[ Pobierz całość w formacie PDF ]

klęski, po czym spiesznie ruszył szlakiem, wijącym się
wśród głazów i skał w górę.
Zaledwie dotarł do pierwszego zakrętu i zniknął z oczu
mieszkańców wioski, stanął jak wryty i rozdziawił usta ze
zdziwienia. Nie wierzył, by ktoś obcy mógł dostać się do
doliny Kurumu nie odkryty przez sokolookich
obserwatorów na szczytach, a jednak na niskiej półce
skalnej przy ście\ce siedział nieznajomy mę\czyzna w todze
z wielbłądziej wełny i zielonym turbanie.
Wazulis otworzył usta do krzyku, a jego dłoń skoczyła
do rękojeści no\a. Jednak w tej samej chwili jego oczy
napotkały spojrzenie obcego i krzyk zamarł mu w gardle, a
dłoń opadła bezwładnie. Stanął nieruchomo jak posąg,
wpatrując się w dal szklistym i nieobecnym wzrokiem.
Przez kilka minut trwali tak bez ruchu; pózniej
człowiek w zielonym turbanie nakreślił palcem jakiś
tajemniczy znak na kamieniu. Wazulis nie zauwa\ył, by
nieznajomy umieścił coś w pobli\u tego symbolu, lecz nagle
na skale coś zabłysło - okrągła lśniąca kula, wyglądająca
jak polerowany węgiel. Człowiek w turbanie podniósł ją i
rzucił Wazulisowi, który chwycił ją bezwiednie.
- Zanieś to Jar Afzalowi - powiedział nieznajomy.
Wazuliski wojownik odwrócił się sztywno i pomaszerował
ście\ką z powrotem, trzymając czarną kulę w wyciągniętej
ręce. Mijając chaty nawet nie zwrócił uwagi na nowe
szyderstwa kobiet. Zdawał się ich nie słyszeć.
Człowiek na skalnym występie spoglądał za nim z
tajemniczym uśmieszkiem. Nad krawędzią półki pojawiła
się głowa dziewczyny patrzącej na niego z podziwem i
odrobiną lęku, jakiego nie czuła jeszcze poprzedniej nocy.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała. Czule pogładził jej
czarne loki.
- Czy\byś wcią\ jeszcze była oszołomiona po jezdzie na
powietrznym rumaku, \e wątpisz w moją mądrość? -
roześmiał się. - Tak długo jak \yje Jar Afzal, Conan jest
bezpieczny wśród Wazulisów. Jest ich wielu, a ich no\e są
ostre. Wymyśliłem bezpieczniejszy sposób ni\ zabicie
Cymerianina i odbieranie dziewczyny Wazulisom. Nie
trzeba czarodzieja, by przewidzieć, co zrobią wazuliscy
wojownicy z Conanem, gdy moja ofiara poda wodzowi
Kurumu kulę Jezuda.
Tymczasem przed chatą Jar Afzal przerwał w pół
słowa swoją tyradę, ze zdziwieniem i niezadowoleniem
widząc; \e człowiek, którego wysłał na obchód, przepycha
się przez tłum.
- Kazałem ci obejść posterunki! - ryknął wódz. - Nie
mogłeś tego zrobić w tak krótkim czasie!
Wojownik nie odpowiadał; stał bez ruchu, patrząc
niewidzącym spojrzeniem na wodza i wyciągając rękę z
zaciśniętą w niej czarną kulą. Conan, spojrzawszy Jar
Afzalowi przez ramię, mruknął coś i chciał złapać wodza za
rękę, lecz nim zdą\ył to uczynić, Wazulis w przypływie
gniewu uderzył wojownika zaciśniętą w pięść dłonią,
obalając go na ziemię jak osła. Czarna kula wypadła z ręki
powalonego i potoczyła się pod nogi Jar Afzala, który chyba
dopiero wtedy ją zauwa\ył; schylił się i podniósł ją z ziemi.
Pozostali wojownicy, spoglądający ze zdziwieniem na
towarzysza, zobaczyli, \e wódz pochyla się, ale nie
dostrzegli, co podniósł.
Jar Afzal wyprostował się, spojrzał na kulę i zamierzał
wepchnąć ją za pas.
- Zanieście tego głupca do chaty - warknął. - Wygląda
na zjadacza lotosu. Patrzył na mnie takim pustym
spojrzeniem. Ja... Auu!
W prawej dłoni, przesuwającej się do pasa, wódz
poczuł nagle jakieś dziwne mrowienie. Umilkł, stojąc i
wpatrując się przed siebie; w dłoni czuł jakieś lekkie
poruszenia - coś się zmieniało, ruszało, \yło. Jego palce nie
zaciskały się ju\ na gładkiej, błyszczącej kuli. Bał się
spojrzeć; język przywarł mu do podniebienia i dłoń nie
chciała się otworzyć. Zdumieni wojownicy ujrzeli, \e oczy
Jar Afzala rozszerzyły się okropnie i krew odpłynęła mu z
twarzy. Nagle z jego ust ukrytych w gęstwinie rudawej
brody wydobył się przerazliwy krzyk bólu; wódz zachwiał
się i padł jak ra\ony gromem, wyciągając przed siebie
prawą rękę. Legł twarzą do ziemi, a spomiędzy jego
rozchylonych palców wypełznął pająk - odra\ający czarny
stwór o włochatych odnó\ach i tułowiu lśniącym jak
polerowany węgiel. Mę\czyzni wrzasnęli i cofnęli się
gwałtownie. Korzystając z tego pająk dopadł szczeliny w
skale i zniknął.
Wojownicy spojrzeli po sobie niepewnie. Nagle wśród
gwaru dał się słyszeć donośny, rozkazujący głos,
dobiegający nie wiadomo skąd. Pózniej ka\dy z mę\czyzn, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •