[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zwinia - warknął Harvey, idąc z Myrą do samochodu. - Wy ślę go do piekła,
jeśli będzie mówił w ten sposób.
- Mówiłam, że tylko tracimy czas - powiedziała.
- Jasne. - Poprawił rękawiczki na swych olbrzymich dłoniach.
- Musimy mu pokazać, że podchodzimy do tego poważnie, pra wda?
Przy końcu ulicy parkowała furgonetka. Kiedy podeszli bliżej, jej światła zapaliły
się. Z okienka wychylił się młody, może dwudziestopięcioletni mężczyzna ubrany w
czarną skórzaną kurtkę i czapkę z daszkiem.
- Panie Harvey! - zawołał.
- Dobry z ciebie chłopak, Billy. W samą porę. - Harvey zwrócił się do siostrzenicy:
- Nie znasz chyba Billy ego Watsona, Myra.
- Nie, chyba nie - odrzekła, taksując go wzrokiem.
- Dumasz ze sobą? - zapytał Harvey.
- Czterech, panie Harvey. Słyszałem, że ten Mordecai Fletcher to prawdziwe
zwierzę. - W ręce Billy ego pojawił się kij basebal lowy. - To powinno go uspokoić.
- Pamiętajcie - nie życzę sobie strzelaniny!
- Tak jest, panie Harvey.
- Bądzcie gotowi. On wyjdzie wcześniej czy pózniej. Załatw cie to bez hałasu.
Harvey i Myra ruszyli dalej chodnikiem.
- Pięciu? - zapytała. - Myślisz, że to wystarczy?
- Czy wystarczy? - Roześmiał się chrapliwie. - A co on myśli, że kim jest, Samem
Darkiem? To był prawdziwy mężczyzna, ale ten cholerny Jankes... Unieruchomią go.
Włożą go w gips na pół roku. To twardzi chłopcy, Myro.
- Naprawdę? - zapytała.
- Chodzmy. Cholernie zimno dzisiaj. - Skręcił w stronę par kingu.
Godzinę pózniej Flood był gotowy do wyjścia.
- Gdzie jest Charlie? - zapytał, zakładając płaszcz.
- Poszedł nagrzać samochód. Jest zimno jak na biegunie - od parł Mordecai. -
Teraz powinna jeszcze zamarznąć ta cholerna Tamiza.
Harry roześmiał się. Zeszli po schodach i ruszyli chodnikiem.
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Tylne drzwi furgonetki, zaparkowanej
po drugiej stronie ulicy, otworzyły się, po czym wypadło z niej kilku mężczyzn i
przecięło im drogę. Wszyscy trzymali kije baseballowe. Najbliższy zamachnął się.
Mordecai zrobił unik, zablokował cios i rzucił napastnika na ziemię.
Pozostała czwórka zatrzymała się. Utworzyli koło i czekali, trzymając kije.
- Dość żartów - powiedział Billy Watson. - Czas na łamanie nóżek.
Za nimi rozległ się strzał, głośny w mroznym powietrzu. Po chwili następny. Z
ciemności wyłonił się Charlie Salter, ładując pistolet.
- Rzućcie to - powiedział - jeżeli nie chcecie, żeby została po was marmolada.
Wykonali polecenie i czekali. Mordecai podszedł bliżej i przyjrzał się im, potem
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
złapał najbliższego za włosy.
- Dla kogo pracujecie, synku?
- Nie wiem, proszÄ™ pana.
Mordecai odwrócił go, pchnął w stronę żelaznego płotu i przytrzymał jego twarz
tuż przy ostrych szpikulcach.
- Pytałem, dla kogo pracujecie?
Chłopak zmiękł natychmiast.
- Dla Jacka Harveya. Zapłacił nam. Billy nas w to wciągnął.
- Ty sukinsynu - warknął Billy. - Pożałujesz tego.
Mordecai spojrzał na Flooda, który skinął głową. Bokser zwrócił się do Billy ego:
- Ty zostajesz. Reszta spływać.
Odwrócili się i uciekli. Billy patrzył za nimi z wściekłością.
- Ten mały potrzebuje niezłego lania - stwierdził Salter.
Chłopak podniósł nagle kij i stanął w pozycji obronnej.
- Dobra, teraz twoja kolej! Harry Flood - wielki ważniak! Jaki jesteś naprawdę,
kolego?
Mordecai postąpił krok naprzód.
- Nie - zatrzymał go Flood i ruszył w stronę chłopaka. - Dalej, synu.
Billy zamachnął się. Flood wykonał unik, złapał go za prawy nadgarstek i
wykręcił mu ramię. Chłopak krzyknął i wypuścił kij, a w tej samej chwili Amerykanin
zrobił półobrót, jednocześnie uderzając go łokciem w twarz. Billy upadł na kolana.
Mordecai podniósł upuszczony przez niego kij.
- Nie, on ma dosyć. Chodzmy - powstrzymał go Flood i ruszył, zapalając
papierosa.
- A co z Harveyem? Dołożymy mu? - zapytał Mordecai.
- Zastanowię się - odparł Flood, idąc w stronę parkingu.
Billy wstał i oparł się o parkan, starając dojść do siebie. Po chwili odwrócił się i
pokuśtykał do furgonetki. Gdy dochodził do szoferki, z wąskiej alejki wyszła Myra
Harvey.
- Nie poszło dobrze, co?
- Pani Harvey! Myślałem, że pani poszła.
- Jack odwiózł mnie, ale przyjechałam z powrotem. Chciałam zobaczyć to
przedstawienie.
- O rany! - powiedział. - Czy chce pani powiedzieć, że tego właśnie się pani
spodziewała?
- Niestety tak, słoneczko. Jack czasami popełnia błędy. Naprawdę sądzisz, że
pięciu takich smarkaczy jak wy mogło pokonać Harry ego Flooda? - Doszli do
samochodu. Otworzyła drzwiczki i wepchnęła go do środka. - Dalej, jedziemy. Ja
prowadzÄ™.
Siadła za kierownicą. Jej futro rozchyliło się, ukazując podwiniętą spódniczkę
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
mini.
- Dokąd jedziemy? - zapytał Billy, gdy uruchomiła silnik.
- Do mnie. Potrzebujesz odprężającej kąpieli, słoneczko. - Ru szyła, lewą dłonią
ściskając jego udo.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Rozdział VII
Samolot z Jersey wylądował na lotnisku Heathrow tuż po jedenastej. Walizkę
Dillon odebrał po półgodzinie, którą spędził, czytając gazetę. Wojna w Zatoce rozwijała
się po myśli koalicji. Irakijczycy zestrzelili kilka maszyn, ale naloty powietrzne
poważnie nadwątliły ich siły.
Wziął swój bagaż i wszedł do holu dworca. Panował tu spory ruch, gdyż kilka
samolotów przyleciało w tym samym czasie. Celnicy tego ranka nie zatrzymywali
nikogo. I tak nie znalezliby przy nim niczego podejrzanego. W jego walizce znajdowała
się bielizna i przybory toaletowe, w teczce miał tylko gazety, w portfelu dwa tysiące
dolarów w studolarowych banknotach. Francuski paszport zniszczył jeszcze w hotelu w
Jersey. Będzie wracał do Francji zupełnie inną trasą, a do tego prawo jazdy z Jersey
powinno mu wystarczyć.
Wjechał windą na wyższy poziom i stanął w kolejce do jednego z okienek
bankowych, by wymienić pięćset dolarów na funty. To samo zrobił w trzech innych
okienkach, po czym zjechał na dół, wyszedł na zewnątrz i złapał taksówkę, cichutko
gwiżdżąc swoją melodię.
Kazał się zawiezć na Dworzec Paddington, gdzie zostawił w schowku walizkę.
Zadzwonił do Tani Nowikowej, pod numer, który dał mu Makiejew na wypadek,
gdyby była w domu, ale odezwała się automatyczna sekretarka. Nie zadał sobie trudu i
nie zostawił wiadomości. Wyszedł, przywołał taksówkę i kazał się zawiezć na Covent
Garden. Okulary, krawat w paski i granatowy trencz nadawały mu wygląd budzący
szacunek.
- Okropna pogoda, szefie - odezwał się taksówkarz. - Myślę, że wkrótce spadnie
naprawdę niezły śnieg.
- Nie byłbym zdziwiony. - Angielski akcent Dillona był nie skazitelny.
- Mieszka pan w Londynie, szefie?
- Nie, przyjechałem na kilka dni w interesach. Przez jakiś czas mieszkałem za
granicą - odrzekł Dillon. - W Nowym Jorku. Nie byłem w Londynie od lat.
- Wiele się tutaj zmieniło.
- Na pewno. Czytałem na przykład, że nie można chodzić po Downing Street.
- Zgadza się, szefie. Pani Thatcher zainstalowała nowy system ochrony. Bramy
przy obu końcach ulicy.
- Naprawdę? - zdziwił się Sean. - Chciałbym to zobaczyć.
- Możemy tam pojechać, jeśli pan chce. Najpierw do Whitehall, a pózniej z
powrotem do Covent Garden.
- Dobrze.
Sean oparł się wygodnie, zapalił papierosa i wyjrzał przez okno. Jechali w stronę
Whitehall, mijając po drodze strażników konnych w ciepłych płaszczach, z obnażonymi
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
szablami w dłoniach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •