[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Boję się, że w każdej chwili możemy stanąć do walki na śmierć i życie.
Jedenastu poległo, ale nie zginął nikt z Dwunastego Dystryktu. Zastanawiam się, kto przeżył.
Pięciu zawodowców. Liszka. Thresh i Rue. Rue... Więc jednak udało się jej dotrwać do końca
pierwszego dnia. Cieszę się wbrew rozsądkowi. To razem dziesięcioro, łącznie ze mną.
Pozostałą trójkę rozszyfruję jutro. Teraz jest ciemno, mam za sobą długą drogę i leżę wysoko
na drzewie, jak w gniezdzie. Muszę spróbować odpocząć.
114
Właściwie nie śpię już drugą dobę, do tego przez cały dzień pokonywałam teren areny.
Powoli się odprężam, zamykam oczy. W ostatnim przebłysku świadomości dociera do mnie,
że szczęśliwie nie chrapię...
Trzask! Budzi mnie odgłos łamanej gałęzi. Jak długo spałam? Cztery godziny? Pięć? Koniec
nosa zmarzł mi na lód. Trzask, trzask! Co znowu? To nie jest hałas, jaki się robi podczas
marszu po lesie, lecz ostre dzwięki, które słychać wtedy, gdy ktoś złazi z drzewa. Trzask,
trzask! Oceniam, że mają swoje zródło w miejscu oddalonym o kilkaset metrów, z mojej
prawej strony. Powoli, bezgłośnie obracam się w tamtym kierunku. Przez kilka minut nie
widzę nic. Panują egipskie ciemności, ale słyszę odgłosy zamieszania. Nieoczekiwanie
rozbłyska iskra i dostrzegam płomyk. Ktoś grzeje ręce nad ogniem, nic więcej nie jestem w
stanie dostrzec.
Muszę przygryzć wargę, aby nie wykrzyczeć wszystkich znanych mi przekleństw pod
adresem miłośnika ognisk. Jak można być tak bezmyślnym? Co innego, gdyby ktoś rozpalił
ogień o zmroku. Trybuci spod Rogu Obfitości, nawet pomimo swojej ogromnej siły i
bogatych zapasów, nie mogliby w krótkim czasie dotrzeć aż tutaj i nie dostrzegliby płomieni.
Teraz jednak zapewne już od kilku godzin przeczesują las w poszukiwaniu ofiar. Równie
dobrze można by wymachiwać flagą I krzyczeć: Jestem tutaj, dopadnijcie mnie!"
Znalazłam się rzut kamieniem od największego idioty igrzysk. Tkwię przypięta do drzewa i
nie mam śmiałości uciec, bo moja przybliżona lokalizacja właśnie została ujawniona
wszystkim zainteresowanym zabójcom. Rozumiem, że jest zimno, a nie każdy ma śpiwór.
Trudno, czasem trzeba zacisnąć zęby i jakoś dotrwać do świtu!
Przez następnych parę godzin leżę i się wściekam. Jestem już niemal pewna, że gdy tylko
zejdę z drzewa, bez najmniejszego problemu poradzę sobie z nowym sąsiadem. Instynkt
podpowiada mi ucieczkę, nie walkę, ale on stanowi dla mnie oczywiste zagrożenie. Głupcy są
niebezpieczni. Ten trybut zapewne nie ma żadnej przyzwoitej broni, tymczasem ja mogę się
poszczycić pierwszorzędnym nożem.
Niebo jest nadal czarne, lecz wyczuwam pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Zaczynam
wierzyć, że my to znaczy ja oraz osoba, którą pragnę zabić mamy szansę dotrwać do
rana niezauważeni. Wtedy słyszę ten dzwięk. Kilka par stóp rusza biegiem. Wielbiciel ognisk
z pewnością przysnął. Nie ma najmniejszej szansy na ucieczkę. Teraz już wiem, że to dziew-
czyna, rozpoznaję jej płeć, gdy błaga o litość, a zaraz potem rozpaczliwie wrzeszczy. Słyszę
115
śmiech i gratulacje wypowiadane przez kilka osób. Ktoś krzyczy: Dwunastu w piachu, je-
denastu w kolejce!" Pozostali ryczą z aprobatą.
Zatem walczą watahą. Nawet nie jestem szczególnie zdziwiona. W początkowej fazie igrzysk
często tworzą się koalicje. Silniejsi łączą się w bandę, aby wyłowić słabszych, a gdy napięcie
staje się nie do zniesienia, zwracają się przeciwko sobie. Nie muszę się specjalnie wysilać, od
razu wiem, kto zawarł to przymierze. Zebrali się w nim pozostali przy życiu zawodnicy z
Pierwszego, Drugiego i Czwartego Dystryktu. Dwóch chłopaków i trzy dziewczyny. Ci sami,
którzy wspólnie zasiadali do lunchu.
Przez chwilę słyszę, jak sprawdzają, czy dziewczyna miała jakieś wartościowe zapasy. Z ich
komentarzy wynika, że nie znalezli nic godnego uwagi. Zastanawiam się, czy ofiarą jest Rue,
ale szybko odrzucam tę myśl. Rue z pewnością nie rozpaliłaby ogniska, to zbyt inteligentna
dziewczyna.
Lepiej się wynośmy, aby mogli zabrać ciało, zanim zacznie cuchnąć. Mam prawie
niezachwianą pewność, że to głos brutalnego chłopaka z Dwójki. Pozostali pomrukują na
znak zgody i ze zgrozą orientuję się, że wataha rusza prosto na mnie. Nie zdają sobie sprawy
z mojej obecności. Skąd mogliby o niej wiedzieć? Starannie się ukryłam w kępie drzew i do
świtu raczej mnie nie zauważą. O wschodzie słońca czarny śpiwór przestanie mnie maskować
i stanie się widoczny. Jeśli banda podąży dalej, po prostu mnie minie i po chwili zniknie w
lesie.
Trybuci zatrzymują się jednak na polance, w odległości około dziesięciu metrów od mojego
drzewa. Mają przy sobie pochodnie i latarki. Spoza gałęzi dostrzegam czasem rękę, czasem
but. Nieruchomieję jak kamień, boję się choćby odetchnąć. Czy mnie zauważyli? Nie, jeszcze
nie. Z ich słów wnioskuję, że co innego zaprząta ich umysły.
Dlaczego jeszcze nie strzelili z armaty? ,
Właśnie, to dziwne. Powinni to zrobić od razu, nic ich nie powstrzymuje.
Chyba że dziewczyna jeszcze żyje.
Gdzie tam, zimny trup. Sam ją załatwiłem.
Więc co z tą armatą?
Ktoś powinien wrócić i sprawdzić, czy na pewno nie spapraliśmy roboty.
116
Racja, nie ma sensu drugi raz jej tropić.
Przecież mówię, że to zimny trup!
Wybucha kłótnia, lecz jeden z trybutów ucisza pozostałych.
Tracimy czas! Pójdę ją wykończyć i ruszajmy w drogę. Prawie spadam z drzewa.
Rozpoznaję głos Peety.
ROZDZIAA 12
Całe szczęście, że zapobiegliwie przypięłam się pasem do drzewa. Przetoczyłam się na bok,
wysunęłam z rozwidlenia gałęzi i teraz wiszę twarzą w dół. Jedną ręką i stopami podtrzymuję
plecak w śpiworze, przyciśnięty do pnia. Z pewnością narobiłam hałasu, kiedy się zsunęłam,
ale trybuci są zbyt zajęci awanturą, aby zwracać uwagę na podejrzane szelesty.
No to ruszaj, kochasiu zgadza się chłopak z Dwójki. Sam sprawdz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]