[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zacznę od rzeczy najprostszej kilku grządek we własnym ogródku.
Odkąd stałam się posiadaczką niewielkiego skrawka przydomowej przestrzeni, przerobiłam
ją na prostokąt trawnika upstrzony kilkoma kępkami skalniaków. Od dziecka przyzwyczajona do
tego, że warzyw na zupę dostarcza ryneczek lub blaszak na rogu, nie bardzo rozumiałam
potrzebę uprawiania własnego poletka. Dwa lata temu, kiedy wreszcie odwiedziłam zimowego
Witka z Dukli latem, poczułam pierwsze przebłyski olśnienia. Zaczęłam mu zazdrościć
pomidorów pachnących pomidorami, ogórków smakujących jak ogórki, niepozornych śliwek
słodszych niż karmel. Pomyślałam wtedy o podobnych zbiorach ze swoich upraw i pomysł ten
wydał mi się genialny. Jednak jak to zwykle bywa, mocne postanowienie poprawy umarło
śmiercią naturalną. Gdy wróciłam do miasta, momentalnie pozwoliłam się złapać w sieć
rozwalonych po ulicach straganów i straganików. Nie widziałam większego sensu w grzebaniu
w ziemi. Cóż, do pewnych pomysłów trzeba dojrzeć.
Bezśnieżny, ciepły marzec jest jak zaproszenie w wyciągniętej dłoni: Zobacz, masz
wszystko, by zacząć siać i zbierać . A zatem niech się stanie. Niesiona natchnieniem zaglądam
do sklepu ogrodniczego.
Siwiejący mężczyzna o długich palcach i zbyt długo nieobcinanych paznokciach posyła mi
ćwierć uśmiechu i lekko barytonowym głosem zachęca do nasionobrania.
W czym mogę szanownej pani pomóc? zagaja, wpatrując się we mnie oczekująco.
Proszę mi powiedzieć, jakie nasiona można siać w marcu odzywam się nieśmiało.
A co szanowna pani chciałaby wysiewać?
Coś do zjedzenia najlepiej.
O, praktyczna pani. A nie wygląda pani na taką, nie. Mężczyzna unosi kąciki ust
w stonowanym półuśmiechu.
To powie mi pan coś o tych nasionach? drążę dalej.
W marcu, powiada pani& W marcu to już trochę pózno, ale do gruntu można wysiać groch
cukrowy, marchew Pierwszy Zbiór, pietruszkę korzenną i naciową, rzodkiewkę, poziomki&
wylicza ogrodniczy spec.
A pomidory?
O, pomidory to, pani kochana, trzeba wysiać w pojemniczku, może być taki po śmietanie,
podlewać trzeba, trzymać w cieple, ale żeby nie było za ciepło, i do gruntu dopiero w maju po
zimnej Zośce.
A po jogurcie może być? Próbuję być poważna, ale z kącików oczu wyskakują mi już
śmiechowe chochliki.
Najlepiej po śmietanie i po zimnej Zośce. Pan magik posyła mi kontrolne spojrzenie.
Zdaje się, że sprawa zimnej Zośki i kubeczków po śmietanie jest arcypoważna.
A ogórki tak samo? dopytuję nadgorliwie.
Ogórki tak samo, kalarepę tak samo, kapustę tak samo&
A zioła?
Pani kochana, pani sobie postudiuje te opakowania, tam wszystko jest. Sprzedawca traci
do mnie cierpliwość. No i kompost niech pani robi. Kompost to podstawa radzi jeszcze
i odwraca się do nowego klienta.
A zatem zabieram się do wysiewów. Kupiłam groszek cukrowy, marchewkę, pietruszkę
naciową, rzodkiewkę, sałatę, pomidory, ogórki, rabarbar, poziomki, papryczkę chilli, bazylię,
oregano, tymianek i miętę. Najpierw sięgam po warzywa nielubiące zimnej Zośki. Uzbrojona
w paletę kubeczków po jogurcie, czerwone, profesjonalne rękawiczki ogrodnicze, płytę Tanity
Tikaram i wielki kubeł herbaty malinowej z sokiem porzeczkowym zabieram się do pracy
grzebczo-twórczej. Zaczynam od pomidorów. Pamiętam ich zapach z dzieciństwa. Tata miał
niewielką szklarnię. To była wylęgarnia zapachów. Zielone pomidory. Nigdy nie zapomnę ich
intensywnego zielonego aromatu. Jako dziecko lubiłam dotykać pluszowych liści i budzić ukryty
w nich zapach. Wyobrażałam sobie wtedy, że kiedyś zrobię z nich własne perfumy. Niesamowite,
jak pamięć przechowuje zapachy. Po latach są bardziej intensywne niż te prawdziwe. A zatem
pomidory. W każdym pojogurtowym pojemniku sadzę jedno nasionko. Dokładnie je zakopuję
i podlewam. Wszystkie kubeczki kryją swoje obietnice.
Nasionkowo-jogurtowa manufaktura pożera rozpędzony czas. Wojtek wraca z pracy.
Blizniaki kończą zbiórkę harcerską. Borys tęsknym wzrokiem spogląda na drzwi, które
barykadują mu drogę do krainy spacerów. Czas oderwać się od prac siewnych i zająć się
domowym rzemiosłem. A może by tak wtajemniczyć rodzinny ludek w moje ogrodnicze plany?
Przy okazji mogłabym skorzystać z pomocy dwóch lub trzech par rąk. Postanawiam podjąć się
tej misji zaraz po spóznionym obiedzie.
Franek, Zośka, idziecie ze mną na spacer z Borysem? Szybko ładuję zmywarkę
i zachęcam diablęta do złapania za ogon ostatków marcowego popołudnia.
To nie odrabiamy dzisiaj lekcji? dziwi się obłudnie Franek.
Lekcje nie zając. Jak przewietrzycie sobie mózgi, to lepiej się wam będzie pracować
obwieszczam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zabieram dzieciaki i Borysa i gnamy Aagodną w dół. Prosto nad rzekę.
Wiecie, co dzisiaj robiłam, jak byliście na zbiórce? zagajam, próbując oderwać blizniaki
od niekończącego się puszczania kaczek.
Siedziałaś przed komputerem? Franek szczerzy zęby, nie przerywając zbierania kamieni.
Obawiam się, że nie zgadłeś! wykrzykuję. Borys gania jak oszalały. Nagły przypływ
wiosny rozbuchał jego psią radość życia.
No to co robiłaś? Ciekawość Zośki zaczyna przerastać w niecierpliwość. W końcu co
fascynującego może robić matka?
Sadziłam nasionka pomidorów! wołam, podkreślając każde słowo grubą intonacyjną
krechą.
Aha.
No tak. Moje prace siewno-grzebcze nie wzbudzają wielkiego entuzjazmu maluczkich.
Jutro możecie się przyłączyć proponuję.
Miny Zośki i Franka zwiastują opór. Przede mną niełatwy orzech do zgryzienia. Szybko
grzebię w głowie w poszukiwaniu czegoś, co ich zachęci. Może by tak zmienić wizję prac
ogrodniczych w wielką zabawę?
Zrobimy rodzinny konkurs: Kto wyhoduje więcej roślinek próbuję.
Dzieciakom nagle świecą się oczy.
Okej, to ja mogę się przyłączyć mówi Franek. Odkąd pamiętam, lubił bawić się w błocie.
No dobra, to i ja. Zośka czuje, że nie ma wyjścia. Ale tata też nam musi pomóc!
wykrzykuje moja młoda feministka.
Wieczorem dzieciaki urabiają tatę. Zmieniają się w małpki zawisłe na gałęziach jego pleców
i ramion. Nie schodzą, dopóki nie osiągną celu. Udaje się.
Zaczynamy następnego popołudnia. Na początek nurkuję w worku do recyklingu, skąd
wyciągam spore zasoby pojogurtowych i pośmietanowych kubków. Każde z nas dostaje swoją
działkę plastiku i paczkę nasion. Zośka zajmuje się ogórkami, Franek sałatą. Wojtek bierze
pietruszkę i papryczkę chilli. Ja przejmuję zioła: bazylię, oregano, tymianek i miętę. Rodzinne
prace obfitują w śmiechodajne zródła. Okazuje się, że nie tylko mali, lecz także duzi lubią babrać
się w ziemi. Zobowiązujemy się do stałej opieki nad nasionkowymi dziećmi. Po zimnej Zośce
każdy przeniesie swoje roślinki na głębokie wody naszego ogródka.
Cały czwartek leje jak z cebra. Deszczowe popołudnie spędzam z panem Wiesławem, raz
jeszcze szlifując obronę sycylijską (zamierzam zostać faworytem sierpniowego turnieju
szachowego). W piątek marcowe słońce rozgrzewa nasiąknięte deszczem czarne grudy. Zostało
mi jeszcze kilka paczek odważnych nasion, którym niestraszna zimna Zośka. Zabieram ogrodowe
pazurki, łopatkę, rękawice, wiadro dobrego humoru i ruszam w teren. Wysiewam marchewkę,
groszek cukrowy, rzodkiewkę. Na koniec zabieram się do poziomek. Tym razem porzucam
profesjonalne czerwone rękawice ogrodnicze. Ziemia jest wilgotna i ciepła. Pulsuje obietnicą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]