[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie miały żadnego, ale wątroba rozumu nie posiada i reaguje po swojemu. Do pań-
stwa przyjeżdżali goście, Justyna obu braci Kacperskich traktowała jak równych
sobie, zapraszała, młode i piękne panny jakoś dziwnie grawitowały ku Marcinko-
wi, Marcinek umiał się znalezć, był uprzejmy, w uśmiechu błyskał zębami, a fakt,
że wszystkie te baby miał w nosie, do obłędnie zazdrosnej żony nie docierał. Do-
minika wciąż załatwiała z nim jakieś interesy, w dodatku jezdził do Warszawy
w sprawie tej willi dla Karoliny, i w rezultacie w początkach pazdziernika ta sa-
moistna żółtaczka nieszczęsną dopadła.
Szpital nie wchodził w rachubę. Antoinette raczej padłaby trupem na miejscu
niż pozwoliła oderwać się od męża. Szczerze zmartwiony Marcinek pofolgował
interesom, żeby siedzieć przy żonie, lekarzy oczywiście sprowadził, zioła kazał
parzyć, Florek również troszczył się o bratową, ale chorobie nie dali rady. Tuż
przed Zaduszkami odbył się pogrzeb na miejscowym cmentarzu.
Po pogrzebie obaj samotni bracia, nie mając dla kogo wyprawiać stypy, sam
na sam usiedli przy winie.
117
Coś mi chciała powiedzieć w ostatniej chwili rzekł smutnie Marcinek,
wpatrując się w ogień na kominku. Dziwne jakieś rzeczy i nie zdołałem jej
zrozumieć. Szkoda jej.
Męczyła się okropnie i na tamtym świecie ma lepiej pocieszył go Florek.
Mnie też usiłowała coś powiedzieć, ale tyle z tego wiem, że chyba o pamiątki
jej chodziło.
Jakie pamiątki?
Po niej. %7łeby jakieś pamiątki po niej zostawić, nie wyrzucać. Jakieś coś
jedno szczególnie. Marcinek nieco się ożywił.
A wiesz, że mnie też tak wyszło. Nie wyrzucać rzeczy po niej. Niczego
wyrzucać nie zamierzam, niech sobie leży, miejsca dosyć. I też mi się wydaje, że
na jakiejś jednej rzeczy najwięcej jej zależało.
Co to mogło być?
%7łebym ja wiedział! Nieboszczki wola, rzecz święta, w ramki bym opra-
wił. Wiecznie się gryzła, chociaż niepotrzebnie, niechby chociaż z tamtego świata
popatrzyła, że jej życzenia spełniam.
Florek chciał pomóc bratu. Zaczął sobie z wysiłkiem przypominać te ostat-
nie chwile bratowej. Jej chorobę traktował poważnie, słów słuchał z uwagą, ale
brzmiały mętnie i słabo, trudno było wyłuskać z nich konkretne polecenie. Z pew-
nością troszczyła się o coś i kłopotała, ale co to mogło być? Niemożliwe przecież,
żeby najcenniejszym przedmiotem jej życia była stara poduszeczka do igieł, a ta-
kie miał wrażenie, jakby na nią patrzyła i jej usiłowała dotknąć. No owszem, lubiła
ją. . .
Tu wtrąciła się stara Kacperska, ich matka.
Od śmierci męża, czyli już od trzech lat, żyła tak, jakby jej wcale nie było. Ci-
chutko, na uboczu, ostatnio pielęgnując synową, którą pokochała, a troskę o dom
i gospodarstwo zostawiając doskonale wytresowanej służącej, już nie bardzo mło-
dej, ale pełnej sił niespożytych. Prawie można było zapomnieć, że w ogóle jeszcze
istnieje. Weszła teraz do paradnej komnaty, która w prawdziwym dworze byłaby
salonem i w której jej synowie wspominali przy winie świeżo pochowaną nie-
boszczkę.
O czemże wy gadacie? spytała cicho, ale surowo. Toć ona zawsze
o ten igielnik się troskała. Toć sam w listach pisałeś, a chłopy się z tego naśmie-
wały. Każda baba ma takie coś, co jej do serca przypadnie, i może być nawet, że
do trumny chciała, żeby jej włożyć, ale już się nie włożyło, tedy przepadło. Po
francusku gadała, tedym niewiele rozumiała, ale oczy w głowie jeszcze mam i nie
zaślepłam na starość. Na to cięgiem patrzyła, no, ładne, nie powiem. . .
Z fałd sukni, bo fartucha już nie nosiła, postanowiwszy w ostatnich latach
życia upodobnić się do pani Dominiki, wyjęła i pokazała synom dużą poduszecz-
kę do igieł i szpilek, bardzo dekoracyjną i w niezłym stanie. Czerwony aksamit
obszyty był na krawędzi drobnymi muszelkami, połyskującymi masą perłową,
118
a w wypukłym środku tkwiło ledwie kilka igieł i jedna szpilka z główką z korala.
Słyszę, że tu wydziwiacie, bo głucha też nie jestem. A słabo to mi się robi
we środku, nie w głowie dodała z lekkim sarkazmem. Przyniosłam wam.
To jej pamiątka była najświętsza, może po matce miała albo co. Co tam z tem
zrobisz, to już nie wiem, ale grzech byłoby zmarnować i wyrzucić.
Oddała poduszeczkę Marcinowi i wyszła.
Obaj bracia z wielką ulgą przyjęli sugestię matki, ale wspomnień nie ponie-
chali. Obu korciło coś jeszcze.
Ty pamiętasz, jak to było, osiemnaście lat temu, jak po pannę Justynę do
Calais pojechałeś zaczął w zadumie Florek.
Jakże mam nie pamiętać, i to jeszcze w tej chwili? przerwał mu Marci-
nek. Wtedy ją przecież poznałem!
Florek wahał się przez chwilę.
Tyle lat. . . Pani Klementyna już nie żyje. . . Czyja wiem. . . Nie mówiłem
ci wtedy, ale ja się czegoś domyślałem. Klejnot zaginął, zgadłem jaki. Diament to
był. A ów posłaniec jubilera, ten co tam potem uciekł, do twojej Antosi pojechał.
Tak teraz myślę, czy ona czasem na ten temat czegoś nie wiedziała i czy tego
właśnie nie próbowała przed śmiercią powiedzieć. . . ?
Marcinek równocześnie kiwnął głową i wzruszył ramionami.
Otóż powiem ci, że mam wrażenie podobne. Pamiątka pamiątką, ale ona
i do mnie coś takiego mówiła, z tym że nie wiem. . . Czy ona to w ogóle gdzieś
ma, czy tylko wie, gdzie jest. Sensu w tym nie widziałem i nie widzę, bo przecież,
pamiętasz to chyba, tamten głupek to zgubił, do morza mu wpadło. Pani Klemen-
tyna zaniechała poszukiwań. Wiedziałem przecież, nawet i bez ciebie, że w grę
wchodzi jakiś utracony skarb, a jakaś stara awantura z diamentem, angielsko-in-
dyjska, też mi się o uszy obiła.
No więc właśnie. . .
Czekaj! Zaraz! Jej po nim coś zostało, w końcu to moja żona. . . Taki mały
sakwojażyk, żółty, widziałem go. Nie pchała mi go pod nos, chociaż nie czepiałem
się wcale, nie miałem pretensji, proszę bardzo, mogła sobie pamiątkę zachować.
Po tamtym chłopaku to było. . .
I gdzie to jest?
Pojęcia nie mam. Raz to widziałem i nigdy więcej.
No to masz. Czy on to na pewno w morzu zgubił. . . ?
Popatrzyli na siebie. Wątpliwość się zalęgła. Umierająca Antoinette z całą
pewnością usiłowała coś powiedzieć i gnębiło ją to wyraznie. Gdzie się podział
sakwojażyk pomocnika jubilera. . . ?
Teraz Florek wzruszył ramionami.
Nawet bym nie wiedział, gdzie szukać. Podejrzewam, że to zostało w No-
irmont. . .
119
Moim zdaniem, należy o tym powiedzieć pani Justynie zawyrokował
Marcinek. Na wszelki wypadek. Nie ma pożaru, w Noirmont nic się nie dzieje
i niczego się nie wyrzuca. Przy okazji.
Przy okazji zgodził się Florek. Mętne to i w sens nie wierzę, ale
powiedzieć trzeba. . .
Na tym stanęło. Poduszeczkę do igieł Marcinek umieścił na komódce w daw-
nym pokoju Antoinette, kurzyła się jednak, schował ją zatem do pudła po kape-
luszach, razem z wachlarzem, naszyjnikiem z muszelek, rękawiczkami, szalem
i paroma innymi drobiazgami. Przeniósł się do Warszawy, a w czasie jego nie-
obecności służąca wyniosła pudło na strych, bez wiedzy starej Kacperskiej.
* * *
Okazja do pogawędki pojawiła się w dwa lata pózniej, kiedy świeżo poślubio-
na kuzynowi Karolina przyjechała zagospodarować swoją willę.
Małżonek przyjechał z nią razem, potraktowali to jak rodzaj zakończenia po-
dróży poślubnej. Z Marcinkiem widziała się od razu, bo był jej oficjalnym ple-
nipotentem, willę przy drodze do Ursynowa objęła w posiadanie, pomieszkała
w niej tydzień, ogromnie rozbawiona sytuacją, bo służby jeszcze nie miała i wła-
snoręcznie przyrządzała w kuchni śniadanka, w czym hrabia de Noirmont po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]