[ Pobierz całość w formacie PDF ]

usłyszałam dość, \eby dowiedzieć się, co moi tak zwani przyjaciele o mnie myślą.
- Mylisz się - spokojnie powiedziała Meredith. - Usłyszałaś tylko, jak zdenerwowani
ludzie wyładowują złość po tym, gdy ich obraziłaś.
- Poza tym - Bonnie odzyskała głos - przyznaj, Caroline, \e liczyłaś na to, \e coś
usłyszysz. Dlatego zdjęłaś buty. Stałaś za drzwiami, prawda?
Stefano zamknął oczy.
- To moja wina. Powinienem był...
- Nie, nie powinieneś - przerwała mu Meredith, i zwróciła się znowu do Caroline. - A
je\eli ty wska\esz mi jedno słowo z naszej rozmowy nieprawdziwe albo przesadzone, nie
licząc mo\e tego, co powiedziała Bonnie, bo Bonnie jest... po prostu Bonnie... W ka\dym
razie, je\eli wska\esz jedno słowo, które nie było prawdą, przeproszę cię.
Caroline nie słuchała. Grymas wykrzywił jej twarz, czerwoną z gniewu.
- Jeszcze mnie przeprosicie - syknęła, wskazując palcem ka\de z nich po kolei. -
Po\ałujecie swoich słów. A je\eli jeszcze raz spróbujesz na mnie tej swojej wampirzej
sztuczki - zwróciła się do Stefano - to mam przyjaciół, prawdziwych przyjaciół, którzy się
tobą zajmą.
- Caroline, zło\yłaś przysięgę...
- I kogo to obchodzi?
Stefano się podniósł. Zrobiło się ju\ ciemno, pokój oświetlała tylko nocna lampka.
Bonnie spojrzała na cień Stefano i szturchnęła Meredith. Cień był zaskakująco ciemny i
niezwykle długi. Cień Caroline był przezroczysty i krótki - jak blada kopia przy oryginale.
Powietrze znów zgęstniało, jakby zbli\ała się burza. Bonnie próbowała przestać się
trząść, ale czuła się, jakby wrzucono ją do lodowato zimnej wody. Zimno przenikało ją do
kości. Zaczynała się trząść coraz bardziej...
Coś działo się z Caroline: coś się z niej wydostawało, a mo\e coś wchodziło w nią. A
mo\e jedno i drugie. W ka\dym razie to było wszędzie dookoła niej, i dookoła Bonnie.
Napięcie było tak silne, \e Bonnie miała wra\enie, \e serce wyskoczy jej z piersi. Obok niej
Meredith - zwykle opanowana - wierciła się niespokojnie.
- Co...? - zaczęła szeptem.
Nagle, jakby wszystko zostało wyre\yserowane przez moce kryjące się w ciemności,
drzwi zatrzasnęły się... lampa, zgasła.. stara roleta nad oknem rozwinęła się z łoskotem. W
pokoju zapanowała absolutna ciemność.
Caroline zaczęła krzyczeć. To był przerazliwy krzyk.
Bonnie te\ krzyczała. Nie mogła przestać, chocia\ jej krzyk brzmiał co najwy\ej jak
echo imponującej arii Caroline. Dzięki Bogu Caroline szybko zamilkła. Bonnie udało się stłu-
mić kolejny okrzyk, ale trzęsła się jeszcze bardziej. Meredith objęła ją mocno, ale po chwili
oddała ją Mattowi, który wydawał się tym zaskoczony i nieco skrępowany.
- Kiedy wzrok ci się przyzwyczai, nie jest a\ tak ciemno - powiedział łamiącym się
głosem, jakby zaschło mu w gardle. Ale tylko to przyszło mu do głowy, bo wiedział, \e ze
wszystkiego na świecie Bonnie najbardziej bała się ciemności. W mroku kryły się rzeczy,
które tylko ona widziała. A potem oboje wstrzymali oddech..
Elena świeciła. I miała skrzydła.
- Czy ty widzisz to co ja? - wyjąkała Bonnie. Matt nie był w stanie wydobyć z siebie
głosu.
Skrzydła poruszały się wraz z oddechem Eleny. Unosiła się w powietrzu w pozycji
siedzącej..
Przemówiła. W języku. jakiego Bonnie nigdy me słyszała. Nie sądzili, \eby gdzieś
ludzie mówili takim językiem. Słowa były ostre i jasne, jak okruchy kryształu spadające z
wysoka.
Wydawały się Bonnie prawie zrozumiałe - jej parapsychiczne zdolności spotęgowała
moc Eleny. Ta moc przeciwstawiła się ciemności i odpychała ją na bok... rzeczy, które kryły
się w mroku, uciekały, skamląc, rozpierzchły się na wszystkie strony. Ostre jak brzytwa słowa
podą\yły za nimi, przepędzając je precz.
A Elena... Elena była niewyobra\alnie piękna, jak wtedy kiedy byli wampirem, i
wydawała się równie blada.
Caroline te\ przemówiła. Wykrzykiwała potę\ne zaklęcia czarnej magii. Bonnie
wydało się, \e wraz ze słowami z ust dziewczyny wydostaje się armia upiornych istot.
To był pojedynek czarnej i białej magii. W jaki sposób Caroline poznała te zaklęcia?
Nie była nawet spokrewniona z czarownicami, jak Bonnie..
Do pokoju dobiegały dziwne dzwięki, przypominające odgłos lecącego helikoptera.
Przera\ały Bonnie.
Musiała coś zrobić. Jej przodkowie byli Celtami, miała zdolności parapsychiczne,
których nie mogła się pozbyć, choćby chciała. Musiała, pomóc Elenie. Powoli, jakby
przedzierała się przez wichurę, podeszła do przyjaciółki i poło\yła dłoń na jej dłoni, aby ich
moce się połączyły.
Z drugiego boku Eleny, stanęła Meredith. Zwiatło świeciło intensywniej. Stwory z
ciemności uciekały przed nim, krzycząc i tratując się wzajemnie.
Bonnie zauwa\yła, \e Elena się potknęła. Skrzydła zniknęły. Zniknęły te\ istoty
mroku. Elena przegnała je, pokonała potę\ną mocą białej magii.
- Ona upadnie - wyszeptała Bonnie do Stefano. - Pojedynek z siłami ciemności ją
wyczerpał...
W tym momencie nastąpiły wydarzenia tak szybko, jakby w pokoju zabłysły snopy
stroboskopowego światła.
Błysk. Roleta podniosła się z hukiem.
Błysk. Zaświeciła lampa w dłoniach Stefano. Widocznie próbował ją naprawić..
Błysk, Drzwi do pokoju otworzyły się powoli, skrzypiąc,
jakby chciały zrekompensować wcześniejsze trzaśniecie.
Błysk. Caroline znalazła się na podłodze, na czworakach, oddychając cię\ko. Elena
wygrała...
Elena upadła.
Tylko ktoś o nadludzko szybkim refleksie mógł złapać ją, zanim uderzyła o podłogę.
Stefano rzucił lampę Meredith i w mgnieniu oka znalazł się przy Elenie. A potem obejmował
ją mocno.
- Do diabła - wykrztusiła Caroline. Tusz do rzęs spłynął po jej policzkach, zostawiając
czarne ślady. Spojrzała na Stefano z nieskrywaną nienawiścią. Stefano popatrzył na nią
spokojnie - nie, surowo.
- Nie wzywaj diabła - ostrzegł. - Nie tutaj Nie teraz. Mo\e usłyszeć i odpowiedzieć.
- Jakby jeszcze tego nie zrobił. - prychnęła Caroline. Wyglądała \ałośnie, była
pokonana, złamana. Jakby rozpętała coś, nad czym nie potrafiła zapanować,
- Caroline, co ty mówisz? - Stefano ukląkł przy niej. - Chcesz powiedzieć, \e ty ju\...
zawarłaś jakąś umowę?
- Ups - jęknęła Bonnie, rozładowując napięcie, jakie panowało w pokoju. Caroline
połamała paznokcie, na podłodze były ślady krwi. Bonnie, przejęta współczuciem, poczuła
ból w palcach. Kiedy jednak Caroline machnęła zakrwawioną ręką w stronę Stefano,
współczucie przemieniło się w mdłości. - Chcesz polizać? zapytała Caroline. Jej twarz się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •