[ Pobierz całość w formacie PDF ]
porcie, \eby spojrzeć na przybywającą gwiazdę.
Po sąsiedz ku ściągnęli nawet dokerzy i sztauerzy, zwabieni ciekawością, choć
pewnie \aden z nich w \yciu nie był w operze i wręcz nie słyszał słowa
,,sopran".
Wspinali się na \urawie i dzwigi.
Zanim "Lorraine" rzuciła pierwszą cumę, na pirsie nie było ju\ ani jednego
wolnego miejsca.
Jak tylko postawiono trap, pracownicy linii \eglugowej rozwinęli długi czerwony
dywan do samego podestu.
Celnicy spiesznym krokiem weszli na pokład statku, aby dokonać
niezbędnych formalności w prywatnych kajutach diwy i jej świty.
W tym samym czasie, z odpowiednią pompą, przybył do portu burmistrz w
towarzystwie wystrojonego na granatowo regimentu policji.
Członkowie ratusza i Tammany Hali przeszli przez tłum na trybunę, a policyjna
orkiestra odegrała Star-Spangled Banner.
Zebrani zdjęli nakrycia głowy.
Burmistrz, na czele radnych, zajął nale\ne mu miejsce, zwrócony twarzą w stronę
trapu.
Sam zrezygnowałem z boksu dla prasy i zająłem miejsce przy oknie, na
pierwszym piętrze w składzie,
101 .
tu\ przy molo.
Stąd miałem widok na całą scenerię i mogłem dokładniej przekazać braciom Ameryka
nom przebieg wydarzeń.
Pasa\erowie "Lorraine", zwłaszcza ci z pierwszej klasy, patrzyli na nas
z góry, z najwy\szych po kładów.
Widzieli wszystko, lecz musieli pozostać na statku, póki uroczystość nie
dobiegła końca.
W bulajach bielały twarze pozostałych uczestników rejsu.
Wyglądali, ciekawi, co się na zewnątrz dzieje.
Parę minut przed dziesiątą na "Lorraine" zaczął się ruch, a chwilę potem
kapitan i oficerowie pod prowadzili do trapu jakąś postać.
Po czułym po\eg naniu francuskich rodaków madame de Chagny roz poczęła wędrówkę
w dół trapu, by pierwszy raz dotknąć stopą amerykańskiej ziemi.
Czekał na nią pan Oscar Hammerstein, impresario, a zarazem wła ściciel Manhattan
Opera, który sprawił, \e zaśpie wają dla nas obydwie diwy: wicehrabina i dama.
Staromodnym gestem, niezwykle rzadko widywa nym u naszych notabli,
pochylił się i ucałował wy ciągniętą dłoń śpiewaczki.
Rozległo się głośne "Ooooooch" i gwizdy, zwłaszcza wśród dokerów, sie dzących na
dzwigach.
Nastrój jednak był bardziej przyjazny ni\ kpiący i głośne brawa nagrodziły czyn
Hammersteina.
Dodajmy: brawa dystyngowanych osób, zgromadzonych wokół trybuny.
Idąc pod ramię z panem Hammersteinem, madame de Chagny przeszła po
czerwonym chodniku a\ do samego podium.
Tam, z promiennym uśmiechem i z werwą, której nie powstydziłby się sam burmistrz
102
McClellan, pomachała w stronę robotników por towych, siedzących na
pakunkach i uczepionych dzwigów.
Odpowiedziały jej jeszcze głośniejsze gwiz dy, tym razem szczerego aplauzu.
Znakomite przy jęcie, zwa\ywszy na to, \e nikt z tych ludzi przecie\ nie słyszał
jej śpiewu.
Przez potę\ną lornetkę uwa\niej przyjrzałem się damie.
Mimo trzydziestu dwóch lat wcią\ jest piękna, zgrabna i drobna.
Nie od dziś wielu z nas zadaje sobie pytanie, jak tak wspaniały głos mo\e się
wydo bywać z tak kruchej postaci.
Strona 39
forsyth Upiur Manhattanu.txt
Ubrana od stóp do głów gdy\ mimo słońca temperatura ledwie prze kraczała zero w
obcisły w talii elegancki płaszcz o kolorze dojrzałego wina, lamowany futrem z
norek przy kołnierzu, rękawach i na dole.
Do tego kozacka czapka, te\ z futra.
Włosy ciasno upięte w kok z tyłu głowy.
Nowojorskie modnisie muszą bardzo uwa\ać, gdy madame wyjdzie na Peacock Alley.
Z tyłu towarzyszyła jej maleńka i bardzo skromna świta.
Pokojówka i dawna kole\anka z zespołu, mamselle Giry, dwóch sekretarzy
odpowiedzialnych za korespondencję i dokumenty podró\y, dwunas toletni syn,
Pierre przystojny chłopak i jego mentor, irlandzki duchowny w czarnej sutannie i
szerokoskrzydłym kapeluszu.
Młody, o szczerym, ujmu jącym uśmiechu.
Dama weszła na podium, gdzie burmistrz Mc Clellan po amerykańsku podał
jej rękę i wygłosił mowę powitalną, zapewne taką samą, jaką za dzie sięć dni
podejmie Australijkę, Nellie Melbę.
Jeśli
103 .
ktoś sądził, \e pani de Chagny nie zrozumiała tego, co było powiedziane, to ona
sama wkrótce rozpro szyła obawy.
Gdy burmistrz skończył, podeszła na skraj trybuny i bez tłumacza, płynną
angielszczyzną, rozkosznie zabarwioną francuskim akcentem, po dziękowała nam za
przywitanie.
Jej wypowiedz była pochlebna i zaskakująca za razem.
Po wyrazach wdzięczności dla burmistrza i miasta madame de Chagny potwierdziła
wcześ niejsze pogłoski, \e tylko przez tydzień będzie wy stępować w Manhattan
Opera, śpiewając pierwszą partię w nowym, nie słyszanym dotychczas dziele,
napisanym przez nieznanego amerykańskiego kom pozytora.
Potem ujawniła kilka dalszych szczegółów.
Utwór nosi tytuł "Anioł z Shiloh" i przywołuje czasy wojny secesyjnej, a tematem
libretta jest nieszczęśliwa mi łość pięknego dziewczęcia z Południa do oficera
wojsk Unii.
Pani de Chagny wykona partię Eugenie Delarue.
Dodała, \e w Pary\u, gdy tylko zobaczyła rękopis opery, pod wpływem jej
niezwykłego piękna zmieniła zdanie i zdecydowała się wyjechać za At lantyk.
W ten sposób podkreśliła, \e w jej przypadku honorarium nie odgrywało
najmniejszej roli.
Mały prztyczek w nos wielkiej Nellie Melby.
Robotnicy na dzwigach milczeli, gdy mówiła, ale potem pod nieśli hałaśliwą
wrzawę.
Znowu zabrzmiały gwizdy, które w gruncie rzeczy mo\na by poczytać za zupełny
brak manier, gdyby nie to, \e wyra\ały niekłamany podziw.
Pani de Chagny ponownie pomachała do
104
gawiedzi, a pózniej zeszła z trybuny do czekającego powozu.
W tej właśnie chwili, w samym środku starannie zaplanowanej i bezbłędnej
ceremonii, zdarzyły się dwie rzeczy, których bez wątpienia nie było we
wcześniejszym scenariuszu.
Pierwszą, chocia\ dziw ną, widziało niewiele osób; druga wywołała pow szechne
rozbawienie.
W czasie przemówienia madame de Chagny przy padkowo oderwałem wzrok od
trybuny i spojrzałem w bok.
Co zobaczyłem?
Dokładnie na wprost mnie, na dachu wielkiej hali stała przedziwna postać, nie
ruchomo patrząca w dół.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]