[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kulturą coś raczej nie tak. Patrzę i oczom nie wierzę. Pod jednym brokatowo wytapicerowanym
meblem zauważam nagle ze zdziwieniem, oburzeniem, jak też z pewną dozą złośliwej satysfakcji
chyba świeżo uwalone, ordynarne i szpetne z definicji kupsko. Trochę mnie zatkało, przyznaję.
Początkowo obawiałam się nawet, że zaczynam mieć halucynacje wzrokowe. Tylko jeszcze tego
mi brakowało. Dlatego też upewnienie się, że to żaden omam lecz bezsprzeczny, oczywisty fakt,
zdecydowanie mi ulżyło. Za to coś jakby mniej zdecydowanie podejmuję przerwany rekonesans.
Diabli wiedzą, co jeszcze może mnie zaskoczyć.
Rozglądam się dookoła już nie tyle wyłącznie ciekawie, co z rezerwą i bacznie. I faktycznie,
nie ma lipy. Jest sala ze stołem pingpongowym, osobno sala gimnastyczna z różnorodnym
sprzętem, jak również pomieszczenie do uskuteczniania terapii chyba plastycznej, bo pełno
w niej zapewne wysoce artystycznych wytworów. Na widok malowidła przedstawiającego
ogromnego czarnego z zielonymi ślepiami nietoperza aż cofam się na dobre dwa kroki. Inne
obrazy i rzezby też raczej mocne w ekspresji. Ekspozycja zdecydowanie w swym wyrazie
koszmarna. Nie wiem dlaczego nasuwa mi się wspomnienie wstrząsającego wrażenia, jakie
zrobiła na mnie widziana przed laty w Zakopanym wystawa prac Jana Hasiora. Czyżby on też
miał coś nie tak?
Wewnętrznie zbulwersowana, pokryta gęsią skórką, z ulgą opuszczam przybytek artystów,
angażując się w dalsze partie pawilonu. Jest sala telewizyjna. Fajnie, posiedzę sobie, pooglądam.
Leci chyba nawet jakiś film.
Przytulny półmrok, ciepełko. Na dworze silny wiatr i jednostajny, brudno szary jesienny
deszcz. Zanurzając się w fotelu, wypatrzywszy zawczasu dwie duże popielniczki,
z przyjemnością zapalam papierosa.
I proszę, jaki komfort: wygodny fotel, miękkie kapcie, głupkowaty program w telewizji, a do
tego wśród ludzi. Zupełnie niezle, a ja głupia tak się sama w tym pokoju kisiłam. Teraz na pewno
poczuję się lepiej.
Jak to złudzenia są dobre na wszystko. Znów dałam się nabrać, ale po kolei.
Będąc palaczką, korzystam z popielniczki. Przysuwając teraz do siebie jedną z nich, ze
zdziwieniem stwierdzam, że cała podłoga wokół usłana jest niedopałkami, a elegancka
wykładzina wręcz upstrzona śladami gaszonych na niej papierosów. Pety są wszędzie. Nawet
z fotela, na którym siedzę strząsam ze trzy. Chociaż może to jeszcze o niczym nie świadczy,
pełna dobrych chęci próbuję uspokoić się w duchu. Potoczna jest niepochlebna opinia
o Francuzach jako strasznych flejtuchach. Chyba, żeby to było coś więcej niż nieszkodliwy,
prosiakowaty sposób bycia? Teraz już wiem, że nawet najbardziej zwariowanej ewentualności
nie wolno mi zignorować. Wszystko co zwariowane może tu pasować jak ulał.
Głupstwo, mogę siedzieć i w brudzie. Postanawiam pety zignorować i mimo wszystko
obejrzeć film.
Myślę sobie, jestem wśród ludzi, trochę kurtuazji nie zawadzi. Dobrze byłoby też nawiązać
jakiś kontakt. Głosem odpowiednio ściszonym, dyskretnie stonowanym, a także z czarującym
uśmiechem zwracam się do siedzącej obok sąsiadki. Jestem trochę spózniona, pytanie zatem
o tytuł filmu i zaawansowanie akcji wydaje się być jak najbardziej na miejscu. W oczekiwaniu na
odpowiedz przysuwam się bliżej, aby naszą konwersacją nie przeszkadzać innym telewidzom.
Cisza. Odpowiedzi nie ma żadnej.
Co tam, tłumaczę sobie z lekkim jednak rozczarowaniem, może ta pani nie ma akurat
przyjemności ze mną porozmawiać. Zdarza się, trudno. I dałabym pewnie za wygraną, ale
pomyślawszy, że być może nie zrozumiała mojej koślawej francuszczyzny, zwracam się do niej
grzecznie jeszcze raz. Przyglądam się teraz już zupełnie z bliska mojej potencjalnej rozmówczyni
i nagle, jak za sprawą iskry, ostrego impulsu dociera do mnie obraz tej postaci, a w szczególności
wyraz twarzy, w jego całym nieprawdopodobnie zdeformowanym kształcie. Zdaję sobie sprawę,
że oczy sąsiadki są zupełnie nieprzytomne, nieobecne, zawieszone gdzieś w próżni, zapuszczone,
jak to się mówi, w siną dal, a cała twarz wykrzywiona w jakimś niesamowicie rozpaczliwym
grymasie, jakby działa się jej, nie wiadomo jaka krzywda, jakby się miała za chwilę głośno
i żałośnie rozpłakać.
A ona sobie tu siedzi i niby ogląda telewizję. Ale cyrk, niezle się nabrałam. Ja z nią do
rozmowy, a przecież to zupełny odlot. Nie sądzę bowiem, aby ta pani dostrzegała cokolwiek, czy
kogokolwiek. Być może można by spróbować ją obudzić na zasadzie: ku-ku , ku-ku Chociaż
nie jestem pewna, czy i to by się na coś zdało, a zresztą po co?
Nic, mówię sobie i siedzę dalej. Czuję jednak, że cała ścierpłam i jest mi trochę niedobrze.
%7łałuję też mocno, że wybrałam fotel akurat przy tej telewizyjnej maniaczce.
Akcja filmu rozwija się burzliwie. Zdaje się, że chodzi o wyjątkowo złośliwy zbieg
pechowych okoliczności i zdarzeń. Coś jak najbardziej z życia, przymierzam się więc do odbioru.
Dla otuchy zapalam kolejnego papierosa. Siłą woli skupiam całą uwagę, starając się
skoncentrować wyłącznie na ekranie. Aż tu nagle ktoś wchodzi z impetem i na pewniaka. Chwilę
kontempluje nadawany program i widać coś mu nie pasuje, gdyż podchodzi do aparatu
i przerzuca kanał na inny. Po czym zasiada jak do oglądania, a za kilka minut podnosi się
i wychodzi. Pozostajemy przy programie, który on nastawił. Myślałam nawet, że może to ktoś
z obsługi, w cichości ducha odżałowałam końcówkę interesującego mnie filmu. Za chwilę jednak
identyczna sytuacja, dokładnie ten sam numer się powtarza. Inny osobnik też zmienia kanał i też
za moment wychodzi. I jeszcze ktoś i jeszcze raz, a telewidzowie nic. Któryś tylko głośno puścił
gazy, ale za to natychmiast rzucił grzeczne pardon .
O co tu chodzi? Nie mogę się jakoś połapać. Dlaczego nikt nie protestuje? Bo przecież ja nie
będę chyba się wtrącać. Jestem tu nowa, zaledwie obserwator i świadek. Poza tym niech ten
mierny cyrk rozgrywa się beze mnie, czuję się w nim jak nieproszony gość.
Już na odchodnym przyglądam się uważniej otaczającym mnie ludziom. Widzę twarze
nieobecne, tępe, bez wyrazu, dziwne i niesamowite w swojej ekspresji, jakby były od wewnątrz
zdeformowane jakąś tajemniczą siłą, podobnie jak w przypadku mojej sąsiadki z boku.
A więc to tak. Kolejne nieuchronne rozwianie się naiwnych złudzeń. Oczekiwałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]