[ Pobierz całość w formacie PDF ]

młota i krzyki Gorulgi ucichły. Jego bezwładne ciało legło
na ołtarzu, a mózg wypływał ze zmia\d\onej czaszki.
Wtedy słudzy Bit-Yakina natarli jak horda demonów na
skamieniałych z przera\enia czarnych kapłanów.
Była to rzez - ponura i przera\ająca.
Conan widział czarne ciała ciskane jak plewy łapami
zabójców.
Przeciwko ich straszliwej sile sztylety i miecze
kapłanów były zupełnie bezu\yteczne. Widział ludzi
unoszonych w górę i mia\d\onych o ołtarz. Widział, jak
potworna ręka wepchnęła płonącą pochodnię w gardło
nieszczęśnika, szarpiącego się daremnie w
przytrzymujących go ramionach. Ujrzał mę\czyznę
rozdartego na dwoje jak kurczaka, a jego krwawe szczątki
ciśnięte w ró\ne strony jaskini. Gwałtowna i niszcząca jak
huragan masakra zakończyła się w jednym, krwawym
wybuchu bezdennej dzikości. Tylko jeden nieszczęśnik,
wrzeszcząc przerazliwie, uciekał drogą, którą przyszli
kapłani. Horda zbryzganych krwią stworów ścigała go,
wyciągając umazane posoką łapy. Uciekinier i ścigający
zniknęli w ciemnym tunelu. Krzyki człowieka cichły w
oddali.
Muriela klęczała, ściskając kolana Conana, z twarzą
przytuloną do niego i zamkniętymi oczyma. Była dr\ącym i
trzęsącym się uosobieniem skrajnego przera\enia. Conan
jednak sprę\ył się do akcji.
Rzut oka na świecące przez otwór gwiazdy, na szkatułę
nadal stojącą na zalanym krwią ołtarzu - i dojrzał nikły
cień szansy.
- Idę po tę szkatułę! - warknął - Zostań tutaj!
- Och Mitro, nie! - zupełnie przera\ona upadła mu do
stóp chwytając go za sandały. - Nie! Nie! Nie zostawiaj
mnie!
- Le\ cicho i nie odzywaj się! - przerwał, uwalniając się
z jej kurczowego uścisku.
Nie zwrócił uwagi na kręte schody. Opuszczał się z
występu na występ z zuchwałym pośpiechem. Gdy stanął na
dnie jaskini, potwory jeszcze nie wróciły. Kilka pochodni
tkwiących w otworach jeszcze się paliło, fosforyczny
odblask pulsował dr\ąco, a rzeka przepływała, pomrukując
niemal ludzkim głosem i iskrząc się nieprawdopodobną
jasnością. Auna oznajmiająca przybycie sług Bit-Yakina
zniknęła razem z nimi. Tylko klejnoty w mosię\nej szkatule
lśniły i błyszczały.
Cymmerianin porwał szkatułę, oceniwszy jej
zawartość jednym po\ądliwym spojrzeniem - garść
płonących lodowatym, nieziemskim blaskiem kamieni o
przedziwnych kształtach. Zatrzasnął wieko, wcisnął
skrzynkę pod pachę i pobiegł schodami w górę. Nie miał
ochoty spotykać się z diabelskimi sługami Bit-Yakina.
Przelotna znajomość rozwiała wszystkie złudzenia, co do
ich umiejętności walki. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego
tak długo czekali, zanim uderzyli na intruzów. Czy\
człowiek mógłby odgadnąć myśli lub motywy działania
tych potworów? Wykazali się zręcznością i inteligencją
równą ludzkiej, a na dnie jaskini le\ały krwawe dowody ich
zwierzęcej dzikości.
Koryncjanka nadal kuliła się na galerii, tam gdzie ją
zostawił. Chwycił ją za rękę i postawił na nogi, mrucząc:
- Myślę, \e czas iść!
Zbyt otumaniona z przera\enia, by zrozumieć, co się
dzieje, dziewczyna pozwoliła poprowadzić się przez most.
