[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skorzystanie z łącz cywilnych?
- Hmm - mruknął major. Potarł nos i widać było, że nie jest pewien, co powiedzieć. -
Myślałem, że wiesz. To się stało w ubiegłym tygodniu...
- Co takiego?
- Bardzo mi przykro, synu - powiedział major. - Twoi rodzice nie żyją. Zostali zamordowani w
Corvere przez radykalnych zwolenników Coroliniego. Wybuchł granat. Ich samochód został
całkowicie zniszczony.
Sam słuchał majora zupełnie oniemiały. Następnie osunął się po ścianie i ukrył twarz w
dłoniach.
Lirael dotknęła delikatnie jego lewego ramienia, a pies przytulił nos z drugiej strony. Tylko
Mogget wydawał się w najmniejszym stopniu nieporuszony tą wiadomością. Siedział spokojnie
obok telefonisty, a jego zielone oczy intensywnie błyszczały.
Przez kilka następnych sekund Lirael usiłowała zwalczyć w sobie to, co usłyszała, ukryć to tak
głęboko, żeby nie miało do niej dostępu. Zawsze tak postępowała w chwilach smutku i cierpienia,
by móc w miarę normalnie funkcjonować. W zwykłych okolicznościach opłakiwałaby siostrę,
której nigdy nie znała, podobnie jak Touchstone a czy swoją matkę. Roniłaby łzy także z powodu
rozmaitych innych nieszczęść, które dotykały świat. W tej sytuacji nie mogła sobie jednak na to
pozwolić, ponieważ los wielu ludzi - sióstr, braci, matek oraz ojców - leżał teraz w ich rękach.
- Przestań o tym myśleć - zwróciła się do Sama, ściskając go za ramię. - W tej chwili wszystko
zależy od nas. Musimy dostać się do Młyna Forwin, zanim przybędzie tam Hedge!
- Nie poradzimy sobie sami - odparł Sam. - Równie dobrze możemy od razu zrezygnować...
Urwał w pół słowa, przestał zakrywać dłońmi twarz i dzwignął się z miejsca. Nie mógł się
jednak w pełni wyprostować, jak gdyby trzewia przenikał mu jakiś okropny ból. Stał tak w
milczeniu przez dobrą minutę. Następnie wyjął z rękawa monetę piórkową i podrzucił ją do góry.
Poleciała aż pod sam sufit bunkra i wirując bezustannie, zawisła w powietrzu. Sam oparł się o
ścianę i przez chwilę przyglądał się zabawce. Nadal był przygarbiony, ale głowę odchylił do tyłu.
W końcu odwrócił wzrok od wirującego w górze krążka i wyprostował się. Stanął na baczność
na wprost Lirael. Nie pstryknął palcami, żeby przywołać do siebie monetę.
- Przepraszam - szepnął. W jego oczach pojawiły się łzy, zdołał je jednak powstrzymać. - Ja...
czuję się już dobrze.
Pochylił głowę przed Lirael.
- Zostałaś Abhorsenem - dodał.
Lirael na chwilę przymknęła oczy. Oto przestała być następczynią. Stała się prawdziwym
Abhorsenem.
- Tak - odpowiedziała, przyjmując nowe miano, a wraz z nim wszystkie obowiązki. - Jestem
Abhorsenem i potrzebuję teraz pomocy każdego, kto może jej udzielić.
- Idę z wami - oświadczył major Greene - ale nie mogę oficjalnie wydać kompani rozkazu do
wymarszu. Chociaż większość i tak poszłaby pewnie z własnej woli.
- Nie rozumiem! - powiedziała z rozdrażnieniem Lirael. - Kogo może teraz obchodzić, czy coś
jest zgodne z prawem, czy nie? Przecież całemu waszemu krajowi grozi zagłada! Wszyscy zginą,
nikt nie ocaleje! Czy tego nie rozumiecie?
- Doskonale rozumiem, tylko że to wszystko nie jest takie proste... - zaczął tłumaczyć major.
Przerwał na chwilę, a na jego zaczerwienionej twarzy pojawiły się plamy. Pobladł też na
skroniach. Lirael zauważyła, że zmarszczył czoło, jak gdyby mocno się nad czymś zastanawiał. W
końcu podjął jakąś decyzję. Ostrożnie włożył rękę do kieszeni, a następnie wyciągnął ją i z całej
siły uderzył uzbrojoną w kastet pięścią w bakelitową centralę telefoniczną, która eksplodowała, a
delikatne podzespoły znajdujące się w środku zaczęły iskrzyć i dymić.
