[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czyzną.
Zmierzyła go wzrokiem pełnym potępienia, lecz gdy cofnął się o krok, nie poczuła
satysfakcji z odniesionego triumfu, a jedynie ból utraty i tęsknoty. Ze łzami w oczach do-
rzuciła:
- A jeżeli tak ma wyglądać życie z tobą, lepiej zrobię, odchodząc.
R
L
T
Odwróciła się i chwiejnym krokiem ruszyła do drzwi. Chciała stąd uciec, lecz jesz-
cze bardziej pragnęła, by Alessandro dowiódł, że mu na niej zależy. %7łeby ją zatrzymał,
wziął w ramiona i już nigdy nie pozwolił jej odejść.
- Wybacz, że zrujnowałam twoje wspaniałe życiowe plany - wydusiła w progu z
gardłem ściśniętym gorzkimi łzami żalu.
Przeszła przez hol. Służący pospieszyli, by podać jej płaszcz i rękawiczki, ale omi-
nęła ich i wybiegła na dwór. Zimne powietrze przy każdym oddechu kłuło ją w płuca.
Przepełniały ją od dawna tłumione wściekłość i gorycz. Nie chciała, by Alessandro zoba-
czył, jak płacze, więc ruszyła w głąb posiadłości, dokąd oczy poniosą.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
Michelle szła naprzód, póki jej sił nie zabrakło, a gdy poczuła zmęczenie, pomimo
chłodu usiadła na ziemi pod sękatym drzewem oliwnym.
Wszystko tutaj należy do Alessandra. Aącznie ze mną, pomyślała z goryczą. To nie
było w porządku. Nigdy nie władała swoim życiem. Najpierw ojciec skłonił ją do zdoby-
cia stypendium. Gdy został zamordowany, matka zniweczyła te plany na przyszłość. Do-
piero po jej śmierci Michelle zyskała niezależność, lecz wówczas pojawił się despotycz-
ny Alessandro Castiglione.
Otarła twarz brudną dłonią i rozejrzała się wokoło. Z tego miejsca mogła ogarnąć
wzrokiem niemal całą olbrzymią posiadłość. W promieniach jesiennego słońca lśniły me-
talowe drabinki, z których pracownicy przycinali gałęzie drzew oliwnych. Po zboczu od-
ległego wzgórza powoli pełzł traktor, otoczony mrowiem ludzi zajętych winobraniem i
opróżniających zawartość płóciennych toreb do jego przyczepy. Robotnicy rolni trudzili
się tu od świtu do zmierzchu.
Michelle pomyślała, że jeszcze do niedawna była podobnie jak oni przykuta do
swej nudnej, uciążliwej pracy sprzątaczki. Lecz Alessandro wyrwał ją z tej monotonnej
rutyny i przywiózł tutaj. W gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem. Wiadomość o tym,
że zostanie ojcem, niewątpliwie go zaskoczyła. Nic więc dziwnego, że chce decydować o
każdym szczególe. Robi to dla dobra ich dziecka.
Pomimo że jej marzenia legły w gruzach, pomimo bolesnej przeszłości i niepewnej
przyszłości, wybuchnęła śmiechem. Rzeczywiście, ależ jestem nieszczęśliwa! Wście-
kłam się na mojego oszałamiająco przystojnego przyszłego męża tylko dlatego, że umie-
ścił mnie w tym raju na ziemi, gdzie moją jedyną troską jest urodzenie ukochanego
dziecka! - pomyślała.
Doszła do wniosku, że nie ma żadnego powodu, by się nad sobą użalać. Wstała i
usiłowała otrzepać ubranie z szarego pyłu. Nie powinna teraz nikomu pokazywać się na
oczy - ze śladami łez, w brudnej, pogniecionej sukience. Powiodła spojrzeniem w dół
zbocza i spostrzegła pracownię malarską Alessandra, o której jej wspomniał, wbudowaną
w mur otaczający posiadłość. Pomyślała z uśmiechem, że z pewnością znajdzie tam
R
L
T
zlew, w którym będzie mogła umyć twarz i ręce. Być może, są tam również jego szkice i
obrazy. Zapragnęła je zobaczyć, by poznać drugą, twórczą stronę jego natury, i ożywić
wspomnienie słodkiego czasu, gdy malował ją na brzegu basenu.
Studio było jednopokojowym budynkiem o niskim dachu. Michelle dostała się do
środka łatwiej, niż przypuszczała. Alessandro ufał systemom alarmowym rezydencji, to-
też nawet nie zamknął drzwi na klucz. Rzadko używana klamka ustąpiła niechętnie, ale
zawiasy nie były zardzewiałe i nie zaskrzypiały.
Michelle przystanęła w progu. Pracownia w niczym nie przypominała słonecznego
studia w rezydencji Jolie Fleur we Francji. Panowały tutaj mrok i smutna atmosfera po-
rzuconych marzeń. Michelle zadrżała, nie tylko z zimna. Stwierdziła, że nie ma ochoty
pozostać tu ani chwili dłużej. Odwróciła się, aby wyjść, lecz okazało się, że drzwi się za-
trzasnęły i nie zdołała ich otworzyć.
Jęknęła. Wybiegając w pośpiechu z rezydencji, nie wzięła komórki ani płaszcza i
teraz zaczynała marznąć. Chuchnęła w dłonie, lecz to niewiele pomogło. Budynek miał
mnóstwo szpar, przez które wiał zimny wiatr. Na szczęście, jak to zwykle w pracowni
malarskiej, znalazła pod dostatkiem szmat, którymi pozatykała co większe szczeliny. Za-
jęta tym, ani się obejrzała, gdy zapadł zmierzch. Przeszukując pomieszczenie, znalazła na
szczęście lampę naftową, a nawet gazowy grzejnik, którego Alessandro najwyrazniej
używał jako stolika.
Gdy usiłowała wyciągnąć go z kąta, obruszyła sterty książek, papierów i zarzuco-
nych projektów, które poleciały na podłogę. Spróbowała je pozbierać, ale uznała, że naj-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]