[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ne ramię. Poczuła się raźniej, choć robiło jej się trochę słabo.
Canton był świetnym pływakiem. Nawet podtrzymując Ja
nie, doskonale dawał sobie radę. Pod koniec ciągnął ją, bo
całkiem opadła z sił. Gdy już miał grunt pod nogami, wziął
ją na ręce i wyniósł na brzeg. Postawił ją dopiero na piasku,
ale musiał trzymać, by nie upadła.
- Kurt mnie zawiadomił, że zniknęłaś, szukałem cię ponad
dwie godziny. Na szczęście wypatrzyłem tę łódź. Przez lor
netkę widziałem cię z jakimś człowiekiem na pokładzie, po
tem skoczyłaś do wody. Gdyby to była bezksiężycowa noc,
tobym cię nie znalazł...
- Ja nie skoczyłam, on mnie wypchnął.... - Janie wyda
wało się, że otacza ją nie powietrze lecz smoła, tak trudno
było jej zrobić każdy krok. - Głowa mi pęka.
- To cud, że nie utonęłaś - szepnął, mocniej ją przytulając.
- Ktoś słono zapłaci za to, co się stało.
- Im chodziło o Karie... - wyszeptała z trudem. - To był
ten wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, który się tu kręcił,
a wczoraj pojechał za dziećmi. Słyszałam ich rozmowę, mó
wili o Karie...
- To Marie... Niech ją licho porwie - powiedział zduszo
nym głosem. Na jego twarzy malowała się wściekłość. - Nie
spełniłem jej żądań finansowych, uzyskałem opiekę nad Ka
rie. Chce mnie szantażować...
102
WAKACJE W MEKSYKU
- Przecież nie pozwoliłaby skrzywdzić własnego dziecka!
Oni uderzyli mnie w głowę tak, że straciłam przytomność.
- Pewnie nie zdawała sobie sprawy, że tak to się może
odbywać...
Weszli do domku Janine. Canton zaprowadził ją do sypial
ni i pomógł ściągnąć mokre ciuchy.
- Zaraz przyniosę ci suche rzeczy i jedziemy do szpitala
- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale dzieci...
- Pojedziemy wszyscy razem - przerwał jej. - Obudzę
Kurta, a potem zabierzemy Karie. Ubierz się.
Canton wyszedł, Janie słyszała, jak puka do pokoju chło
pca. Z trudem wciągnęła na siebie ubranie. W tej chwili bo
lało ją dosłownie wszystko, a głowa po prostu pękała. Po
chwili Canton razem z Kurtem weszli do jej sypialni.
- Co się stało? Gdzie ty byłaś? - Kurt przestraszył się, gdy
zobaczył pobladłą twarz siostry.
- Porwało mnie trzech zbirów - odpowiedziała jak potra
fiła najspokojniej.
- Porwali cię?!
- Wzięli mnie za... Karie.
- Jak wpadłaś w ich łapy?
- Zobaczyłam z werandy człowieka z pistoletem, który krę
cił się koło domu Cantona. Myślałam, że chce go zastrzelić...
- ...i ruszyłaś mu na ratunek - skończył za nią Kurt. -
Pewnie pomyślałaś, że jesteś Diane Woody? Tobie naprawdę
myli się fikcja z rzeczywistością.
- Musimy jechać. Janie powinna jak najszybciej znaleźć
się w szpitalu - wtrącił się Canton. - Kurt, idź coś na siebie
włożyć, a ja pójdę po Karie i samochód.
103
104
WAKACJE W MEKSYKU
Canton jechał jak szalony, w ogóle nie zwracał uwagi na
przepisy. Wyglądał na tak przejętego, że nawet dzieci zamil
kły i nie męczyły go żadnymi pytaniami.
Do szpitala wpadł jak burza z Janine w ramionach. Od
razu wytłumaczył lekarzowi, co się stało i Janie została prze
świetlona, opukana i przebadana na wszystkie możliwe spo
soby. Badania nie wypadły źle, ale postanowiono zostawić ją
na obserwacji.
- Co z dziećmi? - spytała Janie, gdy Canton przyszedł do
jej pokoju.
- Nie martw się, śpią smacznie w gościnnej sali.
- A co z tobą? Poprzedniej nocy też niewiele spałeś...
- Ja i tak bym nie zasnął, byłem tu przez cały czas.
Usiadł przy łóżku i wziął ją za rękę. Dotyk jego ciepłej
dłoni sprawił, że Janie poczuła się bezpiecznie. Wiedziała, że
on czuwa przy niej. Była bardzo zmęczona i wkrótce zasnęła.
Gdy się obudziła, był dzień. Canton stał przy oknie i patrzył
na nią. Janie wydawało się, że zna go od zawsze. W tej chwili
nie wyobrażała sobie, że mogłoby go kiedyś nie być. Uśmiech
nęła się do niego, ale on nie odwzajemnił się tym samym. Jego
twarz pozostała poważna, a nawet trochę ponura.
- Jak się czujesz? - zapytał dziwnie obojętnie.
- Dziękuję, znacznie lepiej - odparła zdziwiona taką na
głą zmianą w jego zachowaniu. Stał z rękami w kieszeniach,
nie podszedł do jej łóżka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]