[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozmowa służbowa. Odkąd zbliżyli się do siebie w łóżku, coś się między nimi zmieniło.
Obdarzyli się nawzajem zaufaniem. Czy miała teraz zniszczyć to zaufanie?
Pomyślała, że nie będzie nic mówić, dopóki Diego nie zapyta jej wprost. To był jej
problem i sama musiała sobie z nim poradzić. Mogła tylko mieć nadzieję, że stan ojca się
nie pogorszy, dopóki nie uda jej się zakończyć wszystkich ustaleń przed przygotowywa-
ną imprezą.
- Jakiś problem? - zapytał Diego, wycierając włosy.
- Nic takiego - odrzekła sztucznie pogodnym tonem.
- Na pewno?
- Na pewno.
L R
T
- To dobrze, bo mam dla ciebie wiadomość. - Rzucił ręcznik na fotel. - Gdy roz-
mawiałaś, ja odebrałem telefon od brata. Jeszcze dzisiaj wyjeżdżamy do estancii.
- Dzisiaj?
- Masz coś przeciwko temu?
- Nie, oczywiście, że nie. - Miała oddalić się jeszcze bardziej od ojca, ale zarazem
przybliżyć do zakończenia pracy, a to oznaczało, że wkrótce opuści Argentynę i Diega na
zawsze. Zmusiła się do uśmiechu. Pamiętała o doświadczeniach matki i wiedziała, że nie
może związać się na stałe z żadnym mężczyzną - chyba że z takim, którego zatrzyma
przy niej poczucie winy, a tego nie chciała. Może więc lepiej, że wkrótce ma wyjechać,
Diego opowiedział jej o planach podróży. Wydawało się, że bardziej zaprząta mu
głowę myśl o tym, że Maxie ma się spotkać z jego rodziną, niż tajemniczy telefon, który
odebrała, wyczuwała jednak w jego zachowaniu pewną rezerwę.
- Nie mogę się już doczekać, kiedy ich poznam - powiedziała.
- Możliwe, że nie będziesz mnie widywać zbyt często, bo będę musiał przygoto-
wywać się do meczu - powiedział tonem, który znów zmroził krew w jej żyłach.
Przeszła przez pokój i oparła twarz na jego piersi.
- Spodziewałam się tego. Wiem, jak ważny dla ciebie jest ten pierwszy mecz.
- Gdyby nie ty, w ogóle nie byłbym w stanie grać.
Chłód jednak nie zniknął z jego głosu i Maxie wyczuła, że Diego już zaczyna się
od niej odsuwać. Nawet jego uścisk był mechaniczny.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ci pomóc, i proszę, nie martw się o mnie,
gdy już dotrzemy na miejsce. Będę zajęta, więc nie zamierzam wchodzić ci w drogę. Nie
będę przeszkadzać tobie, a ty mnie.
Nastąpiła chwila milczenia, a potem Diego powiedział to, co miała nadzieję usły-
szeć:
- Wciąż będę potrzebował terapii.
- Ja również - zapewniła go.
Pocałował ją mocno. Gdy podniósł głowę, w jego oczach pojawiło się coś, co po-
winno dodać jej pewności, zaraz jednak ten błysk zniknął.
- No cóż. Zbierajmy się - rzekł krótko. - Pewnie musisz się spakować?
L R
T
- Owszem - powiedziała, myśląc, że dobre rzeczy nigdy nie trwają długo. W życiu
Diega również były jakieś cienie. Gdy już będzie miał z głowy ten pierwszy mecz, wtedy
opowie mu o ojcu i nie będą ich już dzieliły żadne tajemnice.
ROZDZIAA JEDENASTY
Lot z Buenos Aires na lądowisko położone przy Estancia Acosta minął bardzo
szybko. Diego pilotował samolot. Spojrzenie, którym obrzucił Maxie, gdy zapinał jej
pas, sprawiło, że i ten krótki czas wydawał jej się za długi. Pomyślała, że zbyt łatwo by-
łoby przywyknąć do jego obecności.
Gładko wylądowali na jasnym pasie piasku wijącym się jak złota wstęga po barw-
nej równinie. Lądowisko było puste. Oprócz ich samolotu stała tu tylko samotna cięża-
rówka, a obok niej argentyński kowboj w tradycyjnym stroju. Gaucho, uświadomiła so-
bie Maxie, wyrzucając z myśli troski. Wreszcie przybyła na pampasy.
W drodze do estancii podziwiała miejscowy krajobraz. Diego siedział z przodu, a
Maxie wyglądała przez otwarte okno. Ciepły wiatr targał jej włosy, zapach dojrzałej ku-
kurydzy i bujnej zielonej trawy pobudzał zmysły. Wszystko tu było wielkie, od olbrzy-
miego, czystego nieboskłonu aż po bezkresne pastwiska, ciągnące się do zamglonego,
purpurowego horyzontu. Równinę przecinały zagrody, w których pasły się stada dzikich
koni. Przy płotach tłoczyły się zrebaki. Bramy domu rodziny Acosta, wyłaniające się z
oceanu traw, wyglądały jak wjazd na ranczo z Dzikiego Zachodu.
Ledwo podjechali pod drzwi wejściowe, z domu wysypało się mnóstwo ludzi. Ma-
xie wysiadła z samochodu i natychmiast wpadła w wir serdecznych powitań. Diego nie
opuszczał jej boku, choć ku jej rozczarowaniu upierał się, że za wcześnie jeszcze na wy-
lewne prezentacje, bo Maxie jest zmęczona po podróży. Powinna najpierw pójść do swo-
jego pokoju i zjeść kolację, mówił, jakby nie chciał, by poznała jego rodzinę.
- Masz wspaniałą rodzinę - zauważyła, gdy prowadził ją w głąb domu.
- Cieszę się, że tak uważasz - odrzekł chłodno. - Wyraznie przypadłaś im do gustu.
Nie była pewna, czy to ma być krytyka.
- Zobaczymy się rano - dodał na widok gospodyni, która pojawiła się w korytarzu.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w swoim pokoju. I nie nastawiaj budzika. Zpij tak
długo, jak zechcesz.
L R
T
Serce jej się ścisnęło. Miała wrażenie, że on nie chce, by spędzała czas z jego ro-
dziną. Nie przypuszczała również, że spędzi tę noc sama. Pomyślała jednak, że to nieroz-
sądne. Diego zapewne nie chciał, by wszyscy domownicy dowiedzieli się, że łączy ich
namiętny romans. Czego właściwie oczekiwała? Przecież przyjechała tu służbowo.
Wzięła kąpiel w wygodnej, staroświeckiej łazience, starając się przezwyciężyć rozcza-
rowanie. Nie spodziewała się jednak, że rozstanie z Diegiem przyjdzie tak nagle ani że
on zacznie się zachowywać tak, jakby się jej wstydził.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]