego
prawa do uczuć Jake'a.
- Nie znam jej. Nawet jeśli się z nią spotyka, nic mi o tym nie
wspominał.
Marisa poczuła klepnięcie w ramię, odwróciła się i zobaczyła jakiegoś
obcego faceta.
- Zatańczysz? - Posłał jej niezbyt trzezwy uśmiech.
Czy zatańczy? Kiedy ostatnio z kimś tańczyła, jeśli nie liczyć Jake'a?
Mężczyzni ją zapraszali, ona odmawiała, ale ten wydawał się miły i był
niezle ubrany. Uznała, że może z nim zatańczyć, nawet jeśli jest
wstawiony.
Spojrzała na Jake'a, zobaczyła, że ją obserwuje, i tym bardziej
utwierdziła się w swojej decyzji. Niech zobaczy, że między nimi nic się
nie zmieniło. Bo się nie zmieniło. Dzisiaj wyraznie dał to do zrozumienia.
- Zatańcz - szepnęła Lucy i dała Marisie sójkę w bok.
- Dlaczego nie? - Marisa podniosła się z krzesła.
Kiedy partner prowadził ją na parkiet, Lucy wydała jakiś
nieartykułowany, ale niewątpliwie oznaczający aprobatę odgłos, a Julia
cicho gwizdnęła. Marisa zerknęła na Jake'a, ciekawa jego reakcji, ale on,
pogrążony w rozmowie z blondynką, nic nie zauważył.
- Mam na imię Mark - mruknął amator tańca i trochę zbyt blisko
przygarnął Marisę do siebie. Albo tak mu się podobała, albo musiał się na
niej wesprzeć, żeby nie upaść. - Obserwowałem cię przez cały wieczór.
Nigdy w życiu nie widziałem tak ślicznej dziewczyny.
- Ehm, dziękuję. - Próba nawiązania rozmowy dość wyświechtana, ale
Marisa i tak poczuła się pochlebiona. Facet ją podrywał i należało mu to
zapisać na plus.
W czasie tańca starał się rozmawiać o tym i owym, co, zważywszy na
jego stan, szło mu nawet całkiem niezle. Twierdził, że jest inżynierem z
Chicago i przyjechał do Detroit w interesach. Kiedy powiedziała, że ma
sklep z bielizną damską, wyraznie się zainteresował. Chociaż może tylko
to jej imaginacja...
Była niemal pewna, że Jake ją obserwuje, ale ilekroć zerkała w jego
stronę, widziała go pogrążonego w rozmowie z blondynką. Z drugiej
strony, dlaczego miałby się przejmować tym, że Marisa tańczy z jakimś
obcym facetem?
Kiedy utwór dobiegł końca, uwolniła się z objęć Marka.
- Dziękuję.
- Daj spokój, maleńka. Jeszcze jeden taniec. - Wyciągnął ku niej ręce;
i znowu to samo odczucie, że jest obserwowana.
Spojrzała w stronę Jake'a i zobaczyła, że szybko odwraca wzrok.
Jednak ją obserwował. Uśmiechnęła się do Marka, mimo że nazwał ją
maleńką".
- Jeszcze tylko jeden.
Objął ją w talii i zaczęli się kołysać w rytm zmysłowej muzyki. Tak
bardzo starała się trzymać od niego z daleka, że rozbolał ją krzyż. Kiedy
poczuła jego dłonie na pupie, miarka się przebrała. Położyła mu dłonie na
piersi i odepchnęła go.
- Dziękuję za taniec, Mark. Było bardzo miło. - Zanim zdążył
cokolwiek powiedzieć, odwróciła się i ruszyła w stronę toalety.
Owszem, mogła zatańczyć, ale nie pozwoli się obściskiwać.
Wprawdzie od pewnego czasu inaczej odczuwała własne ciało, co wcale
nie znaczyło, że da się podrywać przygodnym, do tego pijanym amatorom
tanich doznań. A może to nowe odczuwanie odnosiło się tylko do Jake'a?
Wszystko jedno, pomyślała sobie. Kiedy już zajdzie w ciążę,
mężczyzni niewiele będą ją obchodzić.
W łazience przyczesała włosy, poprawiła makijaż. Kiedy wychodziła,
wielka łapa chwyciła ją za ramię i pociągnęła w głąb korytarza. Mark, bo
to był on, przycisnął ją do ściany i koniecznie chciał pocałować. Wionęło
alkoholem i Marisa zacisnęła usta.
Niepotrzebnie zgodziła się z nim zatańczyć, przemknęło jej przez
głowę. Zgodziła się, bo sprawiał wrażenie niegroznego.
- Co z tobą? - wybełkotał, przyciskając ją jeszcze mocniej do ściany.
Alkohol najwyrazniej nie osłabił wszystkich jego organów.
Marisie udało się wcisnąć kolano miedzy jego uda i teraz wystarczyło
jedno mocne pchnięcie, ale jeszcze czekała, że sam odstąpi, przestanie ją
napastować.
- Chcę spędzić z tobą noc, maleńka.
- Zgodziłam się wyłącznie na taniec. Obawiam się, że zle odczytałeś
moje intencje. Będę zobowiązana, jeśli mnie puścisz. Natychmiast.
Nie zamierzał jej puścić.
Ostrzegła go. Chwyciła go teraz za ramiona, żeby nie stracić
równowagi, i już miała zadać cios, kiedy pijany amator przygód poleciał,
szarpnięty z całych sił, na przeciwległą ścianę.
Obok Marisy stał Jake, z zaciśniętymi dłońmi, z pałającymi
wściekłością oczami.
- Pani prosiła, żebyś ją puścił.
Scena łudząco przypominała początek ich znajomości, kiedy to dwóch
smarkaczy przyparto ją do ściany w jakimś ciemnym kącie szkolnego
korytarza i w prostych słowach wyjaśnili, jakie mają wobec niej intencje.
Ci, którzy słyszeli o jej matce, a do chłopców w szkole dochodziły
różne pogłoski o jej swobodnym trybie życia, najwyrazniej uznali, że
jabłko upada niedaleko od jabłoni.
Podczas tamtego incydentu pojawił się Jake Carmichael, młodszy brat
zabijaki Toma Carmichaela. Miał wtedy jedenaście lat, ale wyglądał tak
groznie, że dwaj trzynastoletni napastnicy zmyli się jak niepyszni.
Wtedy była małą dziewczynką atakowaną przez chłopaków niemal
dwa razy wyższych od niej. Teraz była dorosłą kobietą zdolną poradzić
sobie z bełkoczącym pijakiem.
Mark Obściskiwacz osunął się na podłogę. Jake stanął nad nim w
groznej pozie.
- Zmywaj się - warknął i amator rozrywek podniósł się niezdarnie,
mrucząc pod nosem słowa przeprosin.
- Co ty wyprawiasz, Jake! - zawołała Marisa.
- Ratuję cię - wyjaśnił Jake i chwycił ją za ramię. - Nic ci nie jest?
- Ratujesz mnie? - sarknęła. - A kto ci powiedział, że potrzebuję
ratunku?
Jake spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Ten facet cię atakował. Nie powiesz mi chyba, że lubisz być
molestowana.
Marisa strząsnęła jego dłoń z ramienia.
- Jasne, że nie lubię, nikt nie lubi, ale panowałam nad sytuacją.
Jake zaśmiał się.
- Tak, rzeczywiście panowałaś nad sytuacją, kiedy próbował wsadzić
ci język do ust.
- Nie jestem małą bezbronną dziewczynką i nie potrzebuję, żeby mnie
bronił dzielny Jake Carmichael. - Marisa pchnęła drzwi wychodzące na
zaułek na tyłach baru i zniknęła za nimi.
ROZDZIAA DZIEWITY
Jake wyszedł za nią, ciągle wściekły, że zgodziła się zatańczyć z tym
pijanym palantem. Nie mógł znieść myśli, że jakiś pijak próbował ją
obmacywać, że mógł zrobić jej krzywdę.
- Nie zauważyłaś, że facet był pijany, kiedy prosił cię do tańca?
Chciałaś, żeby cię obmacywał? Podobało ci się to?
Zatrzymała się, zmierzyła go pełnym pogardy wzrokiem i dopiero
teraz zrozumiał, co palnął. Nie mógł cofnąć wypowiedzianych słów.
Marisa odeszła.
Ruszył za nią.
- Mariso, poczekaj. Nie to miałem na myśli. Dokąd idziesz?
Nie spojrzała nawet na niego.
- Do domu - wycedziła przez zęby. - I nie próbuj iść za mną.
- Jest ciemno, jesteś w pustym zaułku i wyobraz sobie, że będę szedł
za tobą.
- Wracaj do swojej panienki.
- Jakiej panienki? - Chwycił ją za nadgarstek. - Zwolnij, Mariso, na
litość boską...
Wyrwała rękę.
- Tylko bez przemocy!
- Ja używam przemocy?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]