[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gwałtownie kręciła głową z boku na bok, a rękoma bezładnie
wymachiwała w powietrzu. - Nie! Nie! - krzyczała.
- Zróbcie coś! - zawołała Bonnie. - Proszę pani! Proszę pani!
Elena i Meredith usiłowały utrzymać Vickie w łóżku,
ale im się wyrywała. Krzyki nie cichły. Nagle obok nich znalazła się
matka Vickie i pomogła przytrzymać córkę, odsuwając dziewczyny od
łóżka.
- Co wyście jej zrobiły? - zawołała.
Vickie przylgnęła do matki i nieco się uspokoiła, ale wtedy ponad
ramieniem pani Bennett dostrzegła Elenę.
- Ty też w tym tkwisz! Jesteś zła! - krzyknęła do niej histerycznie. -
Summer & Polgara
ous
l
anda
sc
Nie zbliżaj się do mnie!
Elena osłupiała.
- Vickie! Przyszłam tylko zapytać...
- Lepiej już idzcie. Zostawcie nas same - powiedziała pani Bennett,
opiekuńczym gestem obejmując Vickie. -Nie widzicie, jak ona reaguje?
Elena w ciszy wyszła z pokoju. Bonnie i Meredith ruszyły jej śladem.
- To na pewno te leki - powiedziała Bonnie, kiedy stały już przed
domem. - Dziewczyna zupełnie odjechała.
- Zauważyłaś jej ręce? - odezwała się Meredith do Eleny. - Kiedy
próbowałyśmy ją uspokoić, złapałam ją za rękę. Była zimna jak lód.
Elena kręciła głową, zmieszana. Nic z tego nie rozumiała, ale nie
chciała pozwolić, żeby ta historia zepsuła jej cały dzień. Desperacko
szukała w myślach czegoś, co przesłoniłoby to doświadczenie, co
pozwoliłoby jej nadal cieszyć się własnym szczęściem.
- Wiem - powiedziała. - Pensjonat.
- Co?
- Powiedziałam Stefano, żeby dzisiaj do mnie zadzwonił, ale
dlaczego nie miałybyśmy zamiast tego iść do niego. Do pensjonatu? To
niedaleko stąd.
- Tylko dwadzieścia minut spacerem - powiedziała Bonnie.
Rozjaśniła się. - Przynajmniej wreszcie obejrzymy ten jego pokój.
- W sumie - powiedziała Elena - pomyślałam, że mogłybyście obie
zaczekać na dole. No cóż, zajrzę do niego tylko na kilka minut - dodała
obronnym tonem pod wzrokiem koleżanek. Być może to dziwne, ale nie
chciała dzielić się z przyjaciółkami Stefano. Dla niej był jeszcze kimś tak
nowym, że traktowała go niemal jak jakiś sekret.
Kiedy zastukały do wypolerowanych dębowych drzwi, otworzyła im
pani Flowers. Pomarszczona, przypominająca gnoma staruszka miała
zadziwiająco bystre czarne oczy.
- Ty na pewno jesteś Elena - powiedziała. - Widziałam cię wczoraj
ze Stefano przed domem, a kiedy wrócił, powiedział mi, jak masz na
imię.
- Widziała nas pani? - powiedziała Elena, zdziwiona. - Ja pani nie
zauważyłam.
- Rzeczywiście, nie zauważyłaś - przytaknęła pani Flowers i
Summer & Polgara
ous
l
anda
sc
zachichotała. - Moja droga, jesteś bardzo ładną dziewczyną - dodała. -
Bardzo ładną. - Poklepała Elenę po policzku.
- Hm, dziękuję - odparła Elena z zażenowaniem. Nie podobał jej się
sposób, w jaki te ptasie oczy świdrowały ją spojrzeniem. Spojrzała za
panią Flowers, na schody. - Czy Stefano jest w domu?
- Musi być, chyba że wyfrunął przez dach! - powiedziała pani
Flowers i znów zachichotała. Elena roześmiała się grzecznie.
- Zostaniemy tu z panią na dole - powiedziała Meredith do Eleny, a
Bonnie przewróciła oczami męczeńsko. Ukrywając uśmiech, Elena
pokiwała głową i ruszyła po schodach.
Jaki dziwny stary dom, pomyślała, zmierzając w stronę drugiej klatki
chodowej w tamtej sypialni. Głosy z dołu ledwie tu docierały, a kiedy
wspinała się po stromych schodach, zupełnie zanikły. Otoczyła ją cisza i
kiedy doszła do widniejących w półmroku drzwi, ogarnęło ją wrażenie,
że wkracza w zupełnie inny świat.
Zapukała nieśmiało.
- Stefano?
Ze środka nic nie dosłyszała, ale nagle drzwi się otworzyły. Chyba
wszyscy dzisiaj jesteśmy bladzi i zmęczeni, pomyślała Elena, a potem
znalazła się w jego ramionach.
Objęły ją z całej siły.
- Elena. Och, Eleno...
A potem się odsunął. Było zupełnie tak samo jak wczoraj w nocy,
znów poczuła, jak między nimi otwiera się przepaść. Zobaczyła, że w
jego oczach pojawia się to poprawne, chłodne spojrzenie.
- Nie - powiedziała, nie do końca świadoma, że mówi to na głos. -
Nie pozwolę ci. - I przyciągnęła go do siebie w pocałunku.
Przez chwilę nie reagował, a potem zadrżał, a jego pocałunek stał się
natarczywy. Wplótł palce w jej włosy, a wokół Eleny wszechświat się
rozsypał. Nic już nie istniało poza Stefano, dotykiem jego ramion i
ogniem warg w pocałunku.
Kilka minut albo kilka stuleci pózniej odsunęli się od siebie, oboje
drżący. Ale wciąż patrzyli sobie w oczy i Elena zobaczyła, że zrenice
Stefano są zbyt mocno rozszerzone nawet jak na panujący tu półmrok.
Wokół tych zrenic była tylko cieniutka obrączka zieleni. Spojrzenie miał
Summer & Polgara
ous
l
anda
sc
oszołomione, a usta obrzmiałe.
- Moim zdaniem - odezwał się i jego głos był opanowany, jak
zawsze - lepiej uważajmy, kiedy to robimy.
Elena pokiwała głową, zaskoczona. Na pewno nie publicznie,
pomyślała. I nie wtedy, kiedy na dole czekają Bonnie i Meredith. I nawet
nie wtedy, kiedy jesteśmy zupełnie sami, chyba że...
- Ale możesz po prostu się do mnie przytulić - powiedziała.
Jakie to dziwne, że po tym nagłym odruchu namiętności mogła się
czuć tak bezpieczna, spokojna, kiedy obejmował ją ramionami.
- Kocham cię - szepnęła w chropawą wełnę jego swetra. Poczuła, że
przeszył go dreszcz.
- Eleno... - zaczął, a w tym szepcie słyszała niemal rozpacz.
Uniosła głowę.
- Co w tym złego? Co w tym może być złego, Stefano? Nie kochasz
mnie?
- Ja... - Spojrzał na nią bezradnie. Nagle usłyszeli, że gdzieś z dołu
nawołuje niewyraznie głos pani Flowers.
- Chłopcze! Chłopcze! Stefano! - Brzmiało to tak, jakby stukała
butem w poręcz schodów.
Westchnął.
- Lepiej zobaczę, czego chce. - Odsunął się od Eleny. Z jego twarzy
nic nie można było wyczytać.
Zostawiona sama sobie, Elena oplotła się ramionami i zadrżała. Tak
było zimno. Powinien mieć kominek, pomyślała, dla zabicia czasu
rozglądając się po pokoju, aż jej spojrzenie wreszcie padło na
mahoniową komodę, którą oglądała wczoraj w nocy.
Skrzynka.
Zerknęła na drzwi. Gdyby wszedł i ją przyłapał... Naprawdę nie
powinna... Ale już szła w kierunku komody.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]