[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niepotrzebna mi taka szczerość! Po prostu prze
mawia przez ciebie urażona męska duma. Ale mniejsza
z tym. Chciałabym porozmawiać o czymś innym. Mam
zastrzeżenia, jeśli chodzi o dalszą pracę dla ciebie.
- Sama chciałaś - przypomniał złośliwie.
- Byłam wtedy zła.
- Zauważyłem. Ledwo uszedłem cało. Bywasz co
prawda jeszcze bardziej zła, kiedy brakuje ci mężczyz
ny. Pamiętasz? Wtedy kopiesz pralki.
- Obejdę się bez pańskiego komentarza, panie
Goodman. - Briony wstała. - Czy byłby pan łaskaw
poinformować mnie, jak długo zamierza pan tu pozo
stać? Chciałabym wrócić do swoich obowiązków.
- Dwie noce, Briony. Dzisiaj będę miał gości na
kolacji. Spotkałem w Strahan przyjaciół i zaprosiłem
ich tutaj. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, podaj
kolację dla sześciu osób w prywatnej jadalni. Przy
okazji, twój strój - wskazał na szarą spódnicę i biały
żakiet - jest chyba jedynym, w którym ci nie do
twarzy. Ale wiesz, że mnie podobasz się najbardziej
w stroju Ewy - dodał i opuścił oburzoną dziewczynę.
- Briony, co robić? Mam za mało ludzi, a przyjęcie
Goodmana wymaga obsługi! - Peter Marsden ze
zdenerwowania miął w rękach swoją czapkę kucharską.
- Zwróć się z tym do niego!
- Sama się zwróć! - Spojrzał na nią przenikliwie.
Briony poczuła, jak jego małe, wścibskie oczka
przewiercają ją na wylot i zarumieniła się.
- Dobrze, Peter, zaraz ci powiem, co zrobimy.
Damy Marcie do obsługiwania gości Goodmana, a ja
zajmę jej miejsce w głównej jadalni. Przygotowaniem
stołu w prywatnej jadalni zajmę się sama. Jakie menu
proponujesz?
Peter zaczął wyliczać potrawy, którymi uraczy
gości wieczorem, a kiedy skończył, Briony pokiwała
z aprobatą głową.
- Niezle. Teraz nakrywam do stołu.
Nie minęło pół godziny i mogła podziwiać efekt
swojej pracy. Szkło lśniło, srebra błyszczały, obrus
i serwetki były wykrochmalone jak należy, a kom
pozycje kwiatowe, które ozdabiały stół i kredens,
wspaniałe. Briony nie miała wątpliwości, że Marcia,
jedna z doświadczonych i najbardziej atrakcyjnych
kelnerek, sprosta zadaniu. Pozostało tylko się prze
brać przed kolacją. Nie miała ochoty zakładać unifor
mu kelnerki. Wszyscy i tak wiedzÄ…, kim jest i jakÄ…
zajmuje pozycję. Po namyśle wybrała suto marsz
czoną, granatową spódnicę i sweter z jedwabnym,
białym kołnierzykiem.
Grant wpadł na chwilę do recepcji przed przy
jazdem przyjaciół. Potem przedstawił ich Briony
i zabrał na drinka. Były to dwie pary w średnim
wieku i młoda, ciemnowłosa dziewczyna, która wy
raznie adorowała Granta. Briony przemknęło przez
głowę, że gdyby nadal była jego kochanką, spędziłaby
ten wieczór z nim i jego gośćmi. Ciekawe, jakiego
określenia by użył przedstawiając ją? Znajoma, przy
jaciółka, narzeczona?!
Chwilę pózniej zgłodniała grupa gości wypełniła
jadalnię i dziewczyna nie miała czasu na rozmyślania.
Wieczór okazał się męczący. Podawała do stołu,
a pózniej musiała nakarmić oposy, w czym uczest
niczyli też znajomi Granta. Była bardzo zmęczona,
kiedy wreszcie znalazła się w biurze. Właśnie jadła
spóznioną kolację, gdy wszedł Grant. Odsunęła talerz
i wytarła usta serwetką.
- Mam nadzieję, że kolacja smakowała pańskim
gościom - rzekła oficjalnie.
- Była wyśmienita. Powinnaś była mi powiedzieć,
że brakuje ci ludzi do obsługi.
- Jakoś daliśmy sobie radę.
- Tak, ale ty jesteÅ› na nogach od szesnastu godzin.
- Czasami tak się zdarza. - Posłała mu rutynowy
uśmiech. - Jutro będzie lepiej. Linda wraca do zdro
wia, przyjadą nowi pracownicy. Mnie nic nie będzie,
jestem silna jak koń.
- W tej chwili nie wyglÄ…dasz najlepiej...
Zbyła milczeniem jego uwagę i nalała sobie kawy.
- Może chcesz przejrzeć kalendarz rezerwacji? Ma
my komplet aż do zimy.
- Wierzę ci na słowo. - Wstał. - Czemu nie idziesz
się położyć?
- Muszę jeszcze wyprowadzić Olivera.
Grant zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale
w końcu obdarzył dziewczynę zimnym spojrzeniem
i tyle go widziała. Spotkanie z nim nie pozostało bez
wpływu na jej nastrój. Jak bumerang powróciły daw
ne rozterki i smutki. Wyszła na spacer w melancholij-
nym nastroju, którego nie potrafiły zmienić pełne
miłości spojrzenia Olivera. Jak się okazuje, jedynego
osobnika płci męskiej, który ją kochał!
Następnego ranka Linda zjawiła się na posterunku
w recepcji i widać było, że rozsadza ją ciekawość, ale
po kilku nieudanych próbach zagadnięcia Briony
zrezygnowała.
Trudno było nie dostrzec, że Briony to chodzący
wulkan. Na zewnątrz uprzejma, bez reszty zajęta
pracą, ale wystarczyło byle co, aby wywołać wybuch.
Kozłem ofiarnym stał się Lucien, a Grant był mil
czącym świadkiem awantury.
- Lucien - zawołała Briony. - Muszę z tobą po
mówić. Są na ciebie skargi. Wpadnij do mnie na
moment!
Ale Lucien podparł się pod boki i spojrzał na
nią z góry.
- Skarga? Na mnie?! Kto się ośmielił?! Przecież
jestem najlepszy!
- Nikt nie kwestionuje twoich kwalifikacji zawo
dowych, tu chodzi o coÅ› innego.
- Więc powiedz mi o tym tutaj i teraz - wykrzyknął
i dodał: - Nie jestem byle smarkaczem, żeby jakaś
kobieta wzywała mnie do siebie na dywanik!
- Jak sobie życzysz! - odezwała się lodowatym
tonem Briony. - Przeglądałam ankiety wypełniane
przez naszych gości i znalazłam uwagę pewnego
dżentelmena, że pobyt popsuły mu twoje zaloty do
jego żony.
- Jeśli ja, Lucien du Plessis, tak się zachowałem,
to widocznie ta dama sama mnie do tego zachęcała,
a ów jegomość zamiast dąsać się, powinien sobie
zadać pytanie, dlaczego do tego doszło! - pogardliwie
prychnął Lucien. - Jeśli nie potrafi jej zadowolić, ona
zawsze sobie kogoÅ› znajdzie! Znam te kobietki!
- Co do tego nie ma wątpliwości. Jednak zapamię
taj, że dopóki pracujesz tutaj, masz trzymać łapy
z daleka od żon i narzeczonych naszych gości bez
względu na zachęty z ich strony, jeśli takowe istnieją.
Zrozumiano?
- Grozisz mi?
- Tak, Lucien - wycedziła przez zęby. - Ostrzegam
cię, że jedna skarga więcej i stracisz pracę!
- Domyślam się, czemu zawdzięczam twój atak,
Briony - roześmiał się jej w twarz. - Sama przeżywasz
podobne problemy. Monsieur Goodman wyrzucił cię
ze swego łóżka! Ja natomiast...
Nie zdołał dokończyć, gdyż Briony wymierzyła mu
siarczysty policzek i szykowała się do następnego,
widząc, że Lucien podnosi rękę, aby oddać cios.
Niespodziewanie zza ich pleców dobiegł spokojny
głos Goodmana.
- Lucien, mon ami, nie robiłbym tego na twoim
miejscu. Za pół godziny zameldujesz się u mnie
w biurze. Ty, Briony, pójdziesz ze mną.
Udali siÄ™ do jej apartamentu. Kiedy drzwi za
mknęły się za nimi, dziewczyna z wściekłością od
wróciła się do Granta.
-Tylko mi nie mów, że nie powinnam była go
uderzyć!
- SÄ… lepsze sposoby.
-Ten był najlepszy! Jesteś taki sam, jak Lucien!
Ech, mężczyzni! - rzekła z odrazą i usiadła.
- A ty jesteś zdenerwowana i przemęczona.
- Ciekawe, czyja to wina?! - roześmiała się ponuro.
- Nigdy cię nie obchodziło, że nasz romans stawia
mnie w trudnym położeniu!
- To zależy, czy rozpatrujemy ten problem na
gruncie zawodowym, czy też prywatnym.
- Chowasz głowę w piasek - powiedziała pod
niesionym głosem Briony, po czym wzięła kilka głę
bokich oddechów i uspokoiła się. - Dobrze, spójrzmy
na to z zawodowego punktu widzenia. Lucien jest
rzeczywiście bardzo dobrym przewodnikiem. Otacza
gości staranną opieką, umie znalezć ze wszystkimi
wspólny język, niepotrzebnie nie ryzykuje, ma dar
przepowiadania pogody. W dodatku potrafi oczaro
wać każdego. Jednym słowem, ideał! Jest tylko jedno
ale". Rozwścieczeni mężowie skarżą się, złamane
serca żeńskiej części personelu krwawią, zazdrość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]