Dopiero kiedy znajdowali się nad pędzącą wodą, spojrzała
w dół, w zapierającą dech przepaść, jęknęła wstrząśnięta i
byłaby spadła, gdyby Conan nie objął jej potę\nym
ramieniem. Burcząc pokrzepiająco do ucha, wziął ją pod
drugą, wolną pachę i przeniósł, trzepoczącą słabo rękami i
nogami przez most, do otworu. Nie kłopocząc się
stawianiem jej na nogi, ruszył pospiesznie tunelem, do
którego prowadził otwór. W chwilę pózniej wyszli na wąski
występ po zewnętrznej stronie skalnych ścian otaczających
dolinę. Mniej ni\ sto stóp poni\ej, d\ungla falowała w
świetle gwiazd. Patrząc w dół, Conan wydał gwałtowne
westchnienie ulgi. Wierzył, \e potrafi uporać się z zejściem,
nawet obcią\ony klejnotami i dziewczyną, chocia\ wątpił,
by potrafił wspiąć się tędy w górę, nawet bez obcią\enia.
Postawił szkatułę, jeszcze usmarowaną krwią i mózgiem
Gorulgi, na półce i zaczął zdejmować pas, by przywiązać
szkatułę na plecach. Złowieszczo jednoznaczny odgłos w
tyle zmusił go do działania.
- Zostań tu! - rzucił oszołomionej dziewczynie - i nie
ruszaj się!
Wyciągając miecz pobiegł tunelem do jaskini, tocząc
wściekłym wzrokiem. W połowie wy\szego mostu ujrzał
szarą, niekształtną postać. Jeden ze sług Bit-Yakina był na
jego tropie.
Conan nie miał wątpliwości, \e bestia widziała ich i
ścigała. Nie zastanawiał się ani chwili. Obrona wejścia do
tunelu mogła być łatwiejsza, ale ta walka musiała być
zakończona szybko, nim inni słudzy powrócą.
Wybiegł na most na spotkanie potwora. Nie była to
małpa, nie był to równie\ człowiek. To był jakiś
człekokształtny potwór, zrodzony w tajemniczych,
niezbadanych d\unglach południa, gdzie dziwne,
niezdominowane przez człowieka stwory roiły się w
wyziewach zgnilizny, a bębny grzmiały w świątyniach nie
dotkniętych nigdy ludzką stopą. W jaki sposób prastary
Pelishta zdobył władzę nad nimi i wraz z nią wieczystą
ucieczkę przed ludzkością - było zagadką nie do
rozwiązania. Conan nie trudniłby się rozwa\aniami nad
nią, nawet gdyby miał na to czas.
Człowiek i potwór spotkali się w najwy\szym punkcie
mostu, sto stóp nad powierzchnią czarnej, oszalałej wody.
Kiedy monstrualna postać o odra\ającym ciele i rysach
kamiennego bo\ka wyłoniła się przed nim, Conan uderzył,
jak uderza ranny tygrys; wkładając w cios całą siłę i
wściekłość. Taki cios przeciąłby człowieka na dwoje, lecz
kości sług Bit-Yakina były twarde jak hartowana stal.
Jednak nawet hartowana stal nie zniosłaby bez uszczerbku
szaleńczego cięcia. Cios przeciął bark oraz \ebra i krew
trysnęła z ogromnej rany.
Nie było czasu uderzyć powtórnie. Zanim
Cymmerianin zdołał znów unieść ostrze lub odskoczyć,
zamach gigantycznego łapska strącił go z mostu jak muchę.
Lecąc w dół miał w uszach łoskot rzeki jak podzwonne, ale
połową ciała wpadł na ni\szy most. Przez jedną, mro\ącą
krew w \yłach chwilę, kołysał się niebezpiecznie na skraju,
a\ macające gorączkowo palce uchwyciły krawędz i
wygramolił się na most, nadal zaciskając miecz w drugiej
ręce.
Stojąc, zobaczył potwora, który brocząc obficie krwią,
pędził ku łączącym mosty schodom. Najwidoczniej
zamierzał zejść i wznowić walkę, lecz na występie
zatrzymał się w biegu. Conan równie\ to zobaczył. U
wejścia do tunelu stała oniemiała ze strachu Muriela, ze
szkatułą klejnotów pod pachą.
Z tryumfalnym rykiem potwór porwał ją pod jedną
pachę, w drugą rękę chwycił szkatułę, którą upuściła i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •