[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Taka była pierwsza wpadka. Po kilku dniach zdarzyła się następna. Było kilka
minut po godzinie czternastej. Szedłem na werandę, a gdy mijałem otwarte drzwi
pokoju, w którym leżały kobiety, te zawołały mnie i poprosiły, żeby załatwić w
bibliotece sprawę dostarczenia książek na oddział. Zauważyłem wystraszone oczy
jednej chorej wpatrzone w drzwi. Obejrzałem się. W drzwiach stoi  ciotka i patrzy
na mnie złym wzrokiem. ..Wpadka -pomyślałem. - Mężczyzna w pokoju kobiecym, i
to w godzinach ciszy . Doktor spojrzała na wyjęty z kieszeni fartucha zegarek i
wycedziła przez zęby:
 Toż to cholery można dostać. To tylko wziąć i wyrzucić . -Podniosłem się z
krzesła, bokiem wysuwam się na korytarz, mijam stojącą w drzwiach  ciotkę i
równocześnie mówię:
- Wyrzucić jest łatwo i każdy to potrafi, ale pani przecież nie pójdzie na tak
łatwe zwycięstwo...
Wyszedłem na korytarz, a  ciotka za mną. Idę na werandę, lecz słyszę, że
ona za mną. Doszedłem do leżaka, położyłem się, przykryłem kocem, a  ciotka cały
czas stoi tuż przy mnie, prawie dotykając leżaka. Gdy już się ułożyłem, postała
jeszcze kilka sekund, potem zrobiła w tył zwrot i wyszła.
Wszyscy ją lubili i wszyscy się jej bali. Ja się nie bałem, ale nie chciałem
podpaść. Wyczuwałem, mimo jej surowości, że mnie lubi i otacza opieką. Nie
myliłem się, następne lata wykazały, że miałem rację. W każdej sprawie mogłem
udać się do niej po pomoc i poradę. Nie tylko wtedy, gdy leżałem w sanatorium, ale i
wtedy, gdy specjalnie jechałem do Otwocka na kontrolę stanu zdrowia lub
konsultację.
Wczoraj zrobiłem dłuższy spacer. Odwiedziła mnie rodzina. Po godzinie
poszli odwiedzić mojego chłopaka, który wciąż jeszcze leżał w sanatorium dla dzieci.
Po ich odejściu doszedłem do wniosku, że ja też mogę tam pójść i zobaczyć się z
dzieckiem, którego nie widziałem już pół roku. Namówiłem kolegę i bez przepustki,
przez  kawernę w płocie, poszliśmy do sanatorium dziecięcego. Kolega też dopiero
od kilku dni był  na chodzie po przeszło półrocznym ścisłym łóżku. Ruszyliśmy
razno przez park. Po przejściu 200 metrów w tempie, jakim zwykle chodzą ludzie
zdrowi, spojrzeliśmy na siebie i stanęliśmy równocześnie, ciężko oddychając.
- Więc to tak wygląda nasze nowe zdrowie - powiedziałem spokojnie. Niby
człowiek zdrowy, ale już nie ten sam. Kończy się, Tadziu, nasze życie. Teraz będzie
tylko istnienie. To już będzie życie na marginesie. Możesz się cieszyć, smucić,
płakać, kochać, bo jesteś człowiekiem żywym - ale to już nie będzie życie
normalnego człowieka. A jeśli okaże się, że nie nadajemy się już do pracy, wtedy
renta państwowa i... wysiadka-na margines życia... - No, idziemy dalej - tylko
wolniej.
W sanatorium dziecięcym okazało się, że u syna zaczął się nawrót zapalenia
opon mózgowych. Chłopak, przytrzymywany przez pielęgniarkę. siedział przy oknie.
Zciągnięte mocno brwi - od bólu głowy - apatyczny, na nic nie reagował: Patrzyłem
na dzieci po przebytym zapaleniu opon. Niektóre były nienormalne. Inne miały
porażenie rąk i nóg.
Od tego dnia wciąż obserwowałem dzieciaka. Chociaż był jeszcze jeden
nawrót, szczęśliwie go wyleczono. Choroba nie zostawiła śladów.
Znów zmiana w pokoju, dwóch odesłano na inne oddziały, a na ich miejsce
przyszło dwóch piętnastoletnich chłopców z sanatorium dla dzieci, Zygmunt i Bolek.
Dwa krańcowo różne typy i charaktery. Dwa krańcowe różne życiorysy. Zygmunt
miał sześć lat, gdy umarł mu ojciec, a dziewięć lat, gdy umarła matka - oboje na
gruzlicę. Nie ma żadnej rodziny i wychowuje się w Domu Dziecka, z którego
otrzymuje każdego miesiąca niewielką sumę pieniędzy na zaspokojenie osobistych
potrzeb - na mydło, pastę do zębów, na fryzjera. Nikt go nie odwiedza. Leży w
bieliznie sanatoryjnej, bo swoją własną prał i prasował sam, a obecnie gdy już ma
ścisłe łóżko, nie wolno mu tego robić. Twardy charakter. Chłopak doskonale rozumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •