[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Wrócę natychmiast do nieba!  zawołałem.  Chciała to zobaczyć, ale jej wytłumaczyłem,
że oślepłaby od płomieni, które otoczą moje zniknięcie, i że musi się oddalić i nie wracać przed
upływem godziny. Zapewniłem ją też, że gdyby ktokolwiek zbliżył się w ciągu tego czasu do tego
miejsca, to nie tylko oni, ale także i ona, wpadliby w płomienie i zostali przez nie pochłonięci.
Zrobiło to na niej wielkie wrażenie. Oddaliła się spiesznie, wołając, że jeśli istotnie zniknę za
godzinę, wówczas ona i cała wioska będzie wiedziała, że jestem Jad ben Otho we własnej osobie. I
tak myślą niechybnie, gdyż zapewniam panią, że oddaliłem się przed upływem godziny i odtąd nie
odważyłem się zbliżyć do miasta Bu lur.  Roześmiał się dziwnym, chrapliwym głosem, który
dreszczem przejął Janinę.
Słuchając tego opowiadania, Janina wyciągnęła włócznię z antylopy i zaczęła ściągać z niej
skórę. Niemiec nie próbował jej pomóc, tylko mówiąc i przyglądając się jej, bezustannie brudnymi
palcami przebierał swe rozwichrzone włosy i brodę. Twarz i ciało miał zawalane błotem, był nagi,
prócz podartej i zbrukanej skóry na biodrach. Broń jego składała się z maczugi i noża, ukradzionych
w mieście Bu lur. Większe jednak wrażenie, niż brud i ubranie, robił na kobiecie jego szczególny
śmiech i dziwny wyraz oczu.
Wyprostowała się i spojrzała mu w twarz.  Poruczniku Obergatz  rzekła  zbiegiem
okoliczności znowu się spotkaliśmy. Niewątpliwie nie szukał pan tego spotkania, również jak i ja go
nie szukałam. Nic nie ma między nami wspólnego, prócz niezmiennych we mnie uczuć wstrętu i
nieufności do pana, jednego ze sprawców całej tej nędzy i cierpień, jakie przez niezliczone miesiące
znosiłam. Ten mały zakątek świata należy do mnie prawem odkrycia go i objęcia w posiadanie.
Odejdz pan i zostaw mnie w spokoju. Mniej nie może pan uczynić, by naprawić zło, mnie i moim
wyrządzone.
Niemiec wpatrywał się w nią przez chwilę swymi rybimi oczyma, po czym wybuchnął
niesamowitym śmiechem.
 Odejść! Opuścić panią!  wykrzykiwał.  Znalazłem panią. Zostaniemy przyjaciółmi.
Nikogo nie ma na świecie, prócz nas dwojga. Nikt nigdy się nie dowie, co robimy lub co się z nami
stanie, a pani żąda, bym odszedł i sam żył w tej piekielnej samotni!  I znowu się roześmiał, choć
ani jego oczy, ani usta nie odzwierciedlały śladu wesołości  był to pusty dzwięk, naśladujący
śmiech.
 Przypomnij pan sobie swą obietnicę  powiedziała.
 Obietnica! Obietnica! Co to są obietnice? Daje sieje, by je łamać  nauczyliśmy tego świat
pod Li%0ńge i pod Louvain. Nie, nie! Nie odejdę. Pozostanę i będę się panią opiekował.
 Nie potrzebuję opieki  upierała się.  Widział pan sam, że umiem władać włócznią.
 Tak  rzekł  ale nie byłoby słusznie pozostawiać tu panią samą. Pani jest tylko kobietą.
Nie, nie, jestem oficerem kajzera i nie mogę pani opuścić.
Zaśmiał się znowu.  Moglibyśmy tu być bardzo szczęśliwi  dodał.
Kobieta nie umiała powstrzymać dreszczu odrazy, nie usiłowała też wcale ukryć wstrętu.
 Pani mnie nie lubi?  zapytał.  Przykro mi bardzo, ale nadejdzie dzień, gdy mnie pani
pokocha.  I znów ohydny śmiech.
Kobieta zebrała mięso antylopy do skóry i zarzuciła sobie na plecy. W drugiej ręce trzymała
włócznię. Spojrzała w twarz Niemcowi.
 Odejdz pan!  rozkazała.  Dosyć słów straciliśmy. To moja kraina i będę jej broniła. Jeśli
pana jeszcze raz spotkam, zabiję. Rozumie pan?
Wściekłość wykrzywiła rysy Obergatza. Podniósł maczugę.
 Stać!  nakazała, wznosząc włócznię do rzutu.  Widział pan, jak zabiłam antylopę, i
słusznie powiedział, że nikt nigdy się nie dowie, co tu robimy. Zestaw te oba fakty i wyciągnij z nich
odpowiednie wnioski, zanim zrobisz drugi krok ku mnie.
Mężczyzna zatrzymał się i opuścił rękę z maczugą.
 Lady Greystoke  poprosił pojednawczym tonem  bądzmy przyjaciółmi. Możemy oddać
sobie nawzajem wielkie usługi, a ja obiecuję, że nie wyrządzę pani żadnej krzywdy.
 Pomnij pan na Li%0ńge i Louvain  przypomniała mu drwiąco.  Odchodzę  proszę
pamiętać, by nie iść za mną. Granice mego państwa rozciągają się tak daleko, jak daleko może pan
zajść od tego miejsca we wszelkich kierunkach. Jeśli spotkam pana kiedykolwiek w obrębie tych
granic, zabiję.
Niemiec stał, ponuro patrząc, jak się oddalała, po czym znikł w lesie.
Rozdział XX
Nocna wizyta
A lur przechodził z rąk do rąk. Kapłani wzywali wojowników, by bronili wiary ojców przed
bluzniercami, zapewniali, że Lu don pragnie tylko nie dopuścić do pochwycenia władzy przez Ja
dona, plugawiącego świątynię, dopóki, zgodnie z prawami ho dońskimi, nowy król nie zostanie
obrany. Dzięki temu wielu wojowników pałacowych przyłączyło się do miejskich. Lu don widząc,
że liczba jego zwolenników przekracza liczbę wiernych pałacowi, rzucił jednych na drugich. Wynik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •