[ Pobierz całość w formacie PDF ]

baczył graczy idących w ich kierunku. Wołał wysoki, jednooki mężczyzna.
 O, kurczę  powiedział Churchill i dodał, niemal nie otwierając ust:  Szykuj się
do ucieczki, bracie. Ci faceci nie umieją przegrywać.
 Nie oszukiwałeś, prawda?  upewniał się nerwowo Sarvant.
 Skądże! Przecież mnie znasz. A poza tym nie kantowałbym takich bandziorów.
 Posłuchaj, przyjacielu  przemówił jednooki.  Mówisz jakoś tak śmiesznie.
Skąd jesteś? Albany?
36
 Manitowoc, Wisconsin  odpowiedział Churchill.
 Nigdy nie słyszałem. Co to takiego, jakaś wiocha na północy?
 Na północnym zachodzie. A o co chodzi?
 Nie lubimy tu obcych, co nawet mówić nie potrafią przyzwoicie. Obcy dziwnie
grywają w kości. Z tydzień temu złapaliśmy tu majtka z Norfolk, który próbował wy-
grywać magią. Wybiliśmy mu zęby, przywiązaliśmy kamień do szyi i spuściliśmy z po-
kładu. Więcej się nie pojawił.
 Jeśli uważasz że oszukuję, powinieneś powiedzieć w trakcie gry.
%7łeglarz zignorował tę uwagę.
 Nie masz znaków żadnego bractwa. Kim jesteś?
 Lambda Chi Alfa  Churchill położył dłoń na rękojeści noża.
 A to co znowu? Chyba nie Lampart?
Churchill zorientował się, że mogą z Sarvantem zostać zarżnięci jak barany, jeśli nie
udowodnią, że chroni ich potężny totem. W normalnych warunkach nie miałby nic
przeciw ratowaniu się kłamstwem z sytuacji takiej jak ta, ale warunki nie były normal-
ne. Przez sześć tygodni przyjmował ciosy nic nie rozumiejąc i miał już dosyć.
 Jestem człowiekiem  wrzasnął.  To więcej niż możecie powiedzieć o sobie!
Jednooki marynarz spurpurowiał i warknął:
 Na piersi Columbii, wytnę ci serce. %7ładen śmierdzący obcy nie będzie tak do mnie
mówił.
 To chodzcie, złodzieje  syknął Churchill. Wyjął nóż i krzyknął na Sarvanta:
 Wiej!
Jednooki także wyciągnął nóż i skoczył na Churchilla. Kosmonauta rzucił mu w oczy
garść drobnych, zrobił krok do przodu. Kantem lewej dłoni uderzył w rękę trzymającą
nóż, wytrącając go, i pchnął w sterczący brzuch przeciwnika.
Wyciągnął nóż i odskoczył, czekając na kolejny atak. Jednak przeciwnicy, jak przysta-
ło na marynarzy, nie trzymali się niewolniczo zasad fair-play. Jeden z nich podniósł ce-
głę ze stosu i rzucił nią w głowę Churchilla. Kosmonautę zamroczyło: uświadomił sobie,
że krew z rany na czole zalewa mu oczy. Nim oprzytomniał, zabrano mu nóż, a dwóch
marynarzy unieruchomiło mu ramiona.
Trzeci z nich, niski i chudy, uśmiechnął się pokazując resztki zębów, zrobił krok i wy-
mierzył cios wprost w brzuch.
Rozdział piąty
Peter Stagg obudził się. Leżał na wznak na czymś miękkim, a przed oczami miał ga-
łęzie wielkiego dębu, przez które mógł widzieć jasne bezchmurne niebo. Wśród gałęzi
dostrzegł ptaki: wróbla, drozda... i sójkę, siedzącą na pupie i machającą w powietrzu go-
łymi ludzkimi nogami. Nogi miała opalone, smukłe i bardzo długie.
Dostrzegłszy, że Stagg otwiera oczy, sójka zdjęła maskę odkrywając śliczną dziewczę-
cą twarz, opaloną i wielkooką. Dziewczyna sięgnęła za plecy, wymacała wiszącą na oka-
lającym jej szyję sznurze trąbkę i nim Stagg zdążył ją powstrzymać, zagrała na niej dłu-
gi drżący sygnał.
W tej samej chwili gdzieś za nim rozległ się szum.
Stagg usiadł i odwrócił się, chcąc dostrzec zródło hałasu. Zobaczył tłum stojący po
przeciwnej stronie drogi; szerokiej betonowej autostrady przecinającej niezmierzone
pola. Sam siedział blisko niej na grubej warstwie koców, na które położył go ktoś bar-
dzo troskliwy. Nie wiedział, skąd i jak dotarł na to miejsce. I gdzie jest. Doskonale pa-
miętał wszystko to, co się zdarzyło przed świtem, natomiast o tym, co nastąpiło pózniej,
nie miał zielonego pojęcia. Słońce stało wysoko, dochodziła jedenasta.
Piękna sójka zawisła na gałęzi trzymając się jej rękami, po czym sfrunęła z wysoko-
ści półtora metra. Zachwiała się, odzyskała równowagę i powiedziała:
 Witaj, Szlachetny Rogaczu. Jak się czujesz?
Stagg jęknął.
 Bolą mnie wszystkie mięśnie. Cały zesztywniałem. I potwornie boli mnie łeb.
 Po śniadaniu wszystko będzie dobrze. Czy wolno mi stwierdzić, że zeszłej nocy
byłeś wspaniały? Nie widziałam jeszcze Słonecznego Bohatera, który mógłby ci dorów-
nać. Muszę już iść. Twój przyjaciel Calthorp powiedział, że kiedy się obudzisz, będziesz
chciał porozmawiać z nim sam na sam.
 Calthorp  Stagg podniósł głowę i jęknął  to ostatni człowiek, którego chciał-
bym teraz widzieć.  Ale dziewczyna przebiegła już przez drogę i dołączyła do stoją-
cej tam grupy ludzi.
38
Zza drzewa wychyliła się siwa głowa Calthorpa. Zbliżał się trzymając w rękach wiel-
ką przykrytą tacę. Uśmiechał się, lecz było jasne, że rozpaczliwie próbuje ukryć troskę.
 Jak się czujesz?  krzyknął.
Stagg w odpowiedzi zapytał:
 Gdzie jesteśmy?
 Powiedziałbym, że na byłej autostradzie numer jeden, która nazywa się teraz Ro-
gatką Maryśki. Od obecnych granic Waszyngtonu dzieli nas jakieś piętnaście kilome-
trów. Dwa kilometry stąd leży małe miasteczko, które nazywa się Wiele Aaski. Normal-
nie ma ze dwa tysiące mieszkańców, teraz jest tam około piętnastu tysięcy ludzi. Farme-
rzy i córki farmerów z całej okolicy zebrali się tam i niecierpliwie czekają na ciebie. Ale
ty nie jesteś na każde gwizdnięcie. Jesteś Słonecznym Bohaterem i możesz sobie spokoj- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •