[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Najciekawsze jednak, chociaż szczęśliwie i najrzadsze, są takie wypadki, w których
jednostka rozporządza mocami i władzą umożliwiającą jej samodzielne dokonanie wielkich
zniszczeń. Zwykle nikt nie zauważa takiego szalonego geniusza i jego możliwości, aż jest już
za pózno. Ktoś taki (określenie szalony geniusz wydaje mi się najwłaściwszym) może
wpłynąć destrukcyjnie na losy świata, jak miało to miejsce w przypadku A. Hitlera
(1889-1945). Zwykle zakłopotane ich istnieniem elity wolą milczeć, co powoduje, że stopień
aktywności i zamiary podobnych osobników rzadko stają się znane opinii publicznej.
Klasycznym przykładem takiej właśnie sytuacji jest historia opisana w
opublikowanych niedawno, kontrowersyjnych pamiętnikach Maxine Duval. Niemniej wciąż
jeszcze niektóre aspekty wspomnianej tam sprawy pozostają niejasne.
(Cywilizacja i malkontenci, J. K. Golicyn, Praga, 2175)
- Wysokość jeden pięć zero, szybkość dziewięćdziesiąt pięć, powtarzam,
dziewięćdziesiąt pięć. Osłona cieplna odrzucona.
Zatem sonda weszła bezpiecznie w atmosferę i wyhamowała do stosownej szybkości.
Było jednak za wcześnie na wiwaty. Do powierzchni Ziemi pozostało jeszcze sto pięćdziesiąt
kilometrów, a na dole szalała utrudniająca wszystko burza. Sonda miała jeszcze trochę paliwa,
ale jej swoboda manewru była mocno ograniczona. Jeśli operator chybi z góry, nie będzie już
drugiego podejścia.
- Wysokość jeden dwa zero. Na razie brak zjawisk atmosferycznych.
Niewielka sonda opuszczała się z nieba niczym pająk zjeżdżający na pajęczynie. Mam
nadzieję, pomyślała Duval, że starczy im drutu. Gdyby skończył się ledwie parę kilometrów
od Ziemi, śmiechom nie byłoby końca. Podobne nieszczęście zdarzyło się już trzysta lat temu
podczas układania kabla oceanicznego.
- Wysokość osiem zero. Szybkość podejścia w normie. Napięcie sto procent. Jest
wiatr.
Górne warstwy atmosfery dały znać o sobie, chociaż na razie wpływ ten mogły
wyczuć tylko czułe instrumenty na pokładzie sondy.
Ustawiony obok ciężarówki z wyposażeniem zdalnie sterowany teleskop śledził
automatycznie niewidoczną jeszcze sondę. Morgan ruszył ku przyrządowi, kamerzysta
niczym cień po-truchtał za nim. - Widać coś? - wyszeptała po kilku sekundach Duval. Morgan
niecierpliwie potrząsnął głową i dalej wpatrywał się w okular.
- Wysokość sześć zero. Zbacza w lewo. Napięcie sto pięć procent. Poprawka, sto
dziesięć.
Wciąż w granicach marginesu bezpieczeństwa, pomyślała Duval, chociaż sonda była
dopiero u granic stratosfery. Morgan powinien już ją widzieć...
- Wysokość pięć pięć. Daję dwusekundowy impuls korekcyjny.
- Jest! - krzyknął Morgan. - Widzę płomień rakiety!
- Wysokość pięć zero. Napięcie sto pięć procent. Wciąż schodzi z kursu.
Nie do wiary, ale wyglądało na to, że za sprawą trudności na ostatnich pięćdziesięciu
kilometrach sonda nie przebędzie szczęśliwie drogi mierzącej trzydzieści sześć tysięcy
kilometrów. Ale też ile normalnych samolotów czy statków kosmicznych ulegało katastrofie
na ostatnich metrach szlaku?
- Wysokość cztery pięć. Mocny wiatr boczny. Znów schodzi z kursu. Trzysekundowy
impuls.
- Zgubiłem ją - mruknął zdegustowany Morgan. - Chmury.
- Wysokość cztery zero. Mocny dryf Napięcie podskoczyło do stu pięćdziesięciu,
powtarzam, sto pięćdziesiąt procent.
Zupełnie niedobrze. Duval wiedziała, że wytrzymałość drutu sięgała dwustu procent.
Jedno szarpnięcie i będzie po wszystkim.
- Wysokość trzy pięć. Wiatr się nasila. Jednosekundowy impuls. Paliwo na
ukończeniu. Napięcie waha się, w szczytach do stu siedemdziesięciu.
Jeszcze trzydzieści procent, pomyślała Duval, i nawet ten superdrut nie wytrzyma. Tak
jak każdy inny materiał poddany zbyt silnym napięciom.
- Odległość trzy zero. Coraz silniejsze turbulencje. Schodzi mocno w lewo. Nie można
obliczyć poprawki, zbyt chaotyczne zakłócenia.
- Mam! - krzyknął Morgan. - Wyszła zza chmury!
- Odległość dwa pięć. Brak paliwa na dalsze korekty kursu. Chybimy około trzech
kilometrów.
- Mniejsza z tym! - odkrzyknął Morgan. - Ląduj, gdzie się da! - Jak tylko się da.
Odległość dwa zero. Siła wiatru rośnie. Brak stabilizacji. Aadunek zaczyna się obracać.
- Zwolnij hamulec! Odłącz drut!
- Już zrobione - odparł wciąż upiornie spokojny głos. Duval gotowa byłaby sądzić, że
to maszyna wygłasza te wszystkie kwestie, ale wiedziała, że Morgan wypożyczył na tę okazję
najlepszego kontrolera ruchu z jednej ze stacji kosmicznych. - Awaria przyłączenia. Aadunek
obraca się, obecnie pięć obrotów na sekundę. Drut zapewne splątany. Napięcie jeden osiem
zero procent. Jeden dziewięć zero. Dwa zero zero. Odległość jeden pięć. Napięcie dwa jeden
zero. Dwa dwa zero. Dwa trzy zero.
Wiele już nie wytrzyma, pomyślała Duval. Tylko dwanaście kilometrów do celu, a ten
cholerny drut oplatał wirującą sondę.
- Napięcie zero, powtarzam, zero.
Drut się zerwał i pewnie cofał się teraz powoli ku gwiazdom. Bez wątpienia fachowcy
na stacji Ashoka zwiną go jak trzeba, ale Duval liznęła dość teorii by wiedzieć, że będzie to
długa i skomplikowana operacja. A mały ładunek spadnie gdzieś na pola czy dżungle
Taprobane. Niemniej, jak powiedział Morgan, eksperyment skończył się sukcesem - na
dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Następnym razem, gdy nie będzie wiatru...
- Jest! - krzyknął ktoś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]