[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Willow odłożyła słuchawkę i spojrzała na Mike'a, który
właśnie wrócił z Benem z ogrodu.
- To Jake.
- Tak? Myślałem, że jeszcze jest w Ameryce.
- Bo jest.
- A co chciał?
- Nie mam pojęcia. Chyba zapomniał, po co zadzwonił, w
momencie kiedy mu powiedziałam o wypadku Amy.
Mike skrzywił się.
- Willow, Amy prosiła, żeby tego nie robić.
- Nie, kochanie. Powiedziała, żeby do niego nie dzwonić.
A to nie ja dzwoniłam, tylko on. Prosił, żebyśmy zapewnili
Amy wszystko, czego będzie potrzebowała.
- I co?
- Załatwione. Jutro tu będzie - odparła i uśmiechnęła się
przewrotnie.
Jake patrzył na rejestratorkę z niedowierzaniem.
- Co to znaczy: nie ma jej tu"? Miała wypadek. Jest w
ciąży - wyjaśnił gorączkowo.
- Zgadza się - odparła ze spokojem, który zapewne miał
wpływać kojąco na przerażonych krewnych i przyjaciół. Na
nim wywarło to odwrotny efekt.
- Więc gdzie jest?
- Według karty, osiemnastego została opatrzona na izbie
przyjęć. A potem odesłano ją do domu.
- Do domu? Ależ...
Rejestratorka jednak nie była już zainteresowana jego
przypadkiem. Zajęła się kolejną osobą.
Dom. Otworzył kuchenne drzwi i poczuł się tak, jakby po
prostu wracał do domu.
Tylko... było tu teraz jakoś inaczej. Przedsionek był
idealnie czysty. Nawet buty Amy stały rządkiem,
wypolerowane na wysoki połysk. Rozejrzał się. Wszystko
takie nieskazitelnie czyste i zimne. Na ogół wokół
rozbrzmiewała muzyka, z kuchni dolatywały smakowite
zapachy. Teraz panował tu nienaturalny, wręcz przerażający
spokój.
- Amy?! - zawołał. Odpowiedziała mu głucha cisza.
Wszedł dalej.
Harry uniósł się na swojej poduszce, spojrzał na Jake'a,
westchnął ciężko i znów ułożył głowę na łapkach.
- Amy! - krzyknął głośniej. Drzwi były otwarte, zatem
ktoś musiał być w domu.
W trzech susach pokonał schody. Wszystkie pokoje były
zamknięte, ale nie zawracał sobie głowy pukaniem. Wpadł do
sypialni. Uczucie ulgi i radości na widok Amy ulokowanej w
łóżku, z robótką ręczną i słuchawkami na uszach było tak
silne, że Jake zamarł w pół kroku.
- Jake! - Odłożyła druty i ściągnęła słuchawki.
Zagniecione od nich włosy sterczały na wszystkie strony; była
bez makijażu, ubrana w pamiętającą lepsze czasy bawełnianą
koszulkę i stare legginsy sięgające kolan. Wyglądała
wspaniale, cudownie.
- Nie ruszaj się - zdołał wreszcie wykrztusić. - Chcę cię
taką zapamiętać. Z paczką mrożonego groszku pod kolanem.
Lekceważąc polecenie, chwyciła torebkę z mrożonką i
rzuciła w niego. Złapał pakunek w locie i szybko podszedł do
łóżka. Poprawiła się na materacu, powstrzymując grymas
bólu.
- Boli cię. Powinnaś być w szpitalu.
- To nic takiego - stwierdziła lekko i machnęła
lekceważąco ręką. - Nie wiedziałam, że wróciłeś...
- Przyjechałem prosto z lotniska. Mówiłem przecież,
żebyś się nie ruszała. - Energicznie poprawił poduszki. - Połóż
się.
Bez słowa protestu oparła głowę o poduszkę. Jej oczy
lśniły niczym szmaragdy. Jego ciało natychmiast zareagowało
na to zapraszające spojrzenie. Z trudem łapał oddech,
wstrząsnął nim dreszcz.
Marzył, by ją pocałować. Nie tym braterskim pocałunkiem
w policzek, który tak dobrze opanował. Chciał czuć jej usta
pod językiem, rozsmakować się w niej, przytulić mocno ją i
ich dziecko. Nigdy już nie pozwolić im odejść.
- Mogę ci coś podać? - spytał, by otrząsnąć się z tych
niebezpiecznych marzeń.
- Kolejną mrożonkę, jeśli łaska - szepnęła drżącym
głosem.
- Jakieś specjalne życzenia? - zażartował, by rozładować
napiętą sytuację. - Fasolka, a może dla odmiany krojona
marchewka?
Przez chwilę milczała, aż wreszcie odparła:
- Do wyboru jest groszek i... groszek. Dorothy kupuje go
w tutejszym sklepiku i nie widzi powodu do zmian.
Podniósł torebkę z nieco już rozmiękłą zawartością.
- Opiekuje się tobą?
- Jak kwoka - powiedziała, z niesmakiem marszcząc nos.
- Będę wdzięczna, jeśli włożysz tę paczkę do zamrażarki i
przyniesiesz nową.
- Gdzie jest Dorothy? - spytał, wróciwszy na górę. Włożył
zamrożoną torebkę pod jej spuchnięte kolano.
- Pomaga przygotować lunch w klubie emeryta.
- Powinna zostać z tobą.
- Była tego samego zdania, ale chciałam od niej trochę
odpocząć. Dorothy jest wspaniała, tylko trochę przesadza z
porządkami. Wszystko jest tak wypolerowane, że aż boję się
poruszać po mieszkaniu. Biedny Harry ma całkowity zakaz
wstępu do sypialni.
- To dlatego wygląda, jakby życie mu obrzydło. Przynieść
ci go?
- Pózniej. - Odłożyła robótkę do koszyka przy łóżku i
poklepała materac obok siebie. - Potrzebuję towarzystwa.
Ułóż wygodnie nogi i opowiedz, co porabiałeś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]