[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szurnięty. Miastowe mleko jest insze. Wodniste i cuchnie rurami stwierdził, klepiąc z
zadowoleniem krowę po zadzie. Mów na mnie Larkin powiedział nagle.
Aha odrzekłam.
Obrób resztę krów w oborze. Większość jużem wydoił. Ale nie zmyl kadzi ostrzegł.
A zatem to był Louis Larkin. Dziwne, że poznałam go zaraz po rozmowie z Matthew.
Przypominając sobie, co o nim mówił, zaczęłam się zastanawiać, czy to dobrze, czy zle, że pozwolił
mi zwracać się do siebie po nazwisku. Trudno było to stwierdzić przy jego brodzie i pobrużdżonej
twarzy. Postanowiłam skorzystać z okazji i podpytać o niego krowy. Podobnie jak większość, i te były
powolne, życzliwe i niezbyt rozgarnięte. Ale bardzo lubiły Louisa, co przychylnie mnie do niego
usposobiło, bo zwierzęta miały niezawodne wyczucie, jeśli chodzi o ludzi.
Tą metodą nigdy nie skończy roboty! napomniał Louis, a ja aż podskoczyłam.
Opierałam głowę o ciepły, aksamitny bok krowy, wyczuwając osobliwą przyjemność, jaką jej
sprawiło opróżnienie wymion. Louis podsunął sobie skrzynkę, usiadł na brzegu i zaczął nabijać fajkę.
Podobno jesteś tu już od bardzo dawna zaczęłam. Pokiwał głową wciąż zajęty fajką. Pewnie
wszystkich tu znasz& Zerknęłam na niego, ale moje pytania chyba nie robiły na nim wrażenia. Może
już do nich przywykł. Gdzie mieszkałeś& wcześniej? zaryzykowałam.
Zagryzł koniec fajki i popatrzył na mnie z namysłem.
Przyszłem na świat na wyżynach odparł. Patrzyłam na niego, ale nie powiedział nic więcej.
Potem przywiezli mnie tu dodał, spoglądając na mnie z uśmiechem, który wydawał się jednocześnie
przebiegły i szczery jak u dziecka. Miastowe mądrale myślą, że pozjadały wszystkie rozumy. Myślą,
że zawsze będzie tak samo. Ale zmiana już idzie i sprawy zabieżyły za daleko, i nie ma już możności
zawrócić do uprzedniego stanu. Co rok będzie coraz więcej Odmieńców i Wichrzycieli i któregoś dnia
Rada się połapie, że ma więcej ludziów w więzieniach niż na swobodzie. Zarechotał. Za pózno.
Co się stało, to się nie odstanie dodał, jakby do siebie. Widząc ciekawość w moich oczach, uciekł
nagle wzrokiem.
O jakich ludziach mówił? Takich jak ja, Matthew i Dameon? Matthew miał rację co do fascynacji
starego. Zastanawiałam się, jak nakłonić go do rozmowy o Obernewtyn.
To miejsce& jest tu od dawna zaczęłam.
Louis wzruszył ramionami.
Ja też jestem tu od dawna i znam w zasadzie każdego, kto tu mieszka odparł.
Postanowiłam spróbować inaczej.
Znasz Ariela? I Selmar? spytałam.
Skinął głową, ale w jego oczach odmalowała się nagła nieufność. Ciekawe, które imię wywołało taką
zmianę.
Oj tak, tak. Znam ich, i innych też. Selmar to tera nieszczęsne stworzenie. Nie poznałabyś jej,
gdybyś wiedziała, jaka była wprzódy. Była nadzieją Obernewtyn& stwierdził z goryczą.
Skołowana zmarszczyłam brwi. Myślałam, że Selmar zawsze była taka jak teraz. Musiało jej się
pogorszyć. Czasem tak się zdarzało w przypadku niektórych Odmieńców.
Chciałam zapytać o Ariela, ale Louis wstał i kazał mi wracać do roboty. Stęknął, wyszedł i już więcej
się nie pojawił.
Po wydojeniu wszystkich krów i wymyciu wiader usiadłam ze smutkiem przed oborą, myśląc, że mam
wysoce rozwiniętą umiejętność rozdrażniania najmniej odpowiednich osób.
Nie mów, że jesteś zmęczona rozległ się kpiący głos Rushtona. Spojrzałam na niego z jawną
niechęcią.
Nagle nie byłam w stanie dłużej się powstrzymywać i wyrzuciłam z siebie, co myślę:
Tacy jak ty są najgorsi odezwałam się cichym, ociekającym wściekłością głosem, który musiał
zaskoczyć go swoją siłą. Przez twoje drwiny i złośliwości wszystko wydaje się sto razy gorsze.
Robię, co do mnie należy. Dlaczego nie zostawisz mnie po prostu w spokoju?
Rushton miał przez chwilę zaskoczoną minę, ale zaraz potem wzruszył ramionami.
Nie sądzę, żebym miał się przejąć gadaniem jednego głupiego Odmieńca.
Tym razem nie odpowiedziałam. Wyczerpanie fizyczne przeniosło się w jakiś sposób na mojego ducha
i poczułam się nagle zbyt stara i znużona, żeby się złościć. Matthew i Dameon wrócili do domu z jedną z
wcześniejszych grup, więc czekałam w milczeniu pod furtką, nie odzywając się do pozostałych
oczekujących. Po utarczce z zarządcą czułam się osamotniona i zniechęcona. Zapałał do mnie zupełnie
nieuzasadnioną niechęcią. Znów przyszło mi na myśl, że wcale nie przypomina Enocha. Jak na ludzi,
którzy podobno byli przyjaciółmi, tworzyli dziwną parę. Szkoda, że nie wypytałam bardziej szczegółowo
starego woznicy o Rushtona, gdy miałam ku temu sposobność.
Kiedy myślałam o Enochu, przypomniał mi się Maruman i znów zaczęłam się zastanawiać nad zródłem
opowieści o kocie szukającym funaga. Miałam nadzieję, że Maruman znajdował się pod opieką
serdecznego woznicy.
A jeśli nie, to skąd się wziął w górach?
Rozdział 14.
Znajdowałam się w Obernewtyn w jednym z pokoi w wieży. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Był
malutki i okrągły, wyposażony w niewielkie okno i drzwi.
Usłyszałam jakieś głosy i zorientowałam się, że na zewnątrz stoi Louis Larkin. Bałam się, że mnie
złapie. Ukrywałam się.
Nagle usłyszałam dziwny, przenikliwy dzwięk, jakby ktoś ocierał metal o metal, tylko bardziej
melodyjnie. Dało się w tym wyróżnić coś na kształt krzyku.
Obudziłam się, ale dzwięk przeniósł się jak gdyby na jawę. Był irytująco znajomy. W życiu czegoś
takiego nie słyszałam, ale taki odgłos pojawiał się czasem w moich snach.
Na zewnątrz zagrzmiało.
Otworzyłam niechętnie oczy i zobaczyłam, że do pokoju wpada Cameo. Rozejrzałam się, ale byłyśmy
same.
Wszystko w porządku? spytała. Krzyczałaś, a ja akurat przechodziłam&
Urwała, nie wiedząc, czy jest tu mile widziana.
Uśmiechnęłam się.
To był tylko sen odparłam, ziewając, i wstałam z łóżka. Nawet już nie pamiętam o czym.
Cameo przysiadła nieproszona na łóżku i patrzyła, jak się ubieram. Była bardzo blada.
Ja też mam sny odezwała się dziwnie grobowym tonem. Patrzyłam na nią z zaciekawieniem, bo
nie chodziło jej o zwyczajne sny.
Koszmary? podsunęłam delikatnie, zauważając, że schudła. Była drobna i wymizerowana. Aza
spłynęła jej z nosa na złożone dłonie.
Od zawsze mam sny wyznała. To, co mi się przyśni& czasem się spełnia.
Dlatego tu trafiłam. Ale jest coraz gorzej. Zni mi się, że coś próbuje mnie złapać. Coś potwornego. I
ten sen jest prawdziwy! załkała.
Może coś ci się pomyliło. Ten sen pewnie nie był prawdziwy. Podobno czasem trudno to stwierdzić
pocieszyłam ją.
Cameo podniosła na mnie oczy, a na jej twarzy odmalowało się potworne znużenie.
Wyglądała przez to na dużo starszą i mądrzejszą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]