[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DOWÓD MIAOZCI 139
mi nie zarzucił, że kogoś zawiodłem lub nadużyłem jego
zaufania, przyjacielu!
Wyszedł, zamykając cicho drzwi. Cassidy, zanim prze
mówiła, odczekała dłuższą chwilę.
- Przyszłam, żeby zwrócić suknię i klucz. Gail powie
działa, że wyjechałeś.
- Jak to wygodnie się złożyło, że ty i Vince akurat
w tym samym czasie tu się zjawiliście.
- Colin, przestań.
- Jesteś już księżną? - zapytał chłodno. - Powinienem
cię ostrzec. Vince jest znany ze swej hojności, ale nie ze
stałości. Lecz tak czy inaczej, taka jak ty kobieta może
niezle na tym wyjść.
- To poniżej twojego poziomu, Colin.
Odwróciła się i ruszyła do drzwi, ale Colin złapał ją za
włosy. Krzyknęła, a potem spojrzała na niego. Jego oczy
były ciemne, podobnie jak nieogolone policzki. Dotarło
do niej, jak bardzo jest wyczerpany, a przecież nigdy nie
okazywał zmęczenia, nawet po wielu godzinach mozolne-
go malowania.
Jego palce zacisnęły się na jej włosach.
- Colin! - Uniosła rękę w obronie.
- Taka niewinna - powiedział miękko. - Taka niewin-
na. JesteÅ› sprytnÄ… kobietÄ…, Cassidy. - Szybko objÄ…Å‚ jÄ… za
ramiona. Patrzyła na niego z lękiem. - Jedna rzecz to kła-
mać słowami, ale zupełnie inna to kłamać wyglądem i wy-
razem oczu, dzień po dniu. To niezwykle wyrafinowana
forma oszustwa.
140 NORA ROBERTS
- Nie! - Potrząsnęła głową, gdyż jego słowa ponownie
wywołały łzy, nad którymi bezskutecznie starała się zapa
nować. - Nie, Colin, proszę. - Chciała powiedzieć mu, że
nigdy go nie okłamała, ale nie mogła wydusić ani słowa.
Rozpłakała się bezradnie.
- O co prosisz? Czego chcesz ode mnie? - Jego
głos złagodniał, gdy spojrzał na twarz Cassidy. W sło-
necznych promieniach dochodzących przez świetlik jej
oczy i pobladłe policzki iskrzyły się od łez. - Chcesz,
bym zapomniał, że patrzyłem na ciebie dzień po dniu
i widziałem coś, czego nie dane mi było ujrzeć nigdy
dotÄ…d?
- Dałam ci to, czego chciałeś - powiedziała przez łzy.
- Proszę, pozwól mi odejść. Dałam ci to, czego chciałeś.
Lecz wszystko już się skończyło.
- Dałaś mi powłokę, maskę. Czy nie to mi powiedzia
łaś? - Przyciągnął ją bliżej, siłą przechylając jej głowę do
tyłu, aby na niego spojrzała. - A reszta była moją imagi-
nacją. Wszystko już się skończyło, Cass? Jak cokolwiek
może się skończyć, skoro nawet się nie zaczęło? - Kiedy
Cassidy próbowała opuścić głowę, ponownie chwycił ją
za włosy. - Powiedziałaś, że cię dręczę. Masz w ogóle
pojęcie, co te ostatnie tygodnie ze mną zrobiły? - Potrząs
nął nią, a jej szloch stał się głośniejszy. - Miałaś rację,
kiedy mówiłaś mi, że ten obraz to nic więcej, jak tylko
twoja twarz i ciało. Nie ma w tobie ciepła, nie ma w tobie
uczuć... nie ma w tobie duszy. To ja stworzyłem tę kobietę
z obrazu.
DOWÓD MIAOZCI 141
- Proszę, Colin. Wystarczy! - Zakryła dłońmi uszy,
aby zapomnieć jego słowa.
- Uciekasz przed prawdÄ…, Cassidy? - OdciÄ…gnÄ…Å‚ jej
ręce, zmuszając ją, by ponownie na niego spojrzała. - Tyl
ko my dwoje będziemy wiedzieli, że ten obraz to kłam
stwo i że sportretowana kobieta tak naprawdę nie istnieje.
Wzajemnie oddaliśmy sobie przysługę, czyż nie tak? - Pu
ścił ją, odsunął od siebie i zaklął pod nosem. - Wyjdz stąd!
Cassidy na oślep rzuciła się do ucieczki.
ROZDZIAA DZIESITY
Cassidy dotarła do swojego mieszkania długo po tym,
jak obeschły jej łzy. Snuła się po mieście, bo chciała sa
motnie zatopić się w tłumie. Zmęczenie osłabiło jej ból.
Kiedy dochodziła do domu, rozpadało się, ale nie przy
spieszyła kroku. Deszcz był chłodny i delikatny.
Gdy weszła do budynku, zaczęła szukać kluczyka do
skrzynki na listy. Chciała przestrzegać codziennego po
rządku, nie odstępować od przyzwyczajeń. Miała nadzie
ję, że dzięki temu nie wpadnie w rozpacz i depresję, bę
dzie jakoś funkcjonować. Mogła przeżyć. Tak przynaj
mniej wymyśliła podczas długiej popołudniowej włóczęgi
po mieście.
Uchyliwszy drzwiczki wąskiej skrzynki, wyciągnęła li
sty i ruszyła po schodach. Szybko przejrzała reklamy i ra
chunki, i nagle zatrzymała się gwałtownie, gdy na jednej
z kopert zobaczyła stempel nowojorskiej poczty. Ruszyła
z powrotem do skrzynki i wrzuciła do niej pozostałą ko
respondencję, a potem wpatrywała się w kopertę z nadzie
ją i lękiem zarazem.
To pewnie odmowa, pomyślała. Ale w takim razie dla
czego nie zwrócili maszynopisu?
DOWÓD MIAOZCI 143
- Och, do diabła z tym - mruknęła, rozerwała kopertę
i przeczytała list. - Dlaczego teraz? - szepnęła, nienawi
dząc się za to, że znowu płacze. - Nie teraz, kiedy...
kiedy...
I nagle uznała, że jest akurat odwrotnie. Ten list nie
mógł przyjść w lepszej chwili.
Wepchnęła kopertę do kieszeni i wybiegła na deszcz.
Dziesięć minut pózniej łomotała do drzwi Jeffa. Otworzył,
trzymając gitarę w ręku.
- Cassidy, wróciłaś! Gdzie się podziewałaś? Napisałaś,
że jakiś czas cię nie będzie, ale tak długo? Już chciałem
dzwonić na policję. - Zatrzymał się. - Hej, jesteś jak
zmokła kura.
- Wcale nie jestem - zaprzeczyła, choć z jej ubrania
kapało na podłogę. Uniosła butelkę szampana. - Jestem
zbyt niezwykła, by porównywać mnie do jakiegoś prze
mokniętego ptaszyska. Znalazłam swoje miejsce w histo
rii literatury. Będą wydawać moje powieści i sprzedawać
je w wielkich nakładach, wkrótce znajdziesz je w każdej
bibliotece publicznej i w każdym szanującym się domu.
Ha, i co ty na to?
- Kupili twoją książkę? - Jeff zawył niczym dzikus
i pochwycił Cassidy w niedzwiedzi uścisk, gniotąc jej ple
cy gitarÄ….
Zaśmiała się i odsunęła od niego.
- Och, co za prostak! Czyż tak należy fetować histo
ryczne wydarzenia? - Odsunęła spadające na twarz włosy.
- Jednakże, mimo iż plebejusz, to zarazem dobry człek
144 NORA ROBERTS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]