[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krzywda.
Przyjaciele nie wychodzili z budynku, nie chcąc przyglądać się masakrze, któ-
rą urządzali w mieście wyjący barbarzyńcy. Z zewnątrz dochodziły ich odgłosy
rzezi; w powietrzu unosił się odór mięsa i świeżej krwi.
Nagle w drzwiach pojawił się barbarzyńca pokryty krwią, która na pewno nie
była jego własną, ciągnąc za włosy przerażoną kobietę. Kobieta nie opierała się
nawet, zbyt przerażona tym, czego była świadkiem.
 Znajdz sobie jakieÅ› inne gniazdko, sokole  warknÄ…Å‚ Elryk.  Ten dom
jest już zajęty.
 Mnie nie potrzeba będzie wiele miejsca  odparł wojownik.
I wówczas napięte mięśnie albinosa zareagowały niemal odruchowo. Prawa
ręka wystrzeliła w stronę lewego biodra, długie palce zacisnęły się na czarnej rę-
kojeści Zwiastuna Burzy. Ostrze wyskoczyło z pochwy. Elryk postąpił krok do
przodu, a jego purpurowe oczy błyszczały nie skrywaną nienawiścią. Miecz wbił
siÄ™ w ciaÅ‚o barbarzyÅ„cy. Niepotrzebnie Melnibonéanin uderzyÅ‚ ponownie, przeci-
nając przeciwnika w połowie. Kobieta leżała bez ruchu, nie tracąc jednak przy-
tomności.
Elryk podniósł jej bezwładne ciało i delikatnie przekazał je Moonglumowi.
 Zabierz ją na górę, do pozostałych  powiedział szorstko.
Na zewnątrz rzez dobiegła końca. Barbarzyńcy, zajęci plądrowaniem miasta,
podłożyli ogień pod część budynków. Elryk wyszedł przed drzwi domu.
W ubogiej osadzie nie było wiele łupów, lecz wojownicy Zwiastuna Pożogi,
Å‚aknÄ…cy przemocy, dawali upust swej energii niszczÄ…c martwe przedmioty i pod-
palajÄ…c splÄ…drowane domostwa.
Albinos, trzymając miecz w opuszczonej ręce, patrzył na płonące miasto. Jego
twarz stała się maską tańczących świateł i cieni, rzucanych przez długie jęzory
płomieni strzelające pod zamglone niebo.
Dookoła barbarzyńcy sprzeczali się o mizerną zdobycz; od czasu do czasu
krzyk kobiety wzbijał się ponad czyniony przez nich tumult i niknął pośród ordy-
narnych wrzasków i szczęku metalu.
Nagle poÅ›ród otaczajÄ…cego go zgieÅ‚ku Melnibonéanin rozróżniÅ‚ inne jeszcze
głosy. Oprócz hałasu towarzyszącego plądrowaniu jego uszu dobiegły teraz ję-
kliwe, błagalne tony. Spomiędzy dymów wyłoniła się grupa prowadzona przez
95
Terarna Gashteka.
Terarn Gashtek trzymał w ręce krwawy strzęp ludzkiego ciała; ludzką dłoń,
uciętą w nadgarstku. Za przywódcą kilku jego kapitanów prowadziło miedzy so-
bą rozebranego do naga starego człowieka. Krew tryskająca z okaleczonej ręki
pokrywała całe jego ciało.
Terarn Gashtek dostrzegł albinosa i zmarszczył brwi, po czym zawołał:
 A teraz, białowłosy, zobaczysz, jakie dary składamy naszym Bogom.
O wiele lepsze od ziarna i kwaśnego mleka, którymi karmiła ich ta świnia. Gwa-
rantuję, że już za chwilę nasz staruszek odtańczy dla nich piękny taniec, prawda,
kapłanie?
Z gardła starego człowieka dobył się jęk, a błyszczące gorączką oczy spojrzały
na Elryka. Głos kapłana przybrał na sile i stał się piskliwym, oszalałym krzykiem,
w dziwny sposób odrażającym.
 Ujadajcie, psy!  zawołał.  Ale Mirath i Taargano pomszczą ruinę swej
świątyni i okaleczenie kapłana! Przynieśliście ze sobą ogień i od ognia zginiecie!
 Krwawiącym kikutem ręki starzec wskazał na Elryka.  A ty, ty jesteś zdrajcą,
tak jak byłeś nim już tyle razy. Widzę to wypisane na twej twarzy. Chociaż teraz. . .
Jesteś. . .  kapłan przerwał, by zaczerpnąć oddechu.
Elryk zwilżył wargi.
 Jestem, kim jestem  powiedział.  Ty zaś jesteś jedynie starym człowie-
kiem, który wkrótce umrze. Twoi Bogowie nie mogą uczynić nam nic złego, nie
odczuwamy dla nich szacunku. Nie będę dłużej słuchał tej niedorzecznej paplani-
ny!
Na twarzy starego kapłana zajaśniała nagle świadomość niedawnych cierpień
i cierpień, które miały dopiero nadejść. Starzec umilkł, zdając się rozmyślać nad
swym losem.
 Nie marnuj oddechu, potrzebny ci będzie, by krzyczeć  powiedział Te-
rarn Gashtek do nic nie rozumiejącego człowieka.
I wówczas odezwał się Elryk:
 Zabicie kapłana przyniesie pecha, Zwiastunie Pożogi!
 Wydaje się, że masz słabe nerwy, mój przyjacielu. Nie obawiaj się, jeśli
złożymy go w ofierze naszym Bogom, będzie to nam mogło przynieść jedynie
szczęście.
Elryk odwrócił się. Gdy ponownie wchodził do domu, pośród nocy rozległ się
pełen bólu wrzask. Zmiech, który mu towarzyszył, nie należał do przyjemnych.
Pózniej, gdy płonące domy wciąż rozjaśniały ciemności, Elryk i Moonglum,
udając pijanych, posuwali się w stronę skraju obozu. Każdy z przyjaciół dzwi-
gał na ramionach ciężkie pakunki i obejmował ręką kobietę. Moonglum zostawił
bagaże i kobiety pod opieką albinosa, a sam oddalił się, by wkrótce powrócić
z trzema końmi.
96 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •