[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szyszakiem bagnet..
Był to tym razem żandarm, który przyszedł po mnie  figura w owych czasach
wszechpotężna, przed którą wszystko drżało. Na przedstawienia komornika, iż
prezes sądu pozwolił mu zatrzymać mnie u siebie, odpowiedział sucho, że ma
rozkaz z Kreisamtu. Na prośby p. Wielogrodzkiej, aby mi pozwolił przynajmniej
wypić herbatę, okazał się zupełnie głuchym. Oo więcej, jak gdyby nie dowierzał
swojemu sążnistemu wzrostowi, karabinowi i bagnetowi, wydobył z torby małe
żelazka i skuł mi niemi wielkie palce jednej i drugiej ręki, a oburzenie
komornika przeszkodzić temu nie mogło. Kobiety
łamały ręce i zachodziły się od płaczu, żandarm włożył mi kapelusz na głowę i
wypchnąwszy mię z pokoju, kazał mi iść naprzód.
Na ulicy przyłączyło się do nas natychmiast małe zbiegowisko żydziaków,
uliczników, włóczęgów i kucharek, które wzrastało w miarę jak zbliżaliśmy się do
gmachu sądowego, dokąd mię prowadził żandarm. Tu zamknięto za nami bramę,
żandarm uwolnił mię od żelaznych obrączek na palcach i oddał mię jakiemuś
urzędnikowi, który mię zaprowadził na górę, przed drzwi, na których wypisany był
w ramkach za szkłem wielkiemi literami wyraz: Praesidium. Zapukawszy, otworzył
drzwi i kazał mi wejść. W pierwszym pokoju nie zastałem ani żywej duszy. W
drugim, siedział na sofie jakiś poważny i zgryzliwy jegomość z twarzą
dyplomatycznie ogoloną i z pękiem papierów w ręku.
 Ty jesteś Edmund Moulard?  zapytał mię ostro.
 Tak jest.
 Czytaj! To mówiąc, podał mi ów pęk papierów. Czytaj głośno!
Czytałem:  Nazywam się Edmund Moulard, mam lat szesnaście, jestem religji
rzymsko-katolickiej, ukończonym uczniem szóstej klasy gimnazjalnej. Od czterech
lat zostaję pod opieką Wgo Klonowskiego, właściciela dóbr z Hajworowa, który
pokrywa wszystkie moje potrzeby i dostarcza mi środków do ukończenia moich
studjów. Obchodzi się ze mną zawsze bardzo dobrze, jak z własnem dzieckiem, i do
najmniejszej skargi nie mam i nie miałem nigdy powodu. Nie słyszałem nigdy, aby
śp. rodzice moi powierzyli byli p. Klonowskiemu jakąkolwiek sumę pieniędzy, o
czem jednakowoż, gdyby tak było w istocie, słyszeć byłbym musiał koniecznie, bo
rodzice moi interesów swoich przedemną nie taili. Na dowód służyć może to, iż
wiem, że otrzymali oni od W go Klonowskiego stałe roczne wsparcie aż do końca
swojego życia, z wdzięczności za wychowanie jego starszego syna. Zeznanie
niniejsze podpisuję z tą uwagą, że nic z nich ująć ani nic do nich dodać nie
mam. Edmund Moulard.
 Czy to twój podpis?
 Mój  ale...
 Cóż, ale!... krzyknął zgryzliwy jegomość. Czy ty wiesz smarkaczu, że jak
będziesz odwoływał zeznania, poczynione w sądzie, dostaniesz rózgami ? Teraz
ruszaj, pókiś cały, i nie pokazuj mi się na oczy! Marsz!
 Panie prezesie, ja zeznań tych nie poczyniłem i podpisałem protokół, nie
czytając ich wcale...
 Marsz! Smarkaczu, ja cię nauczę stawiać się w sądzie! Kukawica! Kukawica!
Pojawił się p. Grerichtsdiener, ten sam, ktory rano tak grzecznie przyjmował
mnie i mojego opiekuna.
 Ilinaus mit dem jungen Galgenstrick! krzyknął p. prezes, wskazując mię palcem.
Nie czekałem aby p. Kukawica de facto spełnił swoją urzędową: misję i
dobrowolnie przystąpiłem do odwrotu, rzucając machinalnie Wzrokiem na wielki
olejny portret, zawieszony w pokoju. "Wyobrażał on figurę w uroczystym stroju,
wskazującą palcem na pergamin, na, którym wypisane były wyrazy:
"Justitia regnorum fundamentum."
Cóż, kiedy p. Kukawica nie rozumiał po łacinie!...
Sądziłem, że na kurytarzu spotkam znowu mego towarzysza" żandarma, i zdziwiłem
się, gdym go nie znalazł  i gdy przeciwnie, na moje zapytanie, oświadczył mi p.
Kukawica, że mogę iść, dokąd mi się podoba., Pocóż mię przyprowadzono z taką
ceremonją, skoro nie miano zamiaru zrobić nic więcej, jak tylko przekonać mię,
że p. Kubany wraz z p. Hładylowiczem dali mi do podpisu zeznania których nie
poczyniłem? W głowie mi się kręciło w skutek wszystkich tych targanin, jakich
doświadczałem od dwudziestu czterech godzin. W samym %7łarnowie, od południa do
wieczora, byłem najprzód "junger Herr", w biurze p. Kubanyego, potem przy
objedzie p. Hładyłowicz tytułował mię "panem dobrodziejem", potem awansowałem,;
aż na "kuzyna hrabiego" w domu p. Opryszkiewicza, następnie wróciłem u państwa
Wielogrodzkich do skromnej pozycji "Mundzia", a z tej wyrwany zostałem jako
młodociany zbieg i delinkwent, i pod eskortą, w kajdanach, przystawiony do p.
prezesa, gdzie spotkał mię ostatni tytuł "Galgenstrick", prawie tak pochlebny,
jak spacer pa. %7łarnowie w asystencji żandarma. Zrozumiałem jednak po krótkim
namyśle bardzo dokładnie, co to wszystko miało znaczyć i czułem, niepohamowaną
chęć objawienia p. Klonowskiemu, co sądziłem o jego postępowaniu. "Wybiegłem z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •