[ Pobierz całość w formacie PDF ]
end of time, pomyślała po wszystkim. Ten dzień zaliczyła do bardzo udanych. I nie poszła
wieczorem na mszę, choć planowała.
Kozioł wracał do domu usatysfakcjonowany. Miał nawet ochotę wymachiwać
neseserem, ale powstrzymał się ostatecznie. Popołudniowe wrześniowe słońce grzało
przyjemnie. Ludzie wracali do domów ze swych prac, ciesząc się nadchodzącym,
prawdopodobnie równie ciepłym weekendem. Drzewa, jeszcze zielone, powoli zaczynały
zmieniać barwy, ciemnobordowe cegły domów trzymały mocno złapane latem światło i
ciepło. Kozioł na przystanku oparł się bokiem o ścianę domu. Ciepła, pachnąca kurzem ściana
grzała mu zmęczone biodro.
Kozioł czasem żałował, że żyje w tych właśnie czasach, że nie urodził się dawno,
dawno temu, za górami, za lasami. Jego zainteresowanie dziewczynkami początkowo nie było
dla niego samego niczym podejrzanym. No mój Boże, co w tym dziwnego, że ludzie są różni.
Jedni lubią szczupłe blondynki o młodzieńczym wyglądzie, inni dojrzałe niczym wrześniowe
śliwki brunetki o rozłożystych biodrach, jeszcze inni gustują w mężczyznach typu luj, a on,
no cóż, gustuje w nieletnich. A o gustach nie ma co dyskutować. Kiedy jednak pewnego dnia
podczas prawdziwej męskiej wódki zwierzył się ze swych namiętności dwóm kolegom, z
którymi chadzał na prawdziwą męską wódkę, dostał poważne ostrzeżenie: najpierw
niedowierzanie, potem niechęć, następnie agresja, a to wszystko w zaledwie cztery minuty,
wreszcie fanga w nos, poprawienie z kopyta, wypad z baru i koniec prawdziwej męskiej
przyjazni. A więc jednak to nie jest takie zwyczajne - pomyślał sobie wtedy Kozioł i
postanowił dowiedzieć się czegoś więcej o sobie samym.
Trzeba pamiętać, że w tym czasie nikt nie wiedział o przypadku psychologa Andrzeja
Samsona, o księdzu z Tylawy ani o przypadkach molestowania ministrantów przez
prominentnych zwierzchników władz kościelnych. Paweł też niewiele wiedział o innych
przypadkach i w celu poszerzenia swej wiedzy zapisał się wtedy do biblioteki, gdzie, podając
się za studenta psychologii, wypożyczył książki o interesującym go zagadnieniu. I przeżył
wówczas prawdziwy szok. Najpierw dowiedział się, że mógłby za to wszystko, czego tak
pragnął, pójść na długie lata do paki. Dowiedział się także, co robią takim jak on w
więzieniach. I to go doprawdy zmroziło. Zaczął się trząść, wyszedł do toalety, długo obmywał
twarz zimną wodą, nie mógł po prostu w to uwierzyć! Uspokoił się, wrócił do swojego
stanowiska i czytał dalej. I od tej pory niczego tak nie pragnął, jak przenieść się w czasie.
Gdyby tak żyć sobie, dajmy na to, w wiktoriańskiej Anglii, ech... Kocham dzieci - myślał nad
lekturami - po prostu je uwielbiam, dlaczego się mnie potępia? Jestem jak Jan Kochanowski
nad ciałem biednej Urszulki... O ja nieszczęśliwy, jak wielkieś mi uczyniła pustki w seksie
moim współczesna epoko tym nadejściem swoim...
Stojąc na przystanku i czekając na autobus do domu, Kozioł snuł marzenia o sobie w
dawnych dobrych czasach. On i dziewczynki z kursu tańca sto pięćdziesiąt lat temu. Ech...
czy ktoś w ogóle by się go czepiał?
Wsiadł do autobusu, ruszył w drogę do domu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Zwiat
zaś niezmiennie od tysięcy lat chylił się ku upadkowi.
Soboty i niedziele w domu Agnieszki były niemal zawsze takie same. W soboty się
sprzątało, gotowało, prało. Rano chwila z 5-10-15, gdzie głos mruczący Wojciechem
Mannem zapraszał do wspólnej zabawy, potem zbiórka w kościele u Dzieci Maryi, ale już
chwilę potem mycie podłóg, obieranie ziemniaków, odkurzanie szafek, pieczenie ciasta.
Obiad sobotni też był przewidywalny - w sobotę musi być żur. Był gęsty i tłusty, pływały w
nim kawałki kiełbasy i smażonego boczku, bardzo czosnkowy aromat wypełniał dom, kiedy
babka gotowała żur. A potem na talerzu kładła solidną łyżkę gotowanych ziemniaków,
wcześniej ugniecionych z masłem, i zalewała gęstą zupą. Drugie danie też nie nastręczało
nigdy wątpliwości - w sobotę w prawdziwym śląskim domu na stole lądowała kapusta z
ziemniakami, czyli panszkraut i mielony kotlet. Tłusto, niezdrowo, dietetycy z "Poradnika
Domowego" dostaliby zawału od samego patrzenia. A potem było ciasto, z którego
Agnieszka zjadała z upodobaniem przypalone brzegi.
Po wczorajszych zajęciach tanecznych Agnieszkę obudził silny skurcz łydki. Wstała z
łóżka i poczuła, jak bolą ją absolutnie wszystkie mięśnie, zakwaszone niczym ogórki w
słoikach w piwnicy. Położyła się z powrotem, słuchając, jak babka wykłóca się z ojcem w
kuchni. Przewróciła się na drugi bok, podłożyła rękę pod głowę i zaczęła analizować
wczorajsze popołudnie. Może tylko się jej to wszystko wydawało? Może w tej małej główce,
gdzie od jakiegoś czasu toczy się wielka bitwa postu z karnawałem, sprawy układają się w
nienormalny sposób? No bo czy to możliwe, żeby podobała się dorosłemu mężczyznie, który
przecież może wszystko? Ale z drugiej strony, kiedy tańczyli tę rumbę, och, jak on na nią
patrzył, tak przyjemnie dotykał jej pleców, takim ładnym ruchem odgarnął jej grzywkę z
czoła, kiedy skończyła się muzyka. Tak trochę jak tata, ale trochę jak Patrick Swayze w Dirty
dancing, oglądanym na wideo w niemieckiej wersji językowej. Bardzo to wszystko dziwne -
pomyślała.
W kuchni też walczono. Marian Jojko w gaciach od piżamy popijał bawarkę i
podniesionym głosem mówił: - Ale ty jesteś nienormalna, zupełnie nienormalna, kobieto!
Babka, trzaskając talerzami w zlewie, odpowiadała: - Tyś jest nienormalny, ty gizdzie
pieroński!
Babka była staruszką, której nie chcemy oglądać w bajkach. W zbiorowej wyobrazni
nie ma za bardzo miejsca dla starych ludzi. Jeśli widujecie gdzieś staruszków, to może tylko
w Kabarecie Starszych Panów, którego twórcy zresztą mieli wówczas po jakieś czterdzieści
lat. Staruszki tolerujemy jedynie w roli dobrotliwej babuni z siwym koczkiem, która robi
przetwory na zimę, nalewa soku malinowego do herbaty, gdy zmarzniemy, i zna wszystkie
baśnie świata. Takie staruszki chcemy znać, a jedyną, która wyłamała się z tego schematu,
była BabaJaga, która skończyła w kotle, utopiona przez dwójkę znacznie zdrowszych od niej
młodych ludzi. Babka Agnieszki też skończyłaby w kotle, gdyby trafiła do jakiejś bajki.
- Nie ma sera, skończył się - powiedział wściekle Marian Jojko, widząc, jak
Agnieszka gmera w lodówce, trzymając w ręce chleb posmarowany margaryną.
- A to nic - Agnieszka pragnęła jak najszybciej wyrwać się z tego oka cyklonu, wyjść,
wyjechać, nie zareagować, nie odpowiadać na listy, a w każdym razie zdobyć jakieś
pożywienie, by móc zaspokoić poranne ssanie w żołądku, i pójść na spotkanie Dzieci Maryi.
- Mosz tu mortadela, dej się jyij na chlyb - babka, miotając gromy spod obwisłych
powiek, postanowiła przejąć kontrolę choćby nad dzieckiem, tak bardzo potrzebowała w tej
chwili posłuchu, że tylko jakiś wyraz uległości mógł uspokoić jej dudniące tętno i oddalić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]