[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie potrzebował być posłuszny małemu Franciszkowi w starej brązowej sukni -
chyba \e taka była jego dobra wola. Nawet w stosunku do tego wybranego
przez siebie wodza franciszkanin był w porównaniu z otaczającym go światem
względnie wolny. Był posłuszny, ale nie był zale\ny. A był przy tym wolny
jak wiatr, niemal dziko wolny wobec otaczającego go świata, który - jak to
mówiliśmy - był jakby siecią feudalnych, rodzinnych i innych zale\ności.
Idea świętego Franciszka polegała na tym, \e braciszkowie powinni być jak
ryby mogące się przemykać tam i z powrotem przez tę sieć. A mogli się
przemykać właśnie dlatego, \e byli małymi rybami, a nawet w tym znaczeniu
nieuchwytnymi rybami. Nie mieli nic takiego, za co świat mógłby ich
"uchwycić", a świat chwyta nas przewa\nie za rąbek naszych szat, za
zewnętrzne błahostki naszego \ycia. Pewien franciszkanin mawiał pózniej:
"Zakonnik nic nie powinien posiadać oprócz swej harfy",3 mając - jak sądzę
- na myśli, \e o nic dbać nie powinien poza swoją pieśnią, tą pieśnią,
którą jako minstrel miał weselić zamki i chaty, pieśnią opiewającą radość
Stwórcy w stworzeniu i piękno braterstwa ludzi. Wyobra\ając sobie \ycie
takiego wizjonera-włóczęgi mo\emy jako tako zrozumieć praktyczną stronę
tego ascetyzmu, tak zdumiewającą dla ludzi, którzy uwa\ają siebie za
praktycznych. Taki człowiek musiał być cienki, aby mógł zawsze przeciskać
się między prętami klatki; musiał być lekki, aby podró\ować szybko i
daleko. Całe - \e tak powiem - wyrachowanie tej niewinnej chytrości
polegało na zaszachowaniu i oszołomieniu świata, by ten nie wiedział, co z
tym fantem zrobić. Nie mo\na było grozić zagłodzeniem człowiekowi, który
sam ciągle tylko starał się pościć. Nie mo\na go było zrujnować i puścić z
torbami, bo on ju\ był \ebrakiem. Nawet bijąc go kijem znajdowało się
bardzo mało satysfakcji, skoro on przy tym podskakiwał i pokrzykiwał sobie
wesoło, uwa\ając zniewagę za jedyną rzecz, której był godzien. Nie mo\na
było narzucić mu stryczka na głowę, gdy\ mógł stać się dla niego aureolą.
Ale między dawnymi mnichami a nowymi braćmi zachodziła pewna ró\nica,
zarówno w sprawach praktycznych, jak pod względem gotowości do działania.
Dawne bractwa zakonników ze swoimi stałymi siedzibami i \yciem zamkniętym
podlegały ograniczeniom zwyczajnych gospodarstw domowych. Przy najprostszym
nawet \yciu potrzeba było pewnej liczby cel, pewnej liczby łó\ek, albo
przynajmniej pewnej przestrzeni dla określonej liczby braci; liczba ich
zatem zale\ała od posiadanego gruntu i materiału budowlanego. Ale skoro
ktoś mógł zostać franciszkaninem, jedynie obiecując, \e będzie się \ywił,
jak się zdarzy, jagodami leśnymi czy skórkami chleba u\ebranymi w jakiejś
kuchni, \e będzie spał pod płotem, \e będzie cierpliwie wysiadywał na
progach, to nie było \adnej gospodarczej przeszkody do powstania dowolnej
liczby tych ekscentrycznych entuzjastów w dowolnie krótkim czasie. Trzeba
jeszcze pamiętać, \e cały ten szybki rozwój był pełen jakiegoś
demokratycznego optymizmu, który stanowił cechę charakteru świętego
Franciszka. Jego ascetyzm był w pewnym sensie szczytem optymizmu. Zwięty
wymagał bardzo wiele od natury ludzkiej nie dlatego, \e nią gardził, ale
raczej dlatego, \e jej ufał. Bardzo wiele się spodziewał po niezwykłych
ludziach, którzy za nim poszli, ale spodziewał się równie\ du\o po tych
zwykłych ludziach, do których tamtych posyłał. Prosił ludzi świeckich o
po\ywienie z taką samą ufnością, z jaką prosił swoje bractwo o poszczenie.
Ale liczył na gościnność ludzką dlatego, \e uwa\ał rzeczywiście ka\dy dom
za dom przyjaciela. Naprawdę kochał i powa\ał zwyczajnych ludzi i zwyczajne
rzeczy; mo\na powiedzieć, \e posyłał ludzi niezwyczajnych dla zachęcania
ludzi, aby byli zwyczajni. Ten paradoks sformułujemy, czy te\ wyjaśnimy
dokładniej wtedy, gdy będzie mowa o bardzo interesującej sprawie "trzeciego
zakonu" przeznaczonego do pomagania zwyczajnym ludziom być zwyczajnymi z
nadzwyczajną wesołością. Obecnie zajmuje nas śmiałość i prostota planu
Franciszka, który umieszczał swych \ołnierzy duchowych u mieszkańców nie
siłą, lecz przekonywaniem, i to przekonywaniem o swej bezsilności. Był to
akt zaufania, a zatem komplement. Udał się doskonale. Był to przykład cechy
zawsze znamionującej świętego Franciszka: jakiegoś taktu, który wyglądał na
przypadkowy, poniewa\ był tak prosty i bezpośredni jak piorun. W jego
stosunkach osobistych mamy liczne przykłady takiego nietaktownego taktu;
takiej niespodzianki wynikającej z utrafienia w samo sedno rzeczy. Tak więc
opowiadają, \e pewien młody brat gryzł się w cichości, wahając się między
chorobliwą dumą a pokorą, co się często zdarza w młodości przy kulcie dla
jakiegoś bohatera; wbił on sobie w głowę, \e jego bohater nienawidzi go,
czy te\ gardzi nim. Mo\na sobie wyobrazić, z jakim taktem dyplomaci
społeczni w takich okolicznościach staraliby się unikać wszelkich scen i
zadra\nień, z jaką ostro\nością psychologowie obserwowaliby i
rozwiązywaliby takie delikatne przypadki. Franciszek podszedł nagle do
młodzieńca, który był oczywiście skryty i milczący jak grób, i rzekł mu:
"Nie trap się swoimi myślami, bo jesteś mi drogi, a nawet nale\ysz do tych,
których za najdro\szych uwa\am. Wiesz, \e jesteś wart mojej przyjazni i
mego towarzystwa, a przeto przychodz do mnie z ufnością, ilekroć zechcesz,
i od przyjazni ucz się wiary". Zupełnie tak samo jak do tego chorobliwie
nastrojonego młodzieńca mówił on do całej ludzkości. Zawsze szedł prosto do
celu; zawsze zdawało się, \e ma więcej słuszności i zarazem więcej prostoty
ni\ osoba, do której mówił. Sprawiał wra\enie, \e porzuca postawę obronną, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •