[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znów poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Odruchowo złapałem się za ponownie
zaatakowany organ węchu i sprawdziłem, czy nie nastąpił krwotok. Wszystko było w
porządku. Zwiat nie wywrócił się do góry nogami, a przemoczone buty wyraznie
potwierdzały, że tym razem nie ma mowy o żadnych przewidzeniach albo halucynacjach.
Mimo to przez dłuższą chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
* * *
Dopiero gdy pojawił się Alan, całkiem doszedłem do siebie.
- Złapałaś go? - zapytał.
- Już zniknął - przytaknęła Tamara.
- Jesteś niezastąpiona! Co z ciałem? Spalimy je?
- Nie wiem. Chyba tak...
- Chcecie spalić ciało? - wtrąciłem się do rozmowy.
- Przykro mi. - Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Nie możemy ryzykować, że
żywiołak do niego wróci.
- Ale spalić?! - zaprotestowałem. - I co chcecie powiedzieć dzieciom? %7łe ten popiół
rozsypany pod wzgórzem to ich ojciec?
- Wysłuchajmy fachowca - powiedział prześmiewczo Alan, chowając broń. - Masz inny
pomysł?
- Nie wiem - warknąłem z rozgoryczeniem. - Czemu by nie spróbować czegoś bardziej
zwykłego, na przykład czosnku do ust albo osikowego kołka wbitego w serce? To nie
wystarczy? Nie byłby to o wiele przyjemniejszy widok, ale chociaż te dziewczynki nie
zapamiętałyby ojca jako zwęglonego skwarka. Czy naprawdę takie rzeczy nie działają?
- Działają - przyznała Tamara z poważną miną. - Na swój sposób. Tak samo jak woda
święcona, różańce, hostia, krucyfiks i tym podobne rzeczy. Chyba że...
- Jestem za osikowym kołkiem! - przerwał jej Alan, wybuchając dzikim śmiechem. -
Znajdz osikowy kołek, a zrobimy to po twojemu!
Ze złością rozejrzałem się, czy gdzieś w pobliżu nie rośnie osika, żebym mógł wskazać
drzewo palcem i w ten sposób zatkać tę jego wykrzywioną w uśmiechu gębę. Moją sytuację
pogarszał jednak fakt, że dokładnie nie wiedziałem, jak wygląda osika. Rozpaczliwie
szukałem brzozy, która nie wygląda jak brzoza - nic więcej o tym gatunku roślin nie było mi
wiadome. Bez skutku!
- Dawid ma rację - poparła mnie Tamara. - Będzie lepiej, jeżeli policja odnajdzie ciało,
niż jeśli je spalimy i rozsypiemy popiół po składowisku śmieci. Tylko ze względu na rodzinę.
Trupa zabezpieczymy za pomocą standardowego magicznego rytuału. Zazwyczaj to tylko
zbyteczne marnowanie energii, myślę jednak, że teraz okoliczności tego wymagają.
- Ma przestrzelone kolana! To nie zepsuje rodzinie humoru?! - rzucił z sarkazmem Alan.
- A to już zmartwienie policji - odparła dziewczyna i nachyliła się nad ciałem. - Trupa
znalezliśmy w takim stanie, w jakim go widzicie. Jasne?
- Balistyka nie popuści. Tajniaków będzie interesować pochodzenie nabojów. Zwalą na
nas zbezczeszczenie ciała - upierał się chłopak.
Tamara przesłała mu tylko figlarny uśmiech i pokręciła głową. - Nie zwalą...
* * *
- Zjemy kolację i zaraz potem zajmę się tobą, dobrze? - zapytała Tamara, gdy już
wróciliśmy do jej mieszkania.
Przez chwilę rozmyślałem, czy kiedykolwiek ktoś byłby w stanie odmówić tej kobiecie.
A jeśli, to czy długo by pożył.
Obserwowałem ją, jak dzisiaj w SeHi rozmawiała z policjantami, śledczymi i biedakami,
którzy musieli wziąć nosze na własne barki, przejść przez pole i zanieść ciało z powrotem do
domu Parzivalów. Z miejsca wymyśliła własną wersję wydarzeń o nieznanym psychopacie.
Pstryknięciem palców wbiła ją wszystkim do głowy, potem podyktowała protokół, rozdzieliła
zadania i zanim ktokolwiek zdążył się opamiętać, już nas tam nie było.
W porównaniu z tym poranna scena w szpitalu wydawała się amatorskim
przedstawieniem z ospałymi aktorami wobec Opery Narodowej. Był to mistrzowski
monodram Tamary - bo Alan przezornie zniknął jeszcze przed pojawieniem się policji.
Usiadłem za kuchennym stołem i nareszcie mogłem w spokoju zająć myśli pytaniami
gnębiącymi mnie od południa. Muszę przyznać, że od tego czasu trochę ich przybyło.
Tamara nie wysiliła się, aby ugotować coś wykwintnego. Przyrządziła makaron,
przygrzała mieszankę pokrojonych pomidorów i fasoli z puszki, po czym błyskawicznie
nałożyła to na talerze. Jedzenie ładnie pachniało, pani domu rzuciła się na nie z wilczym
apetytem ale ja tylko rozgrzebywałem makaron widelcem.
- Chcesz trochę wina? - Dziewczyna na chwilę wstała i wyciągnęła z kredensu zieloną
butelkę.
- Kropelkę - poprosiłem.
Krwistoczerwony płyn z szumem wypełnił dwa kieliszki.
- Masz nastrój na parę pytań? - zapytałem.
- Parę chyba wytrzymam. - Kiwnęła głową i z powrotem usiadła naprzeciwko mnie.
- Hm, tak więc... kim właściwie jesteś? - Złączyłem dłonie i łokciami oparłem się o stół. -
Oczywiście prócz tego, że jesteś dziennikarką, rewolwerowcem i prywatnym detektywem.
- Jesteś pewien, że naprawdę chcesz wiedzieć? - Tamara wróciła do jedzenia, bacznie mi
się przyglądając. - Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że za kilka minut wybawię cię od
przekleństwa, które przypadkiem na ciebie rzucono. W końcu szczęśliwie wrócisz do domu.
Będziesz mógł wszystko zacząć od tego miejsca, w którym przez pomyłkę zmienił się bieg [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •