[ Pobierz całość w formacie PDF ]

że przestaliby narzekać na swą niedolę, z bojazni, aby Bóg w gorszą ich nie wtrącił.
%7łycie moje, kiedym się dobrze nad nim zastanowił, nie było tak opłakane, jakby się to
niejednemu czytelnikowi wydawać mogło. Czy nie zasłużyłem na daleko gorsze położenie?
Wychowany w domu rodzicielskim w zasadach religii i moralności, uczony bojazni Bożej i
wypełniania obowiązków względem bliznich, jakież prowadziłem życie, wyszedłszy w świat?
Czyż żyjąc pomiędzy marynarzami, choć raz zwróciłem myśl ku Bogu? Czyż trudniąc się
plantatorstwem, dziękowałem Stwórcy za urodzaje lub o błogosławieństwo prosiłem? Czyż
choć raz ukorzyłem się przed Sędzią sprawiedliwym, prosząc o przebaczenie popełnionych
błędów?
Aaski doznane od Boga, niemal cudowne, jak na przykład ucieczka z mauretańskiej nie-
woli, przyjęcie przez kapitana portugalskiego, ocalenie życia, wtenczas kiedy wszyscy moi
towarzysze zginęli, świetne powodzenie w pierwszej podróży do Gwinei i podobnież w Bra-
zylii, czyż, powtarzam, te łaski wywołały z ust moich choćby te stów parę: dzięki Ci, Boże!?
Wspominałem wprawdzie Twe święte Imię, ale tylko w strachu, gdy zagrożony utratą życia,
wołałem: o mój Boże, ratuj mię! Lecz gdy niebezpieczeństwo przeminęło, ani pomyślałem, że
mię Bóg ocalił.
Od czasu mego snu i nawrócenia się, wspomnienie dawnego życia ciążyło mi okropnie i
nieraz drżałem na myśl, że Bóg jeszcze bardziej ukarać mnie może. Ale gdy rozważyłem, jak
Stwórca, z nieograniczoną dobrocią, na którą nie zasłużyłem wcale, wspierał mnie na każdym
kroku i zamiast ukarania, wciąż nowymi obdarzał łaskami, naówczas nabierałem otuchy i
nadziei, że może zdołam przebłagać sprawiedliwość Sędziego, że może raczy przebaczyć
skruszonemu sercu i serdecznemu żalowi i nie odmówi swego miłosierdzia.
Wieczorem, odchodząc od krzyża ustrojonego w najpiękniejsze kwieciste wieńce, czułem
w sercu tęsknotę, jak gdybym się z objęć rodzicielskich wydzierał. Zawróciłem raz jeszcze i
uklęknąwszy, modliłem się długo nie za siebie, ale prosząc Boga o zdrowie, długie życie i
pocieszenie moich osieroconych rodziców.
Tak zakończył się dzień pierwszej rocznicy mego wygnania.
XXIV
Zima. Uporządkowanie mieszkania. Dwa kostiumy. Rozprze-
strzenienie jaskini. Lampa. Wata. Olej z orzechów kokosowych.
Stół i krzesła.
W połowie pazdziernika rozpoczęła się na dobre pora dżdżysta, a z nią bardzo przykre
chwile, bo nieraz po całych dniach musiałem siedzieć w domu. Przy tym znowu jak w ze-
szłym roku pojawiły się chmary moskitów. Przez niejaki czas nie mogłem sobie z nimi dać
rady, lecz raz, gotując obiad spostrzegłem, że uciekają od dymu. Ucieszony tym odkryciem,
przeniosłem kuchnię do wnętrza jaskini, czego nawet wymagała potrzeba, gdyż chociaż daw-
na znajdowała się pod wystającą skałą, ale i tak często ją deszcz zalewał.
 Poczekajcie, nieproszeni goście, zawołałem rozpalając ogień, ja was tu zaraz nauczę, co
to jest cisnąć się tam, gdzie kogo nie lubią. Wnet dym napełnił wnętrze groty, a szanowne
zgromadzenie wyniosło się z pośpiechem. Odtąd po całych dniach tlił się ogień, a chociaż
59
dym nieraz porządnie gryzł mnie w oczy, wolałem znosić tę niedogodność, aniżeli narażać się
na ostre ukłucia skrzydlatych pijawek.
Pomimo przymusowego siedzenia w domu nie brakowało mi wcale roboty i nie doświad-
czałem nudów. Czasami, gdy deszcz przestał padać, wybiegałem zastrzelić zająca lub ptaka,
bo o kozach, przebywających daleko od mieszkania, nie można było myśleć. Zbierałem też
pataty i kukurydzę, a w jednej z takich wycieczek odkryłem nową pożyteczną roślinę, to jest
ignamy, które i smakowały mi bardzo, i urozmaicały zastawę stołu.
Jedna tylko rzecz wielce mi dokuczała, a mianowicie brak suchego drzewa. Nie zaopa-
trzyłem się w nie podczas lata, a teraz ani o tym myśleć nie było można, bo chociaż czasem
dzień lub dwa słońce świeciło, to wszystko w lesie było tak przejęte wilgocią, iż w przypadku
zagaśnięcia ognia nie byłbym go w stanie rozniecić. Pilnie więc utrzymywałem ognisko, do-
kładając na noc gałęzi, a z rana rozdmuchując troskliwie tlejące węgle.
Korzystając z pory zimowej, umyśliłem załatwić się z kilku ważnymi robotami, ażeby, gdy
nadejdzie lato, mieć więcej czasu do wycieczek i polowania. Robotami tymi było przysposo-
bienie sukien, uporządkowanie mieszkania i zrobienie sieci.
Miałem kilka skór kozich i kilkanaście zajęczych, było więc dosyć na dwa garnitury.
Dwóch też koniecznie potrzebowałem. Jednego lżejszego na lato, drugiego zaś dogodnego na
porę deszczową.
 Jaki z ciebie elegant, panie Kruzoe, mówiłem, uśmiechając się. Przed pół rokiem cho-
dziłeś obtargany jak dziad, teraz już ci się zachciewa dwóch garniturów. Niedługo może bę-
dziesz potrzebował karety i cugowych koni. Możesz sobie jednak pozwolić na zbytkowne
ubranie, boś na nie zapracował.
Pokrajałem suknie na wzór dawniejszych, a naprzód z odpadków pozostałych zrobiłem
wysoką spiczastą czapkę, włosem na wierzch obróconą, ażeby osłaniała mnie od deszczu.
Potem uszyłem kaftan krótki, spodnie do kolan i kamasze. Wszystko to było krajane obszer-
nie, aby nie przylegało do ciała.
Po ukończeniu pierwszego garnituru, zrobiłem drugi lżejszy, także obrócony włosem do
góry, a uszyty z samych zajęczych skórek. Obydwa wyglądały arcykomicznie, ale z tym
wszystkim były bardzo dogodne, bo gdym pierwszy raz ubrał się w kostium kozi i wybiegł na
deszcz, ani kropelka wody nie dostała się do skóry.
Następnie zabrałem się do rozprzestrzenienia jaskini. Dzida i motyka były jedynymi na-
rzędziami, jakie do tej pracy posiadałem. Wkrótce pomnożyło je trzecie. Znalazłszy nad mo-
rzem dużą muszlę, szeroką i dość płaską, sporządziłem z niej rodzaj jakiej takiej łopaty, słu-
żącej do nakładania ziemi. Wynosiłem ją w koszu na plecy, wysypując wzdłuż muru od środ-
ka.
Praca ta jednak była bardzo męcząca i dlatego tylko z rana, mając świeże po wyspaniu się
siły, zajmowałem się kopaniem, całe zaś popołudnie obracałem na robienie sieci. Włókna
leżały jeszcze przysposobione od wiosny, ale robota szła nadzwyczaj trudno. Wiązanie było
bardzo mozolne, a co chwila włókna plątały się, co mnie tak niecierpliwiło, że nieraz chcia-
łem się wyrzec posiadania sieci.
 Zrażasz się taką drobnostką, mówił mi głos wewnętrzny, a gdzież wytrwałość i cierpli-
wość?
 Ależ bo to robota nieznośna, odpowiadałem sam sobie.
 A rybki czy smaczne?
 Bez wątpienia, lecz można się bez nich obejść. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • absolwenci.keep.pl
  •