- A jednak to jest proste! Wydam kompanii rozkaz do wymarszu. Najwyżej ci politycy od
siedmiu boleści każą mnie pózniej rozstrzelać, gdy uda się wygrać tę batalię. A ty pamiętaj -
zwrócił się do szeregowca siedzącego przy rozwalonej centralce - żebyś nie pisnął nikomu ani
słowa, bo inaczej rzucę cię na pożarcie temu kociemu stworowi. Jasne?
- Mniam - mlasnął Mogget.
- Tak jest, panie majorze! - służbiście wymamrotał telefonista, próbując za pomocą specjalnego
koca strażackiego zdusić ogień tlący się jeszcze w zdezelowanej łącznicy. Widać było, że drżą mu
ręce.
Major wcale jednak nie czekał na odpowiedz dyżurnego. Był już za drzwiami i strofował
kolejnego podwładnego, który akurat się napatoczył. - Za minutę ciężarówki mają być gotowe do
drogi!
- Ciężarówki? - spytała Lirael, gdy wypadli na dwór w ślad za majorem.
- Hmm... to takie pojazdy, które jadą same, bez pomocy koni - machinalnie odparł Sam.
Mówienie przychodziło mu z trudem, jakby nie mógł sobie przypomnieć, co znaczą poszczególne
słowa. - Dzięki nim... dotrzemy do Młyna Forwin dużo szybciej. Jeśli się nie popsują.
- Co może się zdarzyć - powiedział pies, unosząc w górę nos i węsząc. - Wiatr zmienia
kierunek na południowo-zachodni i zaczyna się ochładzać. Popatrzcie tylko, co się tam dzieje!
Spojrzeli na zachód, tak jak polecił im pies. Na horyzoncie widać było błyskawice, a z oddali
dobiegał głuchy odgłos grzmotów. Mogget także uważnie się przyglądał, z wysokości swojego
stanowiska obserwacyjnego, którym jak zwykle był plecak Sama. Zielone oczy kota śledziły
kolejne rozbłyski i Lirael zauważyła, że Mogget po cichu coś oblicza. Następnie kocur prychnął,
wyraznie niezadowolony.
- Pamiętacie, co mówił ten młody porucznik? Jak daleko jest stąd do Młyna Forwin? - zapytał,
zauważając spojrzenie Lirael.
- Około trzydziestu mil - odrzekł Sam.
- Około pięciu lig - powiedziała jednocześnie Lirael.
- Błyska się dokładnie na zachodzie, jakieś sześć lub siedem lig stąd - oświadczył Mogget. - A
więc Hedge wciąż jeszcze nie zdołał przewiezć swego ładunku na drugą stronę Muru!
Interludium drugie
Niebieska furgonetka pocztowa zwolniła i ze zgrzytem redukowała biegi, sposobiąc się do
skrętu w brukowaną alejkę. Wkrótce musiała zwolnić jeszcze bardziej, a nawet się zatrzymać, gdyż
brama była tego dnia wyjątkowo zamknięta. W dodatku po drugiej stronie stali ludzie wyposażeni
w broń palną i miecze. Kierowca zorientował się, że były to uzbrojone uczennice, ubrane w białe
spódniczki tenisowe lub stroje do hokeja, którym bardziej do twarzy byłoby z rakietami do tenisa
lub kijami hokejowymi niż z karabinami. Dwie dziewczyny mierzyły do niego zza ogrodzenia, a
dwie inne wyszły przez boczne drzwi w murze, demonstrując ostrza mieczów połyskujące w
świetle zachodzącego słońca.
Kierowca spojrzał na umieszczone nad bramą pseudogotyckie litery układające się w słowa
 Wyverley College i na znajdujący się poniżej mniejszy napis  Założono w 1652 roku dla
młodych dam z wyższych sfer .
- O cholera, to ci dopiero wyższe sfery - mruknął do siebie. Nie lubił bać się uczennic. Zajrzał
do wnętrza wozu i głośno dodał: - Jesteśmy na miejscu. Oto Wyverley College. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •