[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Bary daniela, i niezgrabne cielątko Buta nosorożca. Wszystkie zwierzęta dżungli miały
swoich prócz niego. Doświadczał smutku, gdy o tym myślał, czuł się przygnębionym i
samotnym. Nagle poczuł zapach zwierzyny, który usunął z jego umysłu wszelkie rozważania.
Jak kot posunął się po gałęzi, zwieszającej się nad ścieżką, prowadzącą do wodopoju dzikich
istot puszczy.
Ile tysięcy razy ta wielka stara gałąz chyliła się w dół pod ciężarem drapieżnej postaci
jakiegoś krwiożerczego łowcy w ciągu tych lat, odkąd rozpościerała swe liście nad ubitą
ścieżką w dżungli! Tarzana, człowieka małpę, Szitę panterę, i Histę węża, znała dobrze.
Wygładzili swymi łapami korę na górnej jej powierzchni.
Był to Horta, dzik, który się zbliżał ku myśliwemu, ukrytemu na starym drzewie Horta
dzik, który dzięki okropnym kłom i swej dzikości potrafił się bronić skutecznie przed
wszelkimi wrogami, prócz najbardziej drapieżnych i najbardziej wygłodzonych największych
mięsożernych zwierząt.
Dla Tarzana jednak mięso było mięsem. Cokolwiek było jadalne i smaczne, nie mogło
uniknąć napaści Tarzana. Gdy był głodny, lub gdy wystąpił do walki, człowiek małpa był
niebezpieczniejszy niż najstraszniejsi mieszkańcy dżungli. Nie znany był mu strach lub litość,
wyjąwszy rzadkie wypadki, kiedy dziwna, niewytłumaczona siła powstrzymywała mu dłoń
siła, której zrozumieć nic umiał, być może, wskutek niewiedzy o swym pochodzeniu i o
tych wszystkich siłach, jakie się składały na uczłowieczenie i ogładzenie uczuć, a które były
jego dziedzictwem jako potomka człowieka.
I dziś, nie czekając na mniej okropną ucztę, Tarzan zarzucił swą linkę na grzbiet Horty
dzika. Była to wyborna próba mocy jej splotów. Rozjuszony dzik rzucał się na wszystkie
strony, lecz nowa linka trzymała go na tym miejscu, gdzie ją Tarzan umocował,
przywiązawszy do pnia drzewa powyżej gałęzi, z której ją rzucił.
Horta chrząkał i rzucał się na drzewo, ryjąc swymi potężnymi kłami krzepkiego patriarchę
dżungli, aż kora leciała na wszystkie strony. Tymczasem Tarzan opuścił się z drzewa na
ziemię poza nim. W ręku trzymał długi wyostrzony nóż, który towarzyszył mu zawsze od
tego odległego już dnia, w którym szczęśliwym trafem udało mu się wbić jego ostrze w ciało
Bolgani goryla, i w ten sposób ocalić siebie od pewnej śmierci, chociaż został poszarpany i
okrwawiony.
Tarzan podszedł do Horty, który odwrócił się na spotkanie swego wroga. Aczkolwiek silny
i muskularny był młody olbrzym, jednakowoż mogło się wydawać, że czystym szaleństwem z
jego strony było stawać do walki, mając za całe uzbrojenie tylko nóż, przeciwko tak
groznemu stworzeniu jakim był Horta dzik. Tak zdawać się mogło każdemu, kto znał choć
trochę Hortę, lecz nie znał wcale Tarzana.
Przez chwilę Horta stał bez ruchu, patrząc na człowieka małpę. Jego głęboko osadzone
ślepia rzucały gniewne błyski. Wstrząsnął swym nisko schylonym łbem.
Pożeraczu błota szydził człowiek małpa tarzający się w brudach. Nawet twe
mięso śmierdzi, lecz jest soczyste i pokrzepi siły Tarzana. Dziś pożrę twoje serce, panie o
wielkich kłach, aby dodać dzikości temu sercu, które bije o żebra w mojej własnej piersi.
Horta, który nic nie zrozumiał z tego, co Tarzan powiedział, tym niemniej był
rozwścieczony wystąpieniem Tarzana. Widział przed sobą nagą postać ludzką, bezwłosą i
bezbronną, przeciwstawiającą swe drobne pazury i słaba siłę mięśni jego nieposkromionej
zaciekłości. Rzucił się naprzód.
Tarzan zaczekał na ten moment, w którym wzniesiony kieł miał rozszarpać jego udo,
wtedy ustąpił bardzo niewiele w bok, lecz tak szybko, że ruch błyskawicy w porównaniu
wydałby się powolnym. Odstępując na bok, pochylił się i cała siłą swej prawicy wbił długie
ostrze myśliwskiego noża swego ojca wprost w serce Horty dzika. Szybkim skokiem znalazł
się z dala od tego miejsca, gdzie dosięgnąć go mógłby zdychający Horta, a w chwilę pózniej
gorące, krwawiące serce dzika było w jego ręku.
Zaspokoiwszy głód, Tarzan nie poszukał sobie dogodnego miejsca na spoczynek, jak robił
często, lecz udał się dalej w dżunglę, bardziej w poszukiwaniu przygód niż pożywienia, gdyż
dnia tego spać mu się nie chciało. Zwrócił swe kroki w kierunku wioski Mbongi, wodza
czarnych, którego ludowi dokuczał zawzięcie od dnia, kiedy Kulonga, syn wodza, poraził
Kalę.
Rzeczka wije się w skrętach tuż przy wiosce czarnych. Tarzan przybył na brzeg, trochę
poniżej tej polany, na której rozsiadły się chaty Negrów. Lubił on bardzo obserwować życie
nad wodą. Przyjemnie mu było przyglądać się niezgrabnym skokom Buta, nosorożca,
przyjemność mu sprawiało dokuczanie ospałemu krokodylowi, Gimli, który wylegiwał się na
słońcu. Spotykał tam też czarne kobiety z dziećmi nad rzeczką, kobiety z drobnymi naręczami
rzeczy do prania, dzieci ze swymi zabawkami. Straszył je, gdyż były to kobiety i dzieci
wrogów.
Dziś napotkał kobietę z dzieckiem w dalszej odległości od wioski niż zwykle. Dziecko
szukało muszli w nadrzecznym szlamie. Kobieta była młoda, lat około trzydziestu. Zęby
miała ostro spiłowane, gdyż plemię, z którego pochodziła, było plemieniem ludożerców. W
dolnej wardze zawieszona była gruba ozdoba z miedzi, którą nosiła już od tak dawna, że
warga je opadła niepomiernie nisko, obnażając zęby i dziąsła dolnej szczęki. I przegroda nosa
była przedziurawiona, osadzona tam była drewniana pałeczka. Ozdoby metalowe zwisały z jej
uszu, czoła i policzków. Na podbródku i na przegubie nosa widać było znaki tatuowane w
barwach, które z czasem spłowiały. Za całą odzież miała przewiązkę u pasa. We własnych
swych oczach uchodziła za piękność, a nawet w oczach ludzi z plemienia Mbongi. Sama
pochodziła z innego ludu, była nagrodą zwycięstwa, pochwyconą w młodych latach, przez
któregoś z wojowników Mbongi.
Dziecko jej było chłopcem lat dziesięciu, zgrabnym, dobrze zbudowanym, jak na czarnego
ładnym. Tarzan przyglądał się obojgu, ukryty w liściach pobliskiego krzaka. Miał zamiar
wyskoczyć, przerazliwie krzycząc, by doznać zadowolenia z widoku ich strachu i
natychmiastowej ucieczki. Nagle jednak przyszło mu co innego do głowy.
Miał przed sobą dziecko, takie jak on sam. Skórę miało co prawda czarną, lecz cóż z tego?
Tarzan nigdy w życiu nie widział białego człowieka. Znany mu był tylko jeden jedyny
przedstawiciel takiej formy życia na ziemi jakim był on on sam. Czarny chłopiec będzie
wybornym balu dla Tarzana, skoro nie miał dzieci własnych. Będzie się nim opiekował
troskliwie, będzie je żywił, bronił i ochraniał, jak tylko Tarzan potrafił bronić swoich i nauczy
je, czerpiąc ze swej na wpół ludzkiej, na wpół zwierzęcej wiedzy, tajemnic dżungli,
wytłumaczy wszystko, poczynając od pokrytej roślinnością powierzchni do kołysanych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]