[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chciałem ci zrobić publicity, sprosiłem reporterów...
- Ależ znasz mnie - zrobiła krok w jego stronę.
- Teraz jednak - podjął, jakby nie słyszał jej słów - na­
robisz sobie raczej zdjęć jako pop-gwiazda, nie rzeczniczka
tych biednych sierot. Bo taka jesteś...
- Brzydko o mnie myślisz - westchnęła.
On wciąż wydawał się głuchy na jej słowa.
czytelniczka
- Wiesz co - spojrzał na nią. - Ty już u mnie nie pra­
cujesz. Spakuj się jak najszybciej i wracaj do swojego
prawdziwego świata, tam, gdzie należysz. Tyle ci powiem.
Żegnaj, Merri.
Jej oczy napełniły się łzami.
- Żegnaj - odrzekła drżącym głosem. - Ale wiedz... że
mówiąc „kocham", naprawdę nie kłamałam.
Chciał jej rzucić w twarz „znów oszukujesz!", jednak coś
go powstrzymało. Może zabrakło mu już po prostu sił.
Stał w miejscu, a Merri, powoli, minęła go, stukając swy­
mi szpilkami. I to stukanie wydało mu się dziwnie zaświato­
we, jakby ktoś wbijał gwoździe w wieko nad jego głową.
Żegnaj moje życie, pomyślał. Żegnaj. Na zawsze.
Kilka godzin później, gdy słońce chowało się już za hory­
zont, Tyse nerwowo chodził tam i z powrotem po swej stajni
dla źrebiąt. Było to jedyne miejsce, gdzie mógł szukać ukoje­
nia dla zbolałego serca.
Ale i to dziś jakoś nie działało. W głowie tłukła mu się
tylko jedna myśl: „Merri". Wszystko obracało się wokół ko­
biety, którą utracił.
Utracił ją, ale może raczej odepchnął od siebie? W głowie
miał zamęt, w sercu ból, a jego wszystkie zmysły tęskniły do
niej jak szalone.
Niech to wszyscy diabli. Na dokładkę zaczęły go nagle ob­
legać różne pop-media, domagając się wywiadu w sprawie
panny Davis-Ross. Musiał powyłączać swoje telefony, a przy
bramie rancza ustawić pracowników, odpierających ataki pa¬
parazzich z długimi obiektywami.
czytelniczka
Ze złością kopnął czubkiem kowbojskiego buta brykiet
słomy. To łażenie po stajni jest bezcelowe, uznał. Może le­
piej posiedzieć trochę przy komputerze, śledząc międzyna­
rodowy rynek akcji? Kolumny cyfr przegnają z jego myśli
twarz Merri.
Wyszedł na zewnątrz, ale nim zdążył dojść do domu, zo-
baczył samochód ciotki Jewel, wyłaniający się zza rogu bu­
dynku.
Jewel zahamowała gwałtownie i wyskoczyła z auta. Wy­
glądała raczej groźnie.
- Co cię sprowadza, ciociu? - spytał ostrożnie.
- Tysonie Adamsie Steele- powitała go, biorąc się pod bo­
ki. - Zaraz się dowiesz. Chodźmy no do środka.
Poszedł za nią, przez kuchnię i hall. W biurze ciotka z roz­
machem zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Siadaj - rozkazała, wskazując mu krzesło. Sama opadła
na jego fotel za biurkiem.
Przez chwilę spoglądała w milczeniu.
- Pozwolisz, że ochłonę - odezwała się w końcu. - Ledwie
przedarłam się przez ten motłoch z obiektywami.
- Gdybym wiedział, że przyjedziesz, kazałbym pracowni­
kom...
Jewel machnęła ręką.
- Daj spokój. Lepiej pomówmy od razu o Merri. Dlacze¬
goś ją zwolnił? Co ci w ogóle przyszło do tej głupiej głowy?
Tyson nerwowo przeczesał palcami włosy.
- Ona mnie okłamywała, ciociu.
- Okłamywała? Co za bzdura. Pracowała uczciwie, dla do­
bra dzieci, dla twojej chwały i na pożytek całej lokalnej spo-
czytelniczka
łeczności. Zataiła może, kim była, ale jakie to ma znacze­
nie?
- Dla mnie ma.
- Ty egoisto! - ciotka aż uniosła się w fotelu. - Więc aż ta­
kiego durnia wychowałam? Co cię to obchodzi, że kiedyś by­
ła modelką? Co to w ogóle za grzech, być modelką?
- Ale to skandalistka.
- E, tam. Przejmujesz się plotkami w kolorowych pisem­
kach? Zresztą jeśli chcesz wiedzieć, ta awantura z gejem,
z którym była zaręczona... - Jewel podniosła się z fotela
i zaczęła chodzić po pokoju. - Ona ma po prostu zbyt dobre
serce. Chciała uratować kolegę z pracy, modela, przed insy­
nuacjami prasy. A potem.
- Ciociu, skąd znasz takie szczegóły?
Jewel wzruszyła ramionami.
- Wiesz, kobiety czytają pisemka... A poza tym przekupi­
łam dziś jednego reportera i on mi wszystko wyjaśnił.
Tyson wysoko uniósł brwi.
- Przekupiłaś...?
- A tak. Użyłam do tego naszych ciasteczek z loterii fanto­
wej. Nie ma lepszego sposobu na wydobycie prawdy z męż­
czyzny, jak ciasteczka z loterii fantowej.
Coś poruszyło się w sercu Tyse'a. Spróbował spojrzeć na
Merri oczami Jewel. W istocie, wady tej dziewczyny nie są
może tak wielkie, jak mu się zdawało? A za to zalety są bez­
sprzeczne. Kompetencja i pracowitość, urok i talenty opie­
kuńcze. .. No i ta cudowna kobiecość...
- A jednak nie powinna była mnie oszukiwać - jęknął. -
Nie mnie! Nie zasłużyłem sobie na to. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •