[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakoś je powstrzymać i właśnie ładowałem znowu, kiedy nadciągnęła pierwsza
grupa moich ludzi.
Wzmocniliśmy ogień, a kiedy nadeszli pozostali, przeszliśmy do natarcia.
W dziesięć minut było po wszystkim. W ciągu pierwszych pięciu minut wrogowie
najwyrazniej pojęli, że nie mają szans, i pognali w stronę krawędzi, gdzie rzucali
się w przepaść i przechodzili do lotu. Strzelaliśmy do nich cały czas, a płonące
ciała i tlące się kości zaścieliły ziemię dookoła.
Po lewej stronie wznosiła się stroma skała; jej szczyt ginął w chmurach i zda-
wało się, że może ciągnąć się w górę bez końca. Wiatr rozwiewał dym i mgłę,
a kamienie były splamione i zbryzgane krwią.
Szliśmy naprzód strzelając, a obrońcy Amberu szybko zrozumieli, że przyby-
wamy z odsieczą, i rozpoczęli natarcie pod urwiskiem. Zobaczyłem, że prowadzi
ich mój brat Caine. Nasze spojrzenia spotkały się na moment; potem rzucił się
w wir walki.
Napastnicy wycofywali się w pośpiechu, a rozproszone oddziały żołnierzy
Amberu tworzyły drugą linię ataku. Ograniczali nam pole ostrzału nacierając
z flanki na ludzi bestie i ich wyverny, ale nie mogłem ich o tym powiadomić.
Przybliżyliśmy się i strzelaliśmy celnie.
Niewielka grupka ludzi pozostała pod urwiskiem.
Wyczuwałem, że pilnują Eryka, zapewne rannego, skoro burza nagle minęła.
Wolno torowałem sobie drogę w tamtym kierunku.
144
Strzelanina zaczynała już cichnąć, kiedy zbliżyłem się do tych ludzi. Zbyt
pózno pojąłem, co się zdarzyło.
Coś dużego pędziło z tyłu i w jednej chwili było przy mnie. Padłem na ziemię
i przetoczyłem się w bok, automatycznie unosząc karabin do strzału. Mój palec
jednak nie przycisnął spustu to była Dara. Przemknęła obok mnie. Obejrzała
się i roześmiała, kiedy wrzasnąłem:
Wracaj i złaz natychmiast! Niech cię diabli! Zabiją cię!
Zobaczymy się w Amberze! krzyknęła, przejeżdżając po zalanych krwią
skałach, i po chwili było już na drodze.
Byłem wściekły, ale nic nie mogłem zrobić. Klnąc ze złości wstałem i posze-
dłem dalej.
Gdy byłem blisko, usłyszałem kilka razy powtórzone swoje imię. Ludzie od-
wracali się w moją stronę i cofali, by zrobić mi przejście. Wielu z nich rozpozna-
łem, ale nie zatrzymałem się.
Dostrzegłem Gerarda chyba w tej samej chwili, w której on mnie zobaczył.
Klęczał, ale podniósł się i czekał. Jego twarz nie wyrażała niczego.
Podszedłem bliżej i przekonałem się, że miałem rację. Klęczał przy rannym:
to był Eryk.
Stanąłem obok Gerarda i skinąłem mu głową. Patrzyłem w dół, na Eryka.
Trudno powiedzieć, co wtedy czułem. Krew płynęła z kilku ran na jego piersi;
była bardzo jasna i było jej dużo. Całkiem pokryła zwisający wciąż na łańcuchu
z jego szyi Klejnot Wszechmocy.
Nadal pulsował słabym, niesamowitym blaskiem, w rytmie uderzeń serca.
Oczy Eryka były zamknięte, głowa spoczywała na zrolowanym płaszczu. Oddy-
chał z trudem.
Ukląkłem, niezdolny oderwać oczu od jego poszarzałej twarzy. Umierał. Sta-
rałem się uciszyć moją nienawiść, by mieć szansę zrozumienia tego człowieka,
który przez kilka pozostałych mu jeszcze chwil był moim bratem.
Potrafiłem wzbudzić w sobie coś w rodzaju sympatii myśląc o wszystkim, co
tracił wraz z życiem, i zastanawiając się, czy to ja bym tu leżał, gdybym zwycię-
żył pięć lat wcześniej. Starałem się wymyślić coś, co przemawiałoby za nim, ale
jedyne, co przychodziło mi do głowy, to kilka słów brzmiących jak epitafium:
Zginął walcząc o Amber! . To już było coś. To zdanie stale brzmiało mi
w uszach.
Jego powieki zadrżały i rozchyliły się. Twarz wciąż była bez wyrazu. kiedy
popatrzył na mnie. Zastanawiałem się, czy w ogóle mnie rozpoznał. Wymówił
jednak moje imię.
Wiedziałem, że to ty przerwał i odetchnął kilka razy. Zaoszczędzili
ci kłopotu, co?
Milczałem. Sam znał odpowiedz.
145
Pewnego dnia nadejdzie twoja kolej mówił dalej. Wtedy będziemy
równi.
Zachichotał, zbyt pózno zdając sobie sprawę, że nie powinien tego robić. Przez
chwilę kasłał spazmatycznie. Potem spojrzał na mnie.
Czułem twoją klątwę powiedział. Wszędzie. Cały czas. Nic musiałeś
umierać, żeby zadziałała. Uśmiechnął się słabo, jakby czytał z moich myśli.
Nie oświadczył. Nie mam zamiaru rzucać mej śmiertelnej klątwy na
ciebie. Rezerwuję ją dla wrogów Amberu, tam wskazał ruchem oczu.
A potem wypowiedział ją szeptem, a ja zadrżałem.
Przez chwilę wpatrywał się w moją twarz. Potem pociągnął za łańcuch wiszą-
cy mu na szyi.
Klejnot. . . powiedział. Zabierz go do centrum Wzorca. Podnieś. Bar-
dzo blisko do oka. Spójrz w niego. Pomyśl, że to miejsce. Spróbuj przerzucić
się. . . do wnętrza. Nic uda ci się. Ale jest w tym. . . przeżycie. . . Potem będziesz
wiedział, jak go używać. . .
Jak. . . ? zacząłem i urwałem. Powiedział mi już, jak dostroić się do Klej-
notu. Po co ma marnować oddech na wyjaśnianie, w jaki sposób do tego doszedł?
Usłyszał jednak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]