[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiedziałem, że należy do mnie, tylko do mnie. Wiedziałem.
- Ona też - powiedział Sokół. - Ona cię kocha, Carlson. Okazuje to w każdym ...
- To wdzięczność - przerwał szorstko Kruk. - Nie' miłość.
- Jak możesz być tego taki pewien? - spytała Angel. Nagły śmiech był równie dziki i mroczny
jak jego oczy.
- Anielskooka - powiedział łagodnie. - Słodka, cudowna i anielskooka. To bardzo proste. Nie
jestem typem mężczyzny, w którym kochają się kobiety. Ze wszystkich ludzi na ziemi ty
powinnaś o tym wiedzieć najlepiej.
Angel zbladła.
- Carlson - zaczęła, obejmując go ramionami. - Nigdy nie chciałam cię zranić. To moja wina,
nie
twoja. Niczego ci nie brakuje!
- Nie lituj się nade mną - rzucił cicho, gładząc jej złociste włosy. - Nawet gdybym mógł, nie
zmienię tego, co zdarzyło się w przeszłości. Nie jestem drugą połową twojej duszy i nigdy
nie mogłem nią zostać. Jest nią Sokół. I także - szepnął - ty nie jesteś drugą połową mnie.
Teraz już o tym wiem.
- Ale Janna jest - powiedziała z naciskiem Angel. - Jest twoją drugą połową.
- Wiem - odparł Kruk. - I wiem, że jej wdzięczność to nie miłość.
- Mylisz się - zauważył cicho Sokół. - Wiem, czym jest, a czym nie jest wdzięczność. Czy
nie widzisz oczu tej kobiety, które podążają za tobą wszędzie, palców, które dotykają cię,
kiedy nie ma żadnej potrzeby, nie słyszysz głosu, który mięknie, gdy wymawia twe imię, i nie
zauważasz promiennego uśmiechu, którym tylko ciebie obdarza?
Kruk nie potrafił tego słuchać. Za bardzo chciał uwierzyć w te słowa. Nie ufał już sobie.
Odwrócił się nagle i ruszył do samochodu. Podążył za nim głos Sokoła, wyraznie
słyszalny na wietrze.
- Janna patrzy na ciebie tak, jak Angel na mnie. Patrzy tak, jak ja patrzę na Angel. I tak,
jak ty patrzysz na Jannę. To nie wdzięczność, Carlson. To miłość!
W górze, w porywach wiatru szybowały mewy, krzyczały do siebie, a ich wołania brzmiały
jak imię Janny i odbijały się echem w umyśle Kruka. Fale przyboju podjęły okrzyk, śpiewały
głębszym tonem, a świst wiatru łkał w kontrapunkcie. Kruk widział Jannę, gdziekolwiek
zwrócił wzrok. Czuł smak jej ust na wargach i żar w krążącej w żyłach własnej krwi. Była
wszędzie, była częścią wszystkiego. A przede wszystkim była częścią jego duszy i krzyczał
jej imię w ciszy, którą tylko ona potrafiła przerwać.
Szybko dotarł do "Czarnej Gwiazdy". Chciał się tylko spakować i odjechać jak najdalej od
Wysp Królowej Charlotty. Na pokładzie zaczął wyrzucać rzeczy z szafek i szuflad, i bezładnie
wciskać je do worka. Otworzył ostatnią szufladę i zamarł. N a wierzchu leżał szkicownik
Angel, ten, którego używała Janna w Zatoce Totemu. Otworzył blok. Nigdy nie oglądał
rysunków Janny. Nigdy nie proponowała, że mu je pokaże. Twierdziła, że nigdy nie dorówna
Angel.
Szkice były takie, jak sama Janna: bezpośrednie, często zabawne, uczciwe, z ukrytą w
nich zmysłowością kreski i cienia. Kruk poczuł, że ogarnia go fala wspomnień. Słyszał jej
smutny śmiech, patrząc na obraz zatytułowany "Boska pralka", przedstawiający dżinsy i
koszulę przewieszone przez reling, gdy deszcz zalewał je, spłukując sól i piasek. Widział
szczerość Janny w rysunku przedstawiającym totem, podpisanym po prostu "Przedtem".
Narysowała symbole Haida bez upiększania, akceptując w całości ich symboliczną wymowę.
Kolejne strony obracały się pod palcami Kruka, aż wreszcie została tylko jedna. Przewrócił
ją i poczuł, że oblewa go zimny pot. Na pierwszy rzut oka szkic przypominał pozostałe, ale
pewne cechy rysunku go niepokoiły. Aż wreszcie odczytał jego treść. Były tam cienie,
tworzące obraz czujnych oczu człowieka, pozornie przypadkowy zbiór linii, które stawały się
nałożoną na morze twarzą. Góra okryta mgłą, która przypominała zamyślonego mężczyznę,
potężnego mężczyznę o granitowych mięśniach i czarnych włosach.
We wszystkim był Kruk.
Rysy Kruka w nieskończonych wariacjach, jego oczy, usta na tle lasu i góry, oceanu i
totemu. ~ uśmiechnięty albo poważny, śpiący czy w napadzie pożądania, spokojny lub w
chwili najgorętszej rozkoszy, łagodny i gniewny - zawsze Kruk, jak gdyby nic nie mogło
istnieć, nawet samo morze, jeśli nie było ożywione jego oddechem.
Długo patrzył na ten rysunek. Potem ukrył twarz w dłoniach i zapłakał, wiedząc, że
wreszcie usłyszał miłosną pieśń dla kruka.
Mgła gęstniała po zachodzie słońca, kładąc się na ziemi lśniącym całunem, równie
niepokojącym, jak te różowe iluzje. Janna zatrzymała się sto metrów od chaty i obejrzała,
by spojrzeć na długi nierówny trop, jaki pozostawiła za sobą. Zlad jej wyjścia z raju. Nie
wiedziała, jak długo tak stała, patrząc na ślady na piasku, ślady zacierane przez przypływ.
Teraz pozostały tylko lekkie zagłębienia, w których gromadził się piasek. Następna fala nie
pozostawi już nic.
- Gdybym potrafił, pomalowałbym niebo i góry, morze i las, i wszystko byłoby tobą.
Cichy, głęboki głos wzbudził w Jannie dreszcz.
Przez chwilę pomyślała, że traci zmysły, i odwróciła się. Kruk stał tuż przy niej, jak gdyby
zmaterializował się pod wpływem jej marzeń.
- Gdybym mógł - powiedział - kazałbym wichrom wołać twe imię o każdej godzinie, o
każdej porze roku, a lasy we mgle istniałyby po to, by podkreślać kolor twych oczu. Lecz
nie jestem artystą ani bogiem. Jestem tylko krukiem o chrapliwym głosie, który leci ponad
pustym rajem, rozpaczając, że stracił to, czego pragnął tak bardzo, że aż bał się uwierzyć,
że taki skarb może należeć do niego. - Ujął w dłonie twarz Janny. - Nie znam pieśni, którą
mógłbym ci zaśpiewać, nie mam
. niczego, co mógłbym ci ofiarować, nie znam żadnego niezwykłego sposobu, by ci
powiedzieć, że jesteś drugą , połową mojej duszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •