[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jestem zmęczona podróżą - odparłam, odwracając się plecami.
- Wielka mi podróż, niecałe dwieście kilometrów...
Nie odezwałam się, chciałam być sama w ciemności. Czy to możliwe - myślałam - że to był przy-
padek? Czy Ty wiesz o moich listach... Miałeś swój gabinet i swoje biurko, ja pracowałam w sypialni
przy
stole, który tylko biurko udawał. Z jednej strony miał kilka szuflad. Trzymałam w nich brudnopisy
tłumaczeń, podręczne słowniki, umowy wydawnicze, no i listy... Szuflady nie były zamykane na
klucz, miałeś wiele okazji, by do nich zajrzeć... Być może podświadomie liczyłam na to. Bałam się, a
jednak nie zrobiłam niczego, by je jakoś lepiej zabezpieczyć. Jak zwykle zdawałam się na los. Być
może odpowiadał mi teraz Twoimi słowami: Znasz to?" Nie, ale znam siebie i wiem, czym to może
być. Już z góry rozumiem jej cierpienie, bo przecież wszystko jedno, co nas oddziela od ukochanego
mężczyzny, krata czy prawda... Scena po scenie przebiegałam w myślach swoje listy. Gdybyś je
czytał... Przecież mnie samą przerażały. Nie miałam nic wspólnego z tamtym zepsutym dzieckiem, z
tym dzieckiem tak okrutnie bawiącym się z mężczyznami...
Prawie nie spałam tej nocy, jeszcze raz getto zatańczyło przede mną... Ty już dawno spałeś, a ono
wirowało coraz szybciej, szybciej, w tym jakimś koszmarnym kadrylu śmierci. Widziałam siebie
tamtąpokawałkowa-ną, migały moje rozwarte uda, moje roześmiane usta, a w nich jak krwawiący
język... I oni, ci mężczyzni... każdy z nich tak bardzo chciał mnie mieć, tak mu się trzęsły ręce, żeby
mnie dotknąć, sprawdzić, czy moja młodość to nie oszustwo. Czy piersi są jędrne, czy brodawki
dostatecznie sterczą, czy młodość mojego łona jest w stanie dać tę oczekiwaną rozkosz i zapomnienie.
Chcieli też, żeby dotykały ich moje ręce... moje palce traciły swoją niewinność na ich wychudzonych
ciałach, na ich zwisającej skórze lub zwałach tłuszczu...
obejmowały ich jądra, pieściły ich członki, nabierające nagle sprężystości lub beznadziejnie zwiędłe...
Jak ja się tego wszystkiego nauczyłam. %7łeby zdążyć co do minuty. W czternastej minucie kładłam się
na wznak i rozwierałam uda, zegarek w moim mózgu zaczynał odmierzać sekundy...
Szarzało w oknie, a ja myślałam, że nie dotrwam do rana. Byłeś obok, pogrążony w spokojnym śnie, a
ja czułam się przy Tobie samotna. Tylko w sobie musiałam szukać pomocy, tylko sama dla siebie
mogłam być ratunkiem... szaleńczy taniec trwał... milczący mężczyzna, tamten milczący mężczyzna...
całą rodzinę wywieziono do gazu. Wrócił z pracy i już ich nie zastał. Przyszedł do burdelu i mnie
wybrał spośród innych, już mógł sobie pozwolić na ten luksus, było mu wszystko jedno. Poszliśmy na
górę. Rozebrałam się i położyłam na łóżku. On też się rozebrał, ale nic mu nie wychodziło. Był młody,
a jednak w tamtej chwili całkiem do niczego. Zaczęłam go dotykać, ale on jeszcze bardziej schował
się przede mną. Spojrzałam mu w oczy i odnalazłam ten bezmiar rozpaczy, z którym nauczyłam się
już sobie radzić. Dotykałam teraz jego twarzy, tak delikatnie, opuszkami palców. Gładziłam policzki,
czoło nad łukami brwi, dotykałam ust. I ta ściągnięta twarz się wygładzała, stawała się normalna.
Wtedy pochyliłam się i pocałowałam go w usta. Jego wargi mnie przyjęły, a nawet zaczęły mnie
szukać. Z ludzkiego strzępu powstał nagle mężczyzna, silny, sprawny. Wdzierał się we mnie
zamroczony moim ciałem, moją młodością. Posadził mnie na siebie, otoczył dłońmi moje biodra, z
siłą odrywał je od siebie i wbi-
jał się z powrotem. I patrzył na mnie, na moje nagie piersi, na mój brzuch. Miał uwolnioną, szczęśliwą
twarz. Nic do siebie nie mówiliśmy, więc kiedy spytałam:
- Masz pieniądze na kolejny numer? - Najpierw przeraził go mój głos, a potem brutalnie zrzucił mnie
z siebie.
Upadłam plecami do tyłu. On ubierał się, wychodząc, cisnął mi w twarz zwitek pieniędzy. Czułam się
przez niego skrzywdzona. Przecież nic złego nie zrobiłam, musiałam wyliczyć się z każdej minuty
spędzonej w tym pokoju, inaczej potrącano mi z pensji. Przeliczyłam te pieniądze, okazało się, że jest
ich dużo. Dlaczego nie chciał zostać... ja wtedy tego naprawdę nie rozumiałam...
Było już widno, wyraznie widziałam znajome sprzęty. Drewnianą malowaną szafę, którą kupiliśmy
od starej Niemki. Tak się tą szafą cieszyliśmy, była piękna... i komódka z lustrem, rzezbione rydle, na
jednym z nich leżał Twój szlafrok. Widok szlafroka napełnił mnie bólem, to był skrawek normalnego
życia, które tak teraz było ode mnie daleko...
Budziłeś się już, drgnęły Ci powieki, więc ja zacisnęłam swoje. Bałam się na Ciebie spojrzeć. Sły-